Siatkówka. Joanna Mirek: niektóre zawodniczki są zbyt wygodne, trener Nawrocki do rozliczenia, ale dopiero jesienią

- Mamy w kadrze takie zawodniczki, które zarabiają bardzo dobrze, są lokalnymi gwiazdami i to im wystarcza. A na arenie międzynarodowej okazuje się, że nie wystarcza umiejętności. Czasem warto finansowo zejść trochę w dół i wyjechać, żeby zyskać sportowo, jak kiedyś Gosia Glinka - mówi Joanna Mirek. Z mistrzynią Europy siatkarek z 2003 i 2005 roku rozmawiamy o przyczynach pogłębiającego się kryzysu reprezentacji Polski

Łukasz Jachimiak: Potrafi Pani jeszcze oglądać mecze reprezentacji Polski siatkarek z nadzieją, że w najbliższych latach ona wróci do światowej czołówki?

Joanna Mirek: O ludzie… Strasznie trudne pytanie mi pan zadał. Trzymałam za dziewczyny kciuki, mecze eliminacji MŚ 2018 oglądałam z wielką nadzieją, a od niedzieli czuję żal. Smutne to było. Wielka szkoda, że cały czas liczymy, że nasza reprezentacja się odbuduje i cały czas nie możemy się doczekać przełomowego momentu. Cóż, pozostaje nam czekać dalej, widocznie zespół potrzebuje jeszcze trochę czasu.

Wiemy, że trener Jacek Nawrocki nie ma wyjątkowo utalentowanego pokolenia zawodniczek, rozumie to też Polski Związek Piłki Siatkowej, cały czas dając szkoleniowcowi pracować, ale z drugiej strony czy nie denerwuje, że przegrywamy kluczowy mecz z niżej notowanymi w światowym rankingu Czeszkami i to prowadząc 8:2 w tie-breaku?

- W siatkówce kobiet takie mecze się zdarzają. Może nie w reprezentacji, ale w swojej karierze też takie sety przerobiłam. Trudno coś takiego wytłumaczyć. Zwłaszcza gdy się zdarzy w najważniejszym meczu. Bo tak naprawdę Serbki były poza zasięgiem, są jedną z najlepszych ekip świata, było wiadomo, że wygrają turniej. My tym przegranym setem przegraliśmy awans do baraży, który powinniśmy uzyskać. Dziewczyny miały eliminacje u siebie, po Serbkach były drugą najwyżej notowaną drużyną, czyli miały spełnione wszystkie warunki, żeby zrealizować cel. Nie udało się, bo w trudnej sytuacji zabrakło choć jednej liderki, która wzięłaby ciężar gry na siebie, która zdobyłaby punkt, kończąc przestój zespołu.

Nie ma Pani wrażenia, że w tamtym momencie zamiast pomóc zmianami jeszcze zaszkodził trener Nawrocki? Każda z wprowadzonych zmienniczek była zdenerwowana, żadna nie wiedziała co ma grać.

- Nie chcę oceniać trenerów, bo już teraz sama jestem po tej stronie. I na razie prowadzę tylko młode dziewczyny, nie byłam jeszcze w roli trenera w tak ważnym meczu. Powiem tylko tyle: zabrakło lidera, a czasami to trener potrafi być liderem. Jeżeli drużyna czuje jego pewność i siłę, to gra lepiej.

Awans do MŚ 2018 przegraliśmy w Polsce, w 2014 roku było tak samo, gdy do kadry wezwano wiele utytułowanych zawodniczek, a i tak lepsze okazały się Belgijki. Wniosek taki, że w najbliższych latach zostaje nam załapywanie się tylko do mistrzostw Europy?

- Cztery lata temu było pospolite ruszenie i nic to nie dało, a od tego czasu tylko zsuwamy się w rankingu. Strasznie mi jest przykro, bo cały czas czekamy, że się kadra odbije, że pójdzie w górę, a ona jest coraz gorsza. Wiem jak trudno jest tej drużynie, bo grałam w reprezentacji, która miała problemy. Jak byłam bardzo młoda, to kadra wyglądała trochę tak jak teraz, dopiero po jakimś czasie stała się kadrą, która przyniosła nam największe sukcesy w historii.

To się stało wraz z przyjściem trenera Andrzeja Niemczyka - co takiego zrobił, co byłoby możliwe do powtórzenia?

- Na pewno osoba trenera miała wielkie znaczenie. Przyszedł i potrafił połączyć bardzo dobre, doświadczone dziewczyny z bardzo dobrymi, młodymi dziewczynami. Młodym potrafił dać mnóstwo pewności siebie, mnóstwo swobody. Brał ciężar ich błędów na siebie, dlatego one mogły się rozwijać przy starszych dziewczynach, które były już mocno ograne w ligach zagranicznych. Przypomnijmy, że w tamtej reprezentacji były Dorota Świeniewicz i Magda Śliwa, które od dawna grały w zagranicznych klubach, że była Gosia Niemczyk, która grała i za granicą, i w Polsce, że była ani młoda, ani stara, ale już bardzo doświadczona za granicą Gosia Glinka. Z takimi koleżankami młode dziewczyny szybciej uczyły się grać. To połączenie oraz charyzma trenera dały siłę naszej reprezentacji.

Dziś takich zawodniczek jak Glinka, Świeniewicz czy Śliwa w kadrze nie ma. Czyli wracamy do stwierdzenia, że trener Nawrocki nie ma – delikatnie ujmując – kłopotu bogactwa?

- Na strategicznej pozycji, czyli na przyjęciu, różnica jest bardzo duża, tu mamy wielki problem. Trener musi stawiać na dziewczyny, które dopiero wchodzą w dorosłą siatkówkę, dopiero zaczynają wyjeżdżać za granicę. Młode dziewczyny powinny być bardziej odważne, powinny wyjeżdżać, żeby się uczyć, tam powinny szukać lepszego treningu, gry z najlepszymi zawodniczkami.

Często jest tak, że mają propozycje, ale boją się wyjechać albo w Polsce jest im dobrze, bo już tu mają dobre pieniądze?

- Są i takie, które się boją, i takie, które są po prostu wygodne. Z Gosią Glinką całe życie grałyśmy razem, więc doskonale pamiętam, jak wyjeżdżała. Ona wtedy dostała trochę mniejsze pieniądze niż zarabiała w Polsce, ale pojechała, żeby się rozwijać. My mamy w kadrze takie zawodniczki, które zarabiają bardzo dobrze, są lokalnymi gwiazdami i to im wystarcza. A na arenie międzynarodowej okazuje się, że nie wystarcza umiejętności. Czasem warto finansowo zejść trochę w dół i wyjechać, żeby zyskać sportowo.

Za chwilę kadra zacznie przygotowania do cyklu Grand Prix, a w nim kolejno zagra z: Argentyną, Chorwacją, Kanadą, Peru, znów Argentyną, Koreą Południową, jeszcze raz Koreą, Kolumbią i Kazachstanem – boi się Pani tych meczów, tego że będzie bolało patrzenie na porażki z rywalkami, które jeszcze kilka lat temu odprawialibyśmy pewnie bez straty seta?

- Na pewno będzie bolało, ale musimy to przetrwać, dziewczyny muszą się ogrywać w tej II Dywizji, a reprezentacja musi za to płacić.

Z drugiej strony na początku czerwca zagrają w turnieju w Montreaux i to może boleć jeszcze bardziej, bo zderzą się ze światową czołówką, zagrają m.in. z Brazylijkami i Niemkami.

- Każdy taki mecz jest teraz cenny, wielka szkoda, że nie mamy stałego kontaktu z takimi drużynami, bo nie da się z nimi walczyć na imprezach mistrzowskich, nie ogrywając się w regularnych spotkaniach z nimi. Bardzo mi przykro, że tak źle to wygląda. Siatkówka to całe moje zawodowe życie, bardzo bym chciała, żeby ona się odrodziła, ale na razie się na to nie zanosi.

Myśli Pani, że po tym sezonie przyjdzie czas na rozliczenie trenera? Nie twierdzę, że skoro przegrał awans do MŚ 2018, to jest słaby i trzeba go zwolnić, ale może po jesiennych mistrzostwach Europy warto byłoby zastanowić się czy wyciska z reprezentacji tyle, ile się da, czy może ktoś inny wycisnąłby więcej?

- Na pewno po mistrzostwach musi przyjść czas rozliczeń. Trener pracuje z reprezentacją już trzeci sezon, to na pewno jest czas, w którym już można coś ulepić. Oczywiście dajmy sztabowi spokojnie pracować do mistrzostw Europy, na razie nawet się nie zastanawiajmy nad wynikiem, za po turnieju poważnie zastanówmy się, co dalej.

Woli się Pani nie zastanawiać na wynikiem, bo dziś wróżenie mogłoby być tylko złe?

- Pamiętam, jak jechałyśmy na mistrzostwa w 2003 roku. Tuż przed wyjazdem przegrałyśmy bodajże z Ukrainą. Absolutnie nikt na nas nie liczył, mówiono, że odpadniemy już po meczach grupowych, a my wróciłyśmy z medalem. I to złotym. Trzymam kciuki, żeby teraz reprezentacja podobnie zaskoczyła. Wbrew wszystkiemu.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.