Co dalej z Vitalem Heynenem? Klątwa może zmieść go ze stanowiska. "Tylko jednemu się udało"

Ostatnie dwa sezony to pasmo sukcesów polskich siatkarzy. Vital Heynen ma obecnie zdecydowanie najmocniejszą pozycję w naszym sporcie, ale przed nim najtrudniejsze zadanie. Musi zmierzyć się z klątwą, która zniszczyła pomniki jego poprzedników. Jeśli jej nie podoła, możemy być świadkami jednych z najgłośniejszych rozstań w historii. A jeżeli mu się uda, może dołączyć do jednego trenera reprezentacyjnego, który opuszczał Polskę jako zwycięzca.

Z reguły zaczyna się tak samo. Najpierw jest coś, co w psychologii nazywamy efektem pierwszeństwa lub świeżości. Albo moment zachłyśnięcia się wielkim światem, obyciem lub czymś, co trener Cracovii Michał Probierz nazywa po prostu euforią wywołaną faktem, że ktoś mówi do nas w języku angielskim, w którym przecież wszystko brzmi lepiej i profesjonalniej.

Później pierwsze wrażenie mija, pojawiają się tarcia, kryzysy, a o sobie daje znać tzw. polskie piekiełko, które prędzej czy później doprowadza do zburzenia pomnika, który już przecież w międzyczasie zdążyliśmy postawić. Czyż nie tak wyglądają kariery zagranicznych trenerów, którzy obejmowali najwyższe stanowiska w polskim sporcie?

Sezon olimpijski- koszmar trenera polskich siatkarzy?

To właśnie siatkówka daje nam jedno z najlepszych pól do analizy tego aspektu. To przecież tutaj Raul Lozano wyciągał nas z siatkarskiej zapaści do tytułu wicemistrzów świata, a Argentyńczyk z racji swojego niewielkiego wzrostu został nazwany Napoleonem polskiej siatkówki, bo po latach posuchy wprowadził nas na światowe salony. Po pierwszych dwóch latach pracy coś zaczęło się jednak psuć. Na dodatek zabrakło jednego - medalu igrzysk olimpijskich w czwartym sezonie pracy. Biało-czerwoni skończyli turniej na piątym miejscu, które wówczas potraktowano jako wielką porażkę, a Lozano opuszczał nasz kraj skłócony ze związkiem i siatkarzami.

Reprezentacyjna siatkówka ostatniej dekady ma dość ciekawy, powtarzający się schemat. Przecież Daniel Castelani rozpoczynał pracę w polskiej kadrze od sensacyjnego złotego medalu mistrzostw Europy w 2009 roku, a potem czwartego miejsca w Pucharze Wielkich Mistrzów. Gdy nadzieje w kolejnym sezonie były już rozbudzone, skończyło się zaledwie na 10. miejscu w Lidze Światowej. Potem przyszły nieudane mistrzostwa świata, w którym biało-czerwoni zajęli miejsca 13-18. Choć tutaj można było mówić o pechu, bo wygrali swoją grupę, a potem przez absurdalny system trafili na Brazylię (mistrzów świata) i Bułgarię (brązowych medalistów). Castelani nie dostał jednak kolejnej szansy i on co prawda do trzeciego sezonu nie dotrwał, ale też zaczęło się spektakularnie, a skończyło z wielkim niedosytem.

Andrea Anastasi też zaczął kapitalnie. W 2011 roku przywiózł brąz ME, Ligi Światowej i srebro Pucharu Świata, ale w roku olimpijskim fajerwerki wystrzeliły za wcześnie. Biało-czerwoni wygrali Ligę Światową, a w sierpniu w ćwierćfinale odpadli z igrzysk olimpijskich i zaczął się regres. Rok później drużyna zajęła dopiero 11. miejsce w Lidze Światowej (najgorsze w LŚ), nie weszliśmy też do ćwierćfinału ME i Włoch wyleciał z hukiem. Z kolei Stephane Antiga na początku swojej pracy dał nam mistrzostwo świata, potem zdobył medal Pucharu Świata, ale już trzeci sezon to odpuszczenie Ligi Światowej dla igrzysk olimpijskich, w których znowu skończyło się tylko na ćwierćfinale. Większość środowiska mówiła wówczas o potrzebie zmiany, a na jaw wychodziły kolejne informacje na temat konfliktów między trenerem a zawodnikami. Niektóre z nich żywe są jeszcze do dzisiaj.

Sukces w polskim sporcie to początek końca?

Zwycięstwo w polskim sporcie jest jak pocałunek śmierci dla trenera. Najlepiej mogą wiedzieć to trenerzy w klubach PKO Ekstraklasy. W ostatniej dekadzie średnia długość pracy szkoleniowca po zdobyciu tytułu mistrzowskiego wynosi 175 dni, a i tak jest bardzo mocno zawyżona przez Heninga Berga, który w Legii Warszawa pracował aż 490 dni po zdobyciu mistrzostwa. Ekstraklasa to jednak trudny przypadek i trudno jej doświadczenia ekstrapolować na całe środowisko trenerów w Polsce. To jednak tylko potwierdza regułę, że w Polsce pomniki buduje się szybko, ale jeszcze łatwiej się je burzy. Przecież gdy Leo Beenhakker pokonywał Portugalię w październiku 2006 roku, a Polska w pięknym stylu awansowała na Euro 2008, Holender stał się ulubieńcem polskich kibiców i marketingową twarzą jednego z banków. Gdy jednak zaczęły sypać się eliminacje do mistrzostw świata, różnice pogłębiały się coraz bardziej. Przeciwne mu było środowisko, które tylko czekało na potknięcia. Związek nie nadążał za Holendrem, który liczył na większe otwarcie i zrozumienie, gdy nawoływał do opuszczenia "leśnych domków" przez Polaków.

Beenhakker za dużo mówił, Heynen też lubi

Wydaje się, że wiele wspólnego z Beenhakkerem ma właśnie Vital Heynen, za którego pomysłami czasem trudno nadążyć. Heynen to jedna z najbarwniejszych postaci polskiego sportu. Belg uwielbia zarządzać kryzysem, a w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem w programie "Sam na sam" stwierdził, że to właśnie kryzys w szatni powoduje, że zespół potrafi mu zaufać.

Rozmowę można zobaczyć tutaj:

Zobacz wideo

Czasem jednak jego zbyt otwarty i ekspresyjny styl bycia po prostu przeszkadza. Najlepiej było to widać przy Lidze Narodów, którą Heynen chciał odpuścić, ale gdy udało się awansować do FINAL SIX, to w ostatniej chwili pojechał do Chicago, ale przed meczem o trzecie miejsce wyjechał z USA, za co spotkał się z krytyką wielu ekspertów i środowiska polskiej siatkówki. Tarcie było także w relacjach z samym związkiem, bo Belg wrócił do Zakopanego, a prezes PZPS Jacek Kasprzyk przyznał, że Heynen zrobił to bez zgody związku. 

Drugi sezon pracy Heynena z kadrą Polski zmierza powoli do końca, choć przed nami jeszcze prawie dwa tygodnie rywalizacji w wyczerpującym Pucharze Świata. Wszyscy już jednak myślą o tym, co czeka nas w przyszłym roku, bo biało-czerwoni postarają się wreszcie zdobyć upragniony medal igrzysk olimpijskich. Dla Heynena będzie to szczególnie trudny czas, bo przecież teraz rozpoczyna pracę także we włoskiej Perugii, która ma obsesję na punkcie wygrania Ligi Mistrzów. Jeszcze trudniejsze może być jednak przełamanie klątwy trzeciego roku pracy z kadrą polskich siatkarzy i zdobycie medalu igrzysk olimpijskich.

Jak poprzednicy, a może jak Horngacher?

Polska ma obecnie najlepszą generację siatkarzy w historii i brak krążka byłby po prostu olbrzymim rozczarowaniem, a wówczas Heynen podzieliłby prawdopodobnie los Antigi, Anastasiego i Lozano. Bez względu na wyniki w przyszłym roku możliwe, że będzie to także ostatni rok pracy Belga z polską kadrą i ten będzie szukał nowych wyzwań. W ostatnich latach zagraniczni trenerzy odchodzili z polskiego sportu w fatalnej atmosferze i bez większego żalu. Właściwie tylko Stefanowi Horngacherowi udało się odejść z kadry skoczków narciarskich tak, jak zaczynał, czyli na szczycie. Austriak wolał nie ryzykować i przy pierwszej poważnej szansie skorzystał z oferty Niemców. Odszedł zdecydowanie wcześniej, niż mógł, ale nie miał pewności, czy w kolejnych latach jego zawodnicy utrzymają wysoki poziom, a wtedy spadek formy uderzyłby także w niego. Mimo to przy odejściu nie obyło się bez rysy na wizerunku.

Jeśli popatrzymy na styl bycia Heynena, to można odnieść nieodparte wrażenie, że przy jakiejś serii porażek (która w sporcie przecież może się przytrafić) szkoleniowiec może stać się irytujący dla polskich kibiców, a jego rozstanie nie będzie należało do miłych. Zatem możemy mieć tylko nadzieję, że mityczny trzeci sezon w tym przypadku będzie zdecydowanie inny, a tym samym unikniemy standardowego polskiego piekiełka po porażce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.