"Większego oszustwa na MŚ nie widziałem". Tomasz Swędrowski chciał rzucić siatkówkę

- Gdyby nie roszady Vitala Heynena w poprzednich miesiącach, to nie dowiedzielibyśmy się, że mamy aż tylu świetnych graczy - to poza zdobytymi medalami przede wszystkim trener dał polskiej siatkówce - mówi komentator Polsatu Sport Tomasz Swędrowski. Wspomina również trudne chwile przy kadrze, takie jak mistrzostwa świata 2010, gdzie Włosi "wszystko ustawili pod siebie".
Zobacz wideo

Czy zwycięstwo w mistrzostwach Europy to nasz psi obowiązek jako dwukrotnych mistrzów świata czy też powinniśmy tę imprezę traktować jak turniej, w którym przez ostatnie lata nam nie wychodziło, więc gramy z czystą kartą?

Tomasz Swędrowski: - Nie mamy żadnego obowiązku, bo w sporcie go nie ma. Przyzwyczailiśmy się do zwycięstw naszych siatkarzy i teraz trochę z rozpędu niepotrzebnie wywierana jest na nich presja. Po zwycięskim spotkaniu z Estonią, w którym nie było łatwo, czego można było się spodziewać, wszyscy żądali 3:0 - i to najlepiej do 15 w każdym z setów. Jeśli tak się nie dzieje, to nasza drużyna jest już dyskredytowana. Dajmy po prostu im grać. Wszyscy wielcy potracili sety - choćby Rosja i Włochy. Zostawmy to. Rozliczajmy drużynę dopiero po turnieju, jeśli w ogóle będzie z czego rozliczać. Jesteśmy jednym z faworytów do wygrania mistrzostw. Może nam się powinąć noga, ale według mnie prawdziwa gra dla nas rozpocznie się dopiero od ćwierćfinału.

Jaki wynik pana będzie satysfakcjonował?

- Myślę, że medal. Wszyscy chcemy złota. Z polską kadrą przeżyłem mnóstwo pięknych chwil, jak i porażek - i to bardzo bolesnych, jak choćby w mistrzostwach świata 2010, podczas których prowadził nas Daniel Castellani i zajęliśmy 14.-17. miejsce. Takich kombinacji nie widziałem w całym moim życiu. Chciałem zrezygnować z zajmowania się tym, czym się zajmuję, bo większego oszukaństwa nie było. Włosi wszystko w tym turnieju ustawili pod siebie, co się na nich zemściło, bo przegrali i ostatecznie zajęli 4. miejsce. Wtedy ich szkoleniowcem był Andrea Anastasi, który po zwolnieniu Daniela... zajął się polską kadrą. W 2010 roku z mistrzostw wracaliśmy zarówno zbici sportowo, jak i fizycznie. Teraz tego nie ma. Morał jest z tego taki, że trzeba być z drużyną niezależnie od tego czy wygrywa, czy przegrywa. Spokojnie, po Estonii nie zwalniajmy trenera.

Formuła obecnych mistrzostw Europy też na trochę pozwala - można z "dołu" tabeli przenieść się do góry i zagrać półfinał w innym miejscu niż pierwotnie. Będzie to wykorzystywane?

- Myślę, że aż tak nie będzie. Jasne, że na pewne rzeczy można sobie pozwolić, ale nie na aż taką skalę. Nie zmienia to faktu, że jak dla mnie te mistrzostwa są za bardzo rozbudowane. Drużyn jest za dużo. Już nawet u dziewczyn widzieliśmy, jak to oddziałało na poziom. Nie nazwałbym tego popularyzacją siatkówki. Nasza ekipa do tych mistrzostw przystąpiła z innego pułapu. Nie pamiętam sytuacji, w której na taką imprezę jechaliśmy bez sparingów. To jednak świadczy o tym, że jesteśmy naprawdę mocni psychicznie - inaczej nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Ostatni mecz "na punkty" graliśmy przecież w czasie turnieju kwalifikacyjnego 11 sierpnia. Estończycy mieli za sobą 8 sparingów, a my i tak z nimi wygraliśmy.

Takie podejście nie ma nic wspólnego z deprecjonowaniem umiejętności rywala?

- Nie, moim zdaniem nie. Czujemy się mocni. Są mankamenty tego systemu, co pewnie pokaże mecz z Holandią, ale jesteśmy w stanie wziąć za to odpowiedzialność. Pomarańczowi nie grają niczego specjalnego - prostą siatkówkę z jednym liderem - Nimirem Abdel-Azizem. Nie z takimi sobie nasi siatkarze już radzili.

Zdziwiło pana pierwsze zestawienie w meczu Polaków? Składem z Kubą Kochanowskim, Arturem Szalpukiem i Olkiem Śliwką dawno nie graliśmy.

- Nie, przestało mnie już cokolwiek dziwić, choć na początku musiałem się przyzwyczaić. Teraz czasem nie nadążam za zmianami, więc przyjmuję je z uśmiechem. Ten system się sprawdza, przywozimy medale z kolejnych imprez. W meczu z Holandią pewnie pojawi się jeszcze inny skład. Być może będzie zbliżony do tego z kwalifikacji olimpijskich.

Artur Szalpuk świetną postawą w pierwszym meczu dał znać Vitalowi Heynenowi, że wie, że w składzie jest Wilfredo Leon, ale to on przecież jest mistrzem świata?

- Widać, że cały czas dotykała go korespondencyjna rywalizacja z Bartoszem Bednorzem. Wydaje mi się jednak, że każdy w tej drużynie znajdzie swoje miejsce. Gdyby nie roszady Vitala Heynena w poprzednich miesiącach, to nie dowiedzielibyśmy się, że mamy aż tylu świetnych graczy - to poza zdobytymi medalami przede wszystkim trener dał polskiej siatkówce.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.