PlusLiga i Orlen Liga. Finałowe emocje przyćmione przez zasady. "System rozgrywek play-off nie zebrał pozytywnych recenzji, więc prawdopodobne jest, że się z niego wycofamy"

Od meczów finałowych o mistrzostwo kraju oczekuje się dużych emocji i wyrównanej walki. Kiedy jednak przez reguły w pewnym momencie się je zatraca, pojawia się myśl, czy system działa za zawodnikami i kibicami, czy też przeciw. Niewątpliwie to pytanie w ostatnim czasie zadali sobie wszyscy kibice śledzący mecze finałowe PlusLigi i Orlen Ligi

Spotkanie finałowe Orlen Ligi w Szczecinie. W drugim secie Chemik ma piłkę na wagę obrony tytułu mistrza Polski. Partia kończy się przy stanie 25:20 wybuchem radości zespołu z Polic. Ale to nie koniec meczu, bo by ten się zakończył któryś z zespołów musi zdobyć trzy sety. Budowlani wygrywają koleją odsłonę, w czwartej przegrywając na przewagi. Dopiero teraz można powiedzieć o zakończeniu rywalizacji. Zespół Jakuba Głuszaka może zacząć świętować.

Kędzierzyn-Koźle – drugi mecz finału PlusLigi. Podobnie jak Chemikowi, ZAKSIE wystarczy wygrać dwa sety, by obronić tytuł mistrzowski. W pierwszej partii meczu to jednak bełchatowianie prowadzą i ostatecznie wygrywają 25:21. Rzutem na taśmę gospodarze pokonują rywali w kolejnym (25:23). Kluczowy dla spotkania będzie jednak trzeci – grany na przewagi, kończący się blokiem na Mariuszu  Wlazłym i wybuchem radości po stronie ZAKSY. Mecz trwa jednak dalej mimo że na twarzach bełchatowian widać, że jedyne, o czym myślą, to zejście do szatni. Bez motywacji ostatnią partię dogrywają zmienionym składem, podobnie jak kędzierzynianie. Nie ma już o co grać, bo wszystko jest jasne.

System od początku wzbudzał kontrowersje

Już w momencie ogłoszenia zasad gry w fazie play-off 2016/2017 proponowany system wzbudził kontrowersje. O tytuł mistrza kraju grały cztery najlepsze zespoły fazy zasadniczej. Ich rywalizacja w parach miała się rozstrzygnąć w dwóch spotkaniach. O awansie decydowały kolejno liczba wygranych spotkań, liczba punktów meczowych (w przypadku wyniku 3:2 wygrany otrzymywał 2 punkty, a przegrany 1), zwycięstwo w złotym secie granym do 15 punktów. System ten miał być odpowiedzią na to, co działo się sezon wcześniej, kiedy o mistrzostwo grały tylko dwa najlepsze zespoły fazy zasadniczej. Fakt, że Resovia trafiła do finału dzięki lepszemu bilansowi setów niż Skra, i że w żadnym z trzech finałowych spotkań nie zagroziła ZAKSIE, w skutek czego emocji w finale nie było za dużo, przyspieszył decyzję o zmianie w kolejnych rozgrywkach.

Choć wydaje się, że sama idea poniekąd poszła w dobrą stronę, bo w sezonie 2016/2017 o mistrzostwo w play-off grały cztery drużyny, to pozostałe ustalenia pozostawiły wiele do życzenia. Pierwsza kontrowersja – w przypadku remisu w dwóch spotkaniach o awansie lub nawet o tytule miał decydować „złoty set”  - grany do 15. - Bardzo nie podoba mi się "złoty set", którym mogą zakończyć się rozgrywki. To nie jest siatkówka – powiedział trener Lotosu Trefla Gdańsk, Andrea Anastasi. Możliwość zdobycia medalu po jednej, krótkiej partii mimo wcześniejszego remisu nie była jednak największym problemem. Postawiono pytanie, co się stanie, jeśli pierwsze spotkanie w parze będzie jednostronne (wygrane 3:0 lub 3:1) przy zapisie: „za wygranie meczu 3:0 lub 3:1 drużyny otrzymują 3 punkty meczowe, za wygranie meczu 3:2 drużyna wygrywająca otrzymuje 2 punkty meczowe, a drużyna przegrywająca 1 punkt meczowy”. W tym przypadku w drugim meczu zwycięzca z pierwszego zdobędzie medal już po wygraniu dwóch setów.

I ten scenariusz spełnił się w obu meczach finałowych. W inaugurującym spotkaniu w Łodzi Chemik wygrał 3:0. W drugim, po zwycięstwie policzanek w dwóch pierwszych setach, losy złotego medalu Orlen Ligi zostały rozstrzygnięte, ale drużyny grały jeszcze dwie partie, by któraś z nich przepisowo zakończyła spotkanie zdobywając trzy sety. Na wyjeździe ZAKSA podobnie wygrała 3:0. U siebie uległa Skrze w pierwszej partii, ale kolejne dwóch kolejnych odniosła zwycięstwo, choć na świętowanie musiała poczekać do momentu aż któraś drużyna formalnie zwycięży w spotkaniu. Nie chodziło tu tylko o to, że w przypadku finału w Kędzierzynie-Koźlu drużyny wyszły zmienionymi składami, by dać pograć rezerwom, czy o to, że po pierwszej radości ostatnia partia ją stłumiła i emocje zrobiły się „jak na rybach”. Większym problemem było zmuszenie drużyny, która przegrała złoty medal do tego, by dla zasady dokończyła mecz. - Pomysł na play-off do przemyślenia. Zmuszanie sportowca, który przegrał do grania upokarza – skomentował na Twitterze były trener ONICO AZS-u Politechnika Warszawska, Jakub Bednaruk.

Zmiany konieczne. Kiedy nastąpią?

To już nie jest pytanie „czy”, ale „kiedy” nastąpią zmiany w systemie rozgrywek PlusLigi. - Decyzja odnośnie systemu rozrywek zawsze podejmowana jest z końcem czerwca - najpierw na zasadzie głosowania udziałowców z drużyn PlusLigi; później wszelkie zmiany rozważa Rada Nadzorcza PLPS, w której skład również wchodzą przedstawiciele klubów. Nie chcę wróżyć, ale z tego, co słyszeliśmy, ten nowatorski i zupełnie inny od poprzednich system rozgrywek play-off jednak nie zebrał pozytywnych recenzji, więc prawdopodobne jest, że się z niego wycofamy. Naszym celem są jak najbardziej atrakcyjne rozgrywki i taką przesłanką będziemy się kierować. Zastrzegam jednak, że ostateczna decyzja należy do naszych udziałowców, Zarządu PLPS i Rady Nadzorczej. - powiedział rzecznik PLPS, Kamil Składowski. - Rok temu o złoto grały tylko dwie najlepsze drużyny fazy zasadniczej, w tym tę liczbę zwiększono do czterech. Nasi udziałowcy i Rada Nadzorcza zdecydują, czy to jest optymalne rozwiązanie na kolejny sezon. Przez wszystkie lata obowiązywania starego systemu zastanawiano się, czy osiem zespołów, które walczyły o medale, to nie jest za dużo. Sprawdzając historię ligi sprzed dziesięciu lat wyszło, że praktycznie nigdy drużyny z ósmego, siódmego czy szóstego miejsca nie potrafiły pokonać wyżej notowanych rywali w play-off i awansować do gry o podium. Stąd koncepcja stworzenia niezwykle emocjonującej fazy zasadniczej, poprzez konieczność zajęcia miejsca w ścisłej czołówce na koniec sezonu zasadniczego. Mogę zdradzić, że w trakcie zeszłorocznych rozmów prezesów pojawił się jeszcze inny pomysł, by w fazie play-off rywalizowało sześć drużyn – dwie najlepsze miałyby automatyczny awans do półfinału, pozostałe grałyby dodatkowe spotkania. Wtedy ten pomysł nie znalazł jednak uznania większości. W przyszłych rozgrywkach możemy zostać przy czterech najlepszych zespołach w walce o medale, ale musimy poczekać do końca czerwca na ostateczne decyzje – dodał.

Jakiej przyszłości ligi można się spodziewać? Czy wróci się do dawnego systemu, czy też można oczekiwać zupełnie innych rozwiązań? Nie wiadomo. Pewne jest, że w tym roku zasadami zagrano nie tylko przeciwko emocjom kibiców, ale przede wszystkim przeciwko zawodnikom. O ile wprowadzony system mógł się sprawdzić w przypadku walki o miejsca poza podium (rywalizacja w parach symboliczna), to wyżej był strzałem w kolano. W dobie przesytu siatkówką i zbyt dużego rozbudowania ligi, o którym mówi się coraz głośniej, odarto z wartości (zarówno emocjonalnej, jak i jakości) to, co zazwyczaj do tego sportu przekonywało, czyli wielki finał, który powinien być długo oczekiwanym świętem, a nie imprezą, którą jak najszybciej chce się zakończyć, bo pierwsza euforia minęła.

- Warto  pamiętać, że w tym roku przyspieszona faza play-off nie powstała w wyniku oderwania od rzeczywistości i nie była też kaprysem – jej przebieg układaliśmy z myślą, że mamy szesnastozespołowe rozgrywki, i że polskie drużyny będą grały dalej w Lidze Mistrzów. Chodziło nam też o dobro reprezentacji, która w tym roku jako gospodarz walczy w mistrzostwach Europy – wyjaśnił Kamil Składowski. W tym przypadku ziściło się powiedzenie, że lepsze było wrogiem dobrego, w którym każdy bronił swojego interesu. Tym razem jednak przegrali chyba wszyscy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.