Siatkówka. Polska - Belgia. Waldemar Wspaniały: Drzyzga i Łomacz? Nie porównujmy ich z Zagumnym. Kurek? Heynen potrzebuje go jak kiedyś Grozera

- Za pięć dni ruszają mistrzostwa świata, to już taki czas, że z 95-procentową skutecznością mogę wymienić pierwsze "szóstki", jakimi wyjdą Rosjanie, Francuzi, Włosi, Amerykanie, a nie mam pojęcia, jaką "szóstką" wyjdzie nasza reprezentacja na swój pierwszy mecz w Bułgarii - mówi były trener reprezentacji Polski siatkarzy, Waldemar Wspaniały. We wtorek i w środę kadra prowadzona przez Vitala Heynena zmierzy się w Szczecinie z Belgią w swych ostatnich sparingach przed MŚ w Bułgarii i we Włoszech. Relacje na żywo w Sport.pl o godz. 20

Łukasz Jachimiak: Często mówi Pan, że nie rozumie Vitala Heynena i jego sposobu prowadzenia reprezentacji Polski. Spodziewa się Pan, że towarzyskie mecze z Belgią w Szczecinie rozjaśnią sytuację? Że poznamy podstawową „szóstkę” albo chociaż jej większość?

Waldemar Wspaniały: Nie jestem w skórze trenera i chyba nikt nie jest, nikt go nie potrafi rozgryźć. Tylko on sam wie czy dalej będzie rotował, czy wreszcie zacznie stawiać na pierwszą „szóstkę”. Dzisiaj jest 4 września, za pięć dni ruszają mistrzostwa świata. To jest już taki czas, że ja z 95-procentową skutecznością mogę wymienić pierwsze „szóstki”, jakimi wyjdą Rosjanie, Francuzi, Włosi, Amerykanie, a naprawdę nie mam pojęcia, jaką „szóstką” wyjdzie nasza reprezentacja na swój pierwszy mecz w Bułgarii. Z Belgią zagramy dwa ostatnie sparingi i chciałbym, żeby już dały nam jakiś ogląd sytuacji. Myślę, że to jest wszystkim potrzebne, drużynie też, żeby był spokój.

Ale spodziewa się Pan, że Heynen ten spokój wprowadzi?

- Naprawdę nie wiem. On mówi, że stałej „szóstki” nie będzie, że będzie cały czas rotował, nawet na mistrzostwach. W takim razie oglądamy jakąś nową metodę prowadzenia zespołu. Oczywiście jeżeli to się sprawdzi i będzie dobry wynik, to brawo.

Dobry wynik to jaki wynik?

- Heynen mówił, że jest szansa na medal. Jeśli o niego powalczy, bazując na tej swojej nowej metodzie, to okej.

Protest trenerów przyniósł efekt. Regulamin siatkarskich MŚ zmieniony

Z jednej strony Heynen przez lata dał się poznać, jako trener inny od wszystkich, z drugiej nie rotował aż tak ani przed rokiem składem Belgów, z którymi zajął czwarte miejsce na ME, ani składem Niemców, z którymi zdobył brąz na poprzednich MŚ, w 2014 roku.

- Ależ oczywiście! Grozer, Kaliberda, Kampa, Boehme – to byli zawodnicy grający w każdym meczu, wymienianych było maksymalnie dwóch ludzi. I właśnie tą stabilnością Niemcy zdobyli medal. Zgrali się, wykorzystali w pełni swój potencjał. My teraz jesteśmy prowadzeni dziwnie. Ale przyjmijmy, że trener najlepiej zna zawodników w tym czasie, bo jest obecnie najbliżej nich. On podejmuje decyzje, on za te decyzje odpowiada. Zobaczymy, co się będzie dalej działo.

Idźmy dalej – co jeszcze wzbudza pański niepokój, jeśli chodzi o postawę Heynena? Jego – powiedzmy ogólnie – żywiołowość, która przekłada się na żółte kartki pokazywane nawet przez polskich sędziów na Memoriale Wagnera?

- Nie wiem, może on chciał sprawdzić jak polscy sędziowie będą na niego reagować, ha, ha. Znając specyfikę mistrzostw świata podejrzewam, że bardzo szybko skończy się kartkami dla Heynena. I żeby się tyko skończyło żółtymi, a nie czerwonymi, które skutkują utratą punktów. Mam nadzieję, że on opanuje swój temperament, że będzie panował nad emocjami. Ja nie byłem świętoszkiem i trochę kartek w swojej karierze nadostawałem. Wiem, że czasem są takie sytuacje, że się nie da opanować emocji. Zazwyczaj tak się dzieje przez błędy sędziowskie. Rozumiem, że można się wkurzyć. Jeszcze raz mówię, że świętoszkiem nie byłem, ale Heynen praktycznie już każdy mecz zaczyna od kartek, strasznie się denerwuje. Mam nadzieję, że na mistrzostwach świata tak nie będzie.

Vital Heynen: Na mistrzostwach nie zagramy ani jednego idealnego meczu

Swoje nerwy okazywał Pan zawodnikom tak jak Heynen ostatnio Pawłowi Zatorskiemu, a wcześniej Bartoszowi Bednorzowi? Zatorski się odciął, ale wyglądało na to, że też obraził. A Bednorza krzyki trenera chyba stłamsiły.

- Mnie też mocniejsze słowa się trafiały, nie będziemy się oszukiwać. Czasem trzeba wstrząsnąć zawodnikiem czy całym zespołem. Teraz trener ma problem, bo ciągle jest na podsłuchu. W moich trenerskich czasach jeszcze nikt nam na przerwach pod nos mikrofonów nie podstawiał, więc można było sobie na więcej pozwolić. A skoro teraz od razu wszystko idzie w świat, to jednak trener powinien się pilnować. Mam nadzieję, że Heynen jest na tyle doświadczony, żeby wyciągnąć wnioski. Naprawdę w to wierzę. Znam go od lat. Pamiętam jeszcze jako zawodnika Noliko Maaseik, które pokonał prowadząc Mostostal w dwumeczu o awans do Final Four Ligi Mistrzów w Mediolanie [2003 rok]. Doświadczenia mu na pewno nie brakuje, więc liczę, że wreszcie zrozumie, że i kłótnie z sędziami, i zbyt ostre pokrzykiwanie na zawodników może tylko zaszkodzić. Wiadomo, że na jednego można podnieść głos, a na drugiego nie, bo go to zablokuje.

Panu ktoś się zablokował?

- Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żeby moje zachowanie miało jakieś późniejsze konsekwencje. Zdarzyło się, że przesadziłem, ale po zakończeniu meczu była przybita piątka, było w dwóch zdaniach powiedziane „sorry” i było po sprawie.

Kto najczęściej wyprowadzał Pana z równowagi?

- W swojej karierze w pierwszej lidze prowadziłem stu zawodników, więc paru niezłych typów się znalazło. Ale z nazwisk nie będę ich wymieniał. To nasze tajemnice, teraz jesteśmy w całkiem innych rolach, a ze wszystkimi zawodnikami z którymi pracowałem mam dobre relacje. Od czasu do czasu się spotykamy, idziemy na piwo. I wspominamy różne sytuacje, też te ostre.

Jacek Nawrocki: Nie czuję żadnych kompleksów

Na przykład z Marcinem Prusem?

- No tak, Marcinem czasem trzeba było wstrząsnąć. Potwierdzam, bo on sam się do tego przyznaje. Ale niech pan mnie już nie namawia na personalia. Powiem tylko, że z tych stu zawodników połowa grała w reprezentacji – tam poprowadziłem 48 siatkarzy. Wiadomo, że do kadry idą głównie mocne charaktery, a generalnie do siatkówki raczej nie trafiają ministranci.

Dobrze, pomówmy o nazwiskach z kadry Heynena. Wymieni Pan kogoś, o kim z przekonaniem myśli Pan „lider, facet, który w najtrudniejszym momencie weźmie na siebie odpowiedzialność i da radę nie tylko mentalnie, ale też siatkarsko”?

- Zostawmy temat liderowania, bo lider to się musi sam wykreować. A poza tym uważam i zawsze uważałem, że liderem ma być cały zespół – wszyscy, którzy są na boisku i również ci, którzy są na ławce. Każdy ma się czuć jak lider.

Czyli zgadza się Pan z Heynenem. Przecież on nie tylko korzysta z aż 14 zawodników, ale skoro nie wskazuje pierwszej „szóstki”, to idealnie realizuje myśl według której każdy gracz jest tak samo ważny.

- Oczywiście, pod tym względem plan Heynena daje dobre rzeczy. Generalnie nie potrzebujemy sytuacji, że ktoś zdobędzie w meczu 30 punktów i pomoże wygrać, a media będą pisały, jaki to on jest super. Dla was to dobra sytuacja, mieć bohatera, gotową historię. Ale niech pan sobie przypomni takie mecze, że jeden zawodnik zdobywał nawet 35 punktów, a zespół przegrywał.

To typowe dla słabszych drużyn. Jest jeden lider, zazwyczaj atakujący, który swoje punkty zdobywa, ale zespół nie bardzo na tym korzysta.

- No właśnie. I na najbliższych mistrzostwach świata znów zobaczymy takie drużyny i takie sytuacje. A niech pan popatrzy na rozkład ataku w Rosji czy Francji. Tam kilku ludzi zdobywa po 15-17 punktów. Nawet środkowi robią po kilkanaście punktów. Przy takim rozkładzie ataku wszystko chodzi jak trzeba. Jeden punktujący w końcu najważniejszej piłki nie skończy. Bo rywale go obserwują i wreszcie zdołają postawić czy blok, czy obronę i gościa zatrzymać.

Przypomina się finał poprzednich mistrzostw świata, w którym Brazylijczycy znaleźli sposób na uznanego MVP turnieju Mariusza Wlazłego, ale wtedy Paweł Zagumny zaczął tak grać z Mateuszem Miką, że wielcy rywale byli bez szans.

- Dokładnie o to chodzi. To była mądrość drużyny i trenera. I Pawła, który bardzo szybko się pokapował, przez jaką strefę za dużo nie osiągniemy.

Skoro mówi Pan o dystrybucji ataku, to proszę powiedzieć co Pan myśli o naszych rozgrywających. Liczył Pan na to, że Fabian Drzyzga rozwinie się dużo bardziej, że cztery lata po złocie MŚ będzie porównywany raczej z Zagumnym niż z Grzegorzem Łomaczem?

- Ponieważ Pawła znam od wielu lat, bo poznałem go gdy miał 17 lat i zaczynał grę w pierwszej lidze, to powiem tak: ludzie wyjątkowi, jak on, rodzą się raz na milion. Nie porównujmy Drzyzgi czy Łomacza do Pawła, bo to sprawy zupełnie nieporównywalne. Oczywiście szacunek dla tych chłopaków, którzy teraz są w kadrze, oni są wartościowymi zawodnikami. Ale Paweł był wybitny. Teraz na tej pozycji wybitny jest Toniutti. I kogo by tam jeszcze można było wymienić?

Może Grankina?

- Nie, Grankin gra średnio. Jak Toniutti to są jeszcze Rezende i Christenson. Tę trójkę można postawić obok naszego Pawła, który już niestety nie gra. I musimy grać z tymi, których mamy.

Czym przede wszystkim Zagumny przewyższał czy teraz Toniutti i Christenson przewyższają Drzyzgę i Łomacza? Oni potrafią każdemu koledze dograć taką piłkę, jaką ten kolega lubi, oni widzą więcej opcji?

- Przede wszystkim chodzi o to, że człowiek urodził się z talentem. A później miał jeszcze większy talent do pracy. Ojciec Pawła, Leszek, pilnował, żeby młody odbijał o ściany domków drewnianych na wakacjach, a na co dzień o ścianę w pokoju. Cały czas go pilnował i gonił do roboty. Dzięki temu Zagumny wykorzystał talent, z którym się urodził. To co dostał, to świetne warunki fizyczne i naprawdę niezwykła inteligencja. Te wszystkie cechy połączone dały nam najlepszego na świecie rozgrywającego. Bo według mnie w pewnym czasie Paweł i Nikola Grbić to byli dwaj zdecydowanie najlepsi siatkarze na tej pozycji. Teraz najbardziej podoba mi się Toniutti. Szkoda, że Benowi trochę brakuje wzrostu [ma 183 cm], ale jeśli chodzi o technikę, to wspaniale rozgrywa, często na pojedynczym bloku. Jak przez lata Paweł. W meczu Polski z Francją na Memoriale Wagnera też było widać, ile potrafi, choć wtedy jeszcze nie był w najlepszej dyspozycji, jak cały jego zespół.

Nie ma w naszej kadrze Zagumnego, nie ma też Mariusza Wlazłego i Michała Winiarskiego, którzy byli liderami cztery lata temu. Nasza obecna reprezentacja jest wyraźnie słabsza od tej z 2014 roku?

- O tym co było cztery lata temu musimy zapomnieć. Drużyna jest całkiem inna. Mamy bardzo utalentowanych chłopaków, którym jednak potrzeba doświadczenia. W zbliżających się mistrzostwach świata nie zobaczymy całego potencjału naszej siatkówki. Nie zagra Mateusz Mika, a dopiero z czasem odpalą ci młodzi chłopcy jak Szalpuk, Śliwka, Kwolek czy Muzaj, jeśli w kolejnych latach będzie dobrze prowadzony. Dla wielu zawodników mistrzostwa będą pierwszym sprawdzianem z prawdziwego zdarzenia. Liga Narodów i mecze towarzyskie to zupełnie co innego. Teraz za każdym razem po drugiej stronie siatki będą mieli najlepszych i najlepiej przygotowanych zawodników danego kraju. Teraz już nikt nie będzie kombinował, każdy rywal wystawi swoich najlepszych ludzi. Zobaczymy jak ci nasi 22-, 23-latkowie się sprawdzą.

Muzaja w kadrze nie ma, bo jeszcze nie umie wykorzystać swojego potencjału, a jest Bartosz Kurek, który podobno świetnie wygląda na treningach, ale w meczach – poza jednym, z Rosją w Final Six Ligi Narodów – się męczy. Myśli Pan, że on może się przełamać na MŚ?

- No męczy się Bartek i to męczy się od kilku lat. Niestety, taka jest prawda. Bartek ma problem z grą na ataku. Ten jeden mecz z Rosją był w jego wykonaniu bardzo dobry. Najlepszy w kilku ostatnich latach. Trzeba czekać, że takie powtórzą się na mistrzostwach świata. Co więcej można powiedzieć?

Czy na podstawie tego jednego naprawdę udanego meczu można liczyć, że Kurek zagra takich kilka z rzędu?

- Trudno wyciągnąć takie wnioski, a oczywiście dobra, regularna gra Bartka będzie bardzo potrzebna. Kiedy Heynen zdobywał medal MŚ z Niemcami, to świetnie spisywał się Grozer. On miał wielki wkład w sukces. Kończył mnóstwo trudnych piłek. Po to jest atakujący, żeby kończyć przede wszystkim wysokie piłki w kontrze, na podwójnym i potrójnym bloku. My na Bartka cały czas liczymy, bo w nim ciągle drzemie potencjał. Oby to wreszcie wystrzeliło.

A co jeśli nie wystrzeli? Jeśli generalnie wypadniemy na MŚ słabo, udział skończymy w drugiej fazie? Będzie poszukiwanie kolejnego trenera?

- Jako trener nie dam się namówić na takie spekulacje. Podchodzę do sprawy tak, że trzeba się koncentrować tylko na jednym, najbliższym meczu. Dlatego teraz czekam tylko na nasze spotkanie z Kubą w pierwszej kolejce MŚ.

Znów zgadza się Pan z Heynenem.

- Ale to nie tylko Heynen tak podchodzi do sprawy, to jest filozofia praktycznie każdego trenera. Porozmawia pan z Alekną albo z Rezendem, usłyszy pan to samo. Albo ze Stephanem Antigą, który trzymał się takiego myślenia cztery lata temu i pięknie się nam wszystko ułożyło.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.