Siatkówka. Ryszard Bosek: Rozpatrywanie naszej sprawy to raczej western niż prawo. Nikt nie uwierzy, że pracowałem za darmo

- Mało ludzi wie, że to nie ja jestem głównym odpowiedzialnym za zaistniałą sytuację. Przestałem już czytać przykre rzeczy, które wypisywano o mnie w portalach. Wszystkim wydaje się, że na AZS-ie zbiłem majątek i nikt nie uwierzy, że pracowałem za darmo - powiedział Sport.pl dyrektor sportowy AZS-u Częstochowa i członek rady nadzorczej, Ryszard Bosek.

Zgodnie z decyzją Sądu Odwoławczego PZPS protest złożony przez władze AZS-u Częstochowa został uznany za bezpodstawny. W przyszłym sezonie klub spod Jasnej Góry grać będzie w I lidze, a jego miejsce w PlusLidze zajmie Aluron Virtu Warta Zawiercie, które pokonało drużynę Michała Bąkiewicza w barażach.

 Sąd utrzymał w mocy decyzję zarządzającego rozgrywkami PlusLigi z dnia 8 maja 2017, weryfikującą pozytywnie spotkania barażowe rozegrane o wejście do rozgrywek PlusLigi, pomiędzy Aluron Virtu Warta Zawiercie i AZS Częstochowa S.A. Władze klubu akademickiego wskazywały, że drużyna z Zawiercia za późno złożyła akces do PlusLigi, a jej hala nie spełniała wymogów do przeprowadzenia rywalizacji o siatkarską ekstraklasę. Argumenty te zostały odrzucone, ponieważ okres składania dokumentów został wydłużony, a przepis o pojemności obiektów nie dotyczył gier barażowych.

W jednym z wywiadów były siatkarz, a obecnie zastępca prezydenta Częstochowy, Andrzej Szewiński, mówił, że czas na zmiany w AZS-ie. Jak duże?

Ryszard Bosek: - Jeżeli chodzi o pana Andrzeja Szewińskiego, to miał ostatnie cztery lata, żeby coś zmienić. Prosiliśmy go o to, lecz czekał, by wszystko klubie się przewróciło. Odbyliśmy dwa spotkania, po których nie było żadnego efektu, więc jego wypowiedzi traktuję wyłącznie jako akcję promocyjną, która nie ma żadnego związku z AZS-em Częstochowa. Klub go nie interesuje, bo zajmują go tylko głosy.

Wspomniane przeze mnie obrady skończyły się czczym wymienianiem opinii, więc uważam, że pan Szewiński jest ostatnim człowiekiem, który może pomóc AZS-owi.

Co dalej z AZS-em Częstochowa?

- Kiedy składaliśmy kolejne odwołanie do sądu, nie robiliśmy sobie wielu nadziei, ponieważ wiedzieliśmy jak to wszystko funkcjonuje. Nie znam się na prawie, ale zazwyczaj jak raz władze podejmują decyzję, to są małe szanse, by ją zmieniły. Zresztą, rozpatrywanie naszej sprawy to raczej western jest niż prawo.

Jak bardzo wierzył pan, że argument o zbyt późnym złożeniu akcesu do PlusLigi przez Aluron Virtu Warta Zawiercie za zostanie rozpatrzony? Przecież przedłużono termin składania wniosków.

- Nasz prawnik mówił, że zgodnie z prawem nie można było wydłużyć okresu składania podań. Cała reszta naszych postulatów to był tylko dodatek, który również w żaden sposób się nie sprawdził.

Jeszcze w połowie sezonu mówił mi pan, że budując skład wiedzieliście, że może nastąpić konieczność gry w barażach. Kiedy pan się z tym pogodził?

- Nigdy się nie pogodziłem z barażami, ponieważ byliśmy bardzo blisko tego, by wygrać z Łuczniczką Bydgoszcz, z którą zagraliśmy przyzwoite mecze. W ostatnim z nich byli jednak od nas lepsi. Niestety, w tym sezonie przydarzyły nam się dwie znaczące kontuzje i pożegnaliśmy się z zawodnikiem, który się u nas nie sprawdził.

To, co powiedzieliśmy na początku to prawda – z takimi trudnościami, z jakimi przyszło nam się mierzyć, wiedzieliśmy, że istniało prawdopodobieństwo rywalizowania w barażach. Nie uważaliśmy się za jeden z lepszych zespołów i realnie patrzyliśmy w przyszłość. Prawo finansowe to srogie prawo, ale zawsze się sprawdza – jak się na ma budżetu, to skleja się coś z tego, co się posiada. My już od trzech lat mówiliśmy o występujących problemach. Niewielu chciało słuchać, a w terminie nikt nie złożył akcesu do PlusLigi.

W AZS-ie przegapiono moment, w którym wielkie państwowe spółki weszły do siatkówki?

- Nie ukrywam, że próbowaliśmy załatwić ich wsparcie i momentami byliśmy blisko, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Do takich rzeczy potrzebne jest poparcie polityczne. Przez ostatnie dwa lata jeździłem po firmach i starałem się negocjować, licząc na to, że nazwisko mistrza olimpijskiego kogoś do czegoś przekona. Po tak długim okresie prób, wiem, że bez pomocy miejscowych polityków nie da się niczego załatwić. W Częstochowie napotkaliśmy jednak na trudności w tej mierze.

Tylko polityka mogła przekonać do AZS-u?

- Nie, przecież od kilku lat najbardziej wspiera nas miasto. Faktycznie, ono dało nam niezbędne pieniądze, ale robiło to proporcjonalnie do sukcesów i kłopotów AZS-u. Wydawało nam się, że pomoc powinna być jednak większa. Rok, dwa jej intensyfikacji na pewno pozwoliłby nam wstać na nogi, ponieważ ciężko jest łapać rybę na haczyk, na którym nie ma robaka.

W wywiadzie z Andrzejem Szewińskim padło jednak hasło, że w zarządzie AZS-u nie było przedstawiciela rady miasta i stąd problemy.

- Pan Szewiński w ogóle nie orientuje się, o czym mówi. Wielokrotnie zapraszaliśmy władze miasta do włączenia się w klub i nawet do kontroli...

Skoro dają największe pieniądze, to powinni ją mieć.

- Ale to, co dawano w zeszłym roku, starczyło zaledwie na dwóch obcokrajowców. Staraliśmy się kupić pakiet większościowy, zaangażować kogoś z rady miasta w działanie klubu, ale absolutnie nikt się tym nie interesował. To, co w tym wywiadzie powiedział pan Szewiński, jest kompletnie wyssane z palca.

Ponoć podczas spotkania przedstawiony został pomysł budowania AZS-u na bazie młodych wychowanków. To jakieś rozwiązanie?

- Należy historycznie pamiętać, że Norwid Częstochowa był kiedyś filią AZS-u. Później wydzielił się, poszedł swoją ścieżką, z czym w ogóle nie chcieliśmy walczyć. Stworzyliśmy wydział szkolenia młodzieży, a w tym roku zdobyliśmy mistrzostwo polski kadetów. Jeśli chodzi o ten aspekt, to według mnie bardzo dobrze się rozwijamy i miasto nam w tym pomaga. Dostaliśmy od niego fundusze, więc jesteśmy bardzo wdzięczni.

Okrągły stół, na którym miało znaleźć się rozwiązanie, finalnie się do tego nie przyczynił. Każdy wylał swoje żale i pretensje. Plan, jak ratować częstochowską siatkówkę stworzyliśmy mniej więcej pół roku temu. Niestety, w Urzędzie Miasta nie zostaliśmy wysłuchani.

Na czym ten plan się opierał?

- Był bardzo złożony. Przyjechał do nas jeden z byłych PR-owców Polkomtela oraz PZPS-u i stworzył dla szeroki i wielowątkowy plan. Jego prezentacja miała trwać dwie godziny, a zajęła dziesięć minut, ponieważ jeden z prezydentów powiedział, że to w ogóle nie ma sensu.

Jednym z wątków poruszonych przez pana Szewińskiego było niewykorzystanie szansy pomocy klubowi od siatkarzy, którzy byli związani z AZS-em – Piotrem Gruszką, Michałem Winiarskim, Piotrem Gackiem.

- Kiedy sprawował funkcje kierownicze, mógł to zrobić. W czasie, gdy Marek Kardos był trenerem zespołu rozmawialiśmy o przyszłości z Piotrem Gruszką i Michałem Bąkiewiczem. Michał Winiarski obrał zupełnie inną drogę kariery.

Jeśli chodzi o współpracę z miejscową uczelnią, to sugestia połączenia AZS-u z nią była kompletnie nietrafiona. Trzeba w końcu zrozumieć, że nie da się zrobić sportu zawodowego przy AZS-ie za dwa tysiące złotych stypendium – my juniorom płacimy więcej!

I liga brzmi dla was jak koniec pewnego projektu, nad którym tyle lat pracowaliście, czy bardziej jak początek drogi do zmian?

- Cały czas głośno mówimy – jeśli ktoś ma lepszy pomysł na ten klub, to niech się do nas zgłosi i będzie mógł przejąć AZS na zasadach komercyjnych. Rozmawiamy z różnymi ludźmi, ponieważ zależy nam na tym, by zespół nadal istniał.

Pan zostaje na swoim stanowisku?

- Jeszcze nie wiadomo. W mojej opinii jeśli znajdzie się osoba, która ma lepszy pomysł, to klub powinien to wykorzystać. Ostatnie dwa lata straciłem na szukanie sponsorów zamiast na skupienie się na tym, na czym znam się najlepiej - wystawiane własnej twarzy mi się nie podoba, ponieważ całe życie szkoliłem i uczyłem.

Na pewno nie chciałbym, by AZS się rozpadł. Proszę pamiętać, że w polskiej lidze były kluby, które na długie lata żegnały się z siatkarską ekstraklasą i do niej wracały, ponieważ znalazły sponsora. Nie ukrywam, że zarówno dla klubu, jak i dla mnie ta sytuacja to wielki dramat. Jeśli nie znajdzie się ktoś, kto mógłby za nas pokierować drużyną, to na pewno nie zostawimy klubu.

Bardzo zmęczyło pana napięcie medialne, które pojawiło się w ostatnim czasie wokół AZS-u?

- Bardzo. Mało ludzi wie, że to nie ja jestem głównym odpowiedzialnym za zaistniałą sytuację. Przestałem już czytać przykre rzeczy, które wypisywano o mnie w portalach. Wszystkim wydaje się, że na AZS-ie zbiłem majątek i nikt nie uwierzy, że pracowałem za darmo.

Naprawdę?

- Tak - podobnie było nie tylko w moim przypadku. Jeśli chodzi o zarząd i prezesów, to raczej nikt nie brał pieniędzy, a każdy dokładał swoje. Robiliśmy wszystko, żeby klub się nie rozpadł. Może i lepiej, że stało się tak, jak się stało? Może w końcu ktoś zda sobie sprawę z tego, że ostatnie trzy lata AZS-u były czasem straconym? Mimo naszych sygnałów władze i ludzie mogący pomóc widzieli, że zawsze udawało się nam jakoś wystartować w sezon i dlatego nic nie zmieniały. W samym klubie pracowały tylko trzy osoby.

Mimo wszystko wspomnień z AZS-em zostanie więcej miłych czy tych złych z ostatnich tygodni?

- W życiu przeżyłem tyle porażek zdrowotnych, sportowych, że jestem w tym spokojny. Kiedyś z reprezentacją przegrałem 0:15, co przez długi czas było niechlubnym rekordem. Nie można mnie łatwo złamać. Wiem, że są różne rodzaje porażek – jeśli przeżywa się taki, które budują, to można z nich wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Pozostając w temacie AZS-u, nawet jeżeli przegraliśmy pod względem sportowym, to sukcesem jest dla mnie to, że jesteśmy jedną z niewielu spółek w Polsce, której sytuacja jest czysta, ponieważ nie ma żadnego zadłużenia. Nie mając wielkich pieniędzy nie obiecywaliśmy nikomu złotych gór. Mało brakowało, a wszystko ułożyłoby się inaczej, ponieważ mieliśmy finanse na to, by skorzystać z usług dwóch zawodników na play-out, jednak byliśmy przekonani, że one się nie odbędą. O ich rozpisaniu dowiedzieliśmy się dopiero w marcu. Gdybym był zwolennikiem czarnych wizji, to stwierdziłbym, że w jakimś stopniu to wszystko zostało ukartowane.

Stephane Antiga w "Wilkowicz Sam na Sam": Syn powiedział: gdybym miał zagrać w kadrze siatkarzy, to dla Polski, nie dla Francji. Ja się zgadzam. Bo tu fajnie jest

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.