Siatkówka. Vital Heynen: Lojalność ma dwie strony. Przekonałem się, że nie jest prosto otworzyć Polaków

- Zanim przyjechałem do Polski ostrzegano mnie, że pijecie tu tylko wódkę i to okazało się nieprawdą. Moi gracze czasami sięgali po piwo i nigdy nie widziałem ich z niczym mocniejszym. Nie jest prosto otworzyć Polaków - mówi w rozmowie ze Sport.pl nieoficjalny kandydat na selekcjonera polskiej kadry, Vital Heynen.

Kiedy zapyta się Vitala Heynena czy kandyduje do objęcia stanowiska selekcjonera polskiej reprezentacji siatkarzy, jego jedyna odpowiedź to „brak komentarza”. Mimo to z naszych źródeł wynika, że nieoficjalnie pojawił się ona na liście kandydatów do zastąpienia Ferdinando De Giorgiego. Jego sytuacja jest o tym niepewna, że obowiązuje go czteroletni kontrakt z kadrą Belgii, z którą w tym roku wywalczył kwalifikację na mistrzostwa świata i 4. miejsce w mistrzostwach Europy. Jest też trenerem VfB Friedrichshafen.

Jest to trener nie tylko odnoszący sukcesy (choćby niespodziewany brązowy medal z reprezentacją Niemiec na mundialu w 2014 roku), ale także charakterystyczny i nietypowy. Podczas treningów siatkarze rywalizują u niego o czekoladki czy chipsy, piłki niekiedy odbijają krzesłami i dużo czasu spędzają odchodząc od konwencjonalnych metod szlifowania formy.

Ponoć nie boi się ryzyka. Porozmawialiśmy z nim o tym, jak bardzo pragnie nowych wyzwań, kiedy pojawia się granica sukcesu danego zespołu oraz o tym, czym dla niego jest lojalność.

***

Po latach zajmowania się drużynami dysponującymi średnim budżetem i niebędącymi faworytami, jak duża jest w panu chęć podjęcia większego wyzwania?

Vital Heynen: - Kiedy podejmuję współpracę z jakąkolwiek drużyną, nigdy nie myślę o budżecie. Kieruję się przede wszystkim tym, czy mogę być takim Vitalem Heynenem, jakim jestem na co dzień. Uwielbiam VfB Friedrichshafen – jest to świetne miejsce do pracy – i nie oceniam, czy dysponuje wielkim, czy małym budżetem. To nie jest zły klub, dla mnie należy do „topowych”.

Dotychczas miałem szczęście i zajmowałem się ciekawymi drużynami. Nie mogę narzekać! Bardzo cieszyła mnie również obecność w Bydgoszczy.

Największym wyzwaniem nie jest pojawienie się w najlepszej drużynie i jej prowadzenie, a uczynienie zespołu takim, który wykorzystuje dane mu szanse. Moim marzeniem jest pomaganie ludziom w zrobieniu kroku do przodu.

Jednym z moich celów jest praca we Włoszech. Na pewno mógłbym się tam wiele nauczyć, ponieważ drużyny z tamtego kraju należą do najlepszych na świecie.

Jak oceniłby pan dotychczasową współpracę z belgijską drużyną narodową?

- Do tej pory jestem z niej bardzo zadowolony. Udało nam się osiągnąć najlepszy wynik w Lidze Światowej, zakwalifikować się do mistrzostw świata i dostać się do pierwszego półfinału mistrzostw Europy w najnowszej historii tego teamu.

Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą jednak, że nie było to najłatwiejsze dla mnie lato. Musiałem włożyć wiele wysiłku, by znaleźć jak najlepsze porozumienie z zawodnikami. Ciągle też jestem zajęty moim prywatnym projektem pod tytułem „jak stać się lepszym trenerem dla swojego zespołu”. Współpracując z różnymi drużynami, każdą trzeba traktować indywidualnie i inaczej niż poprzednie. Choć inni często tego nie widzą, to wkładam bardzo wiele wysiłku, by jak najlepiej wpasować się w team.

4. miejsce mistrzostw Europy to maksimum, który można osiągnąć z zespołem, który dopiero pojawia się w czołówce?

- Trzeba być szczerym – drużyna belgijska jest bardzo fajnym teamem, ale nie mamy w swoich szeregach siedmiu najlepszych zawodników na świecie. Bardzo dużym wyzwaniem będzie osiągnięcie lepszych wyników.

Jak ważna jest dla pana lojalność? Czy we współczesnym sporcie lojalność w ogóle się liczy? A może chodzi wyłącznie o szukanie swoich szans?

- Wierzę w lojalność. Dlaczego jednak zadaje się mi to pytanie? Jeśli drużyna wykopuje trenera nikt nie pyta o to, czy dany klub był lojalny w stosunku do szkoleniowca. Każdy uważa, że jest to normalne. Złe wyniki? Rezygnujemy z usług sternika!

Jeśli decydujemy się akceptować tego rodzaju rozwiązania, to powinniśmy przystać również na odwrotną sytuację – w różnych okolicznościach trener ma prawo zrezygnować ze współpracy z zespołem. Nie mówię tu o sobie, ale generalnie.

Jeśli chodzi o mnie personalnie, to lojalność jest dla mnie bardzo ważna. Nigdy nie patrzę na czas. Kiedy dochodzi do podpisania kontraktu, to zazwyczaj określa się w nim, na jak długo ma obowiązywać. Zawsze zaznaczam jednak, że piszę się głównie na wspólne działanie i dążenie do celu, a nie na czas. Nigdy dotąd nie złamałem umowy. Jestem lojalny w stosunku do wyniku, który chcę osiągnąć z daną drużyną. Co to oznacza w praktyce? To, że jeśli dobrze pracuje się z drużyną i idzie wspólnie do sukcesu, to nie ma przeciwwskazań, by to kontynuować.

Apeluję jednak – nie zapominajmy, że lojalność ma dwie strony. Pamięć o tym jest bardzo istotna.

Jak duże są pana zdolności adaptacyjne do nowej drużyny? Nauczenie się innego języka to nie problem? Dotychczas jeśli chodzi o kadry, nie miał pan takiego wyzwania.

- Bardzo chciałbym komunikować się w języku drużyny – bez tego jest trudno. Zawsze pragnę tego spróbować, ale w Turcji czy w Polsce nie było to takie proste. Jeśli zapytałabyś mnie o jedną z moich największych porażek, to byłby to brak umiejętności porozumiewania się po polsku. Choć czas spędzony w waszym kraju był dość zajęty, to nie powinienem mieć wymówek.

Kiedy pracowałem w Turcji, sytuacja była trochę inna. Musiałem się nauczyć tamtejszego języka, ponieważ nikt nie mówił po angielsku. Był to bardzo duży plus w tworzeniu jedności zespołu.

Na współpracę z każdym teamem składa się kilka zbiegów okoliczności – trenera, zawodników, ich wieku, poprzednio osiąganych wyników, oczekiwań… Jest wiele elementów, które wpływają na to, w jaki sposób należy trenować drużynę, ale jednym z najważniejszych jest to, by rozumieć ludzi, z którymi masz pracować.

Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Polski? Brąz mistrzostw świata?

- Nie, piąte miejsce zajęte z Transferem Bydgoszcz w PlusLidze. I złoty set, w którym udało nam się skończyć niesamowitą piłkę na 10:10. Wygraliśmy pokonując ZAKSĘ z wielkimi nazwiskami. To był mój ostatni mecz w Polsce, co oznajmiłem już kilka miesięcy wcześniej, a moi zawodnicy zagrali wspaniałe spotkanie. Walczyli, w obronie byli tak dobrzy, że momentami aż zapominałem patrzeć na atak!

Czego nauczył się pan o Polakach w czasie pracy w Transferze Bydgoszcz?

- Oj, wielu rzeczy! I tych dobrych, i tych złych. Choć na początku nie było nam łatwo, to w końcu udało się przełamać i przeżyliśmy ze sobą fantastyczny sezon. Miałem kilku wyjątkowych graczy – Marcina Walińskiego, Jakuba Jarosza, Pawła Woickiego, Janka Nowakowskiego… Wytworzyła się między nami świetna więź. Pokazali mi, jak bardzo pracowici potrafią być Polacy. Nie miałem powodów, by narzekać – potrafiliśmy bardzo ciężko pracować i się bawić, odczuwając przyjemność z treningów.

Zanim przyjechałem do Polski ostrzegano mnie, że pijecie tu tylko wódkę i to okazało się nieprawdą. Moi gracze czasami sięgali po piwo i nigdy nie widziałem ich z niczym mocniejszym. Przekonałem się, że z początku nie jest prosto otworzyć Polaków, ale jak już się to uda, to błyskawicznie można się z nimi zaprzyjaźnić. Do dziś mam kontakt z wieloma siatkarzami, z którymi pracowałem w Bydgoszczy.

Jak czułby się pan współpracując z federacją, która potrafi zwolnić trenera po 9 miesiącach od zatrudnienia? Jak ważna jest dla pana stabilizacja i brak ryzyka?

- W dniu, w którym zawodnik powie, że nie podoba mu się dotychczasowa współpraca, odejdę. Mam to szczęście, że w ciągu 12 lat mojej dotychczasowej pracy w roli trenera jeszcze nic takiego się nie stało – zawsze znajdowałem porozumienie z graczami, doprowadzając zespół do stabilizacji w kontekście wyników. Tylko w jednym przypadku pracowało mi się wyjątkowo trudno, ale nie wymienię nazwiska tego gracza.

Jeśli chodzi o aspekt stabilizacji, to liczy się dla mnie wyłącznie ta, która jest na linii ja-gracze. Jeśli federacja lub klub chce kogoś zwolnić, to wychodzę z założenia, że jestem za stary, by się tym przejmować. Życie jest zbyt krótkie. O wiele istotniejsze w tym momencie kariery jest dla mnie to, by lubić swoją pracę.

Poza tym według mojego szkicu charakterologicznego, nie jestem osobą, która najbardziej ze wszystkiego ceni sobie stabilność. Nie przepadam za ciągłym wykonywaniem takich samych czynności. Drugą rzeczą, w której nie jestem dobry, to konformizm – zazwyczaj nie zachowuję się tak, jak oczekują tego ode mnie inni. Ludzie mówią mi, że jestem szalony, ponieważ jako element treningu wybieram grę krzesełkami. Oni widzą tylko głupią zabawę, a ja wszystko to, co ona może dać moim zawodnikom.

Niekonwencjonalność w treningu potrafi przynieść radość. Wydaje mi się, że moi zawodnicy nie nudzą się podczas naszych zajęć, a zadowolenie z pracy pomaga. Starałem się nie czytać komentarzy pod artykułami na temat mojej kandydatury na stanowisko trenera polskiej drużyny narodowej, ponieważ dla tych, którzy mnie nie znają mogę wydawać się szalony. Kiedy jest się bliżej mnie, to widzi się, że w tym szaleństwie jest metoda i jest ono uzasadnione.

Jak bardzo jest pan otwarty na nowe wyzwania?

- Wierzę w porozumienie. Moje córki mogą to potwierdzić – zawsze, kiedy im coś obiecam, to dotrzymuję słowa. Poza tym uważam jednak, że w życiu nie ma nic przyjemniejszego niż robienie kolejnych nowych rzeczy.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA