Turcja za wściekła i za szybka, "Złotek" 2 nie będzie. Ale jeszcze może być pięknie [Cztery rzeczy po czterech setach]

Polskie siatkarki były wyraźnie gorsze od Turczynek i przegrały 1:3 (17:25, 16:25, 25:14, 18:25) półfinał mistrzostw Europy rozegrany w Ankarze. Momentami zespół gospodarzy wgniatał nasze dziewczyny w parkiet. Ale Polki mimo wszystko pokazały, że mogą wstać i w niedzielę mocno powalczyć z Włoszkami o brązowy medal.
Zobacz wideo

1. Nie wystarczy wiedzieć

Było jasne, że na trybunach będzie jazgot. Było oczywiste, że Turczynki od pierwszej akcji z całych sił będą próbowały udowodnić swoją wyższość, zepchnąć nas do defensywy. Trener Jacek Nawrocki już kilka minut po wygranym 3:2 ćwierćfinale z Niemkami mówił, że półfinałowego rywala ma dokładnie rozpracowanego. Ale dodawał to, co oczywiste - że założenia trzeba będzie jeszcze zrealizować na boisku. Na to Turczynki nie zamierzały nam pozwolić. Świetny strateg Giovanni Guidetti postawił na najprostszy plan, ufając, że jego zawodniczki potrafią go perfekcyjnie zrealizować. Potrafiły.

Przy wyniku 3:8 Nawrocki poprosił o czas. Naszym siatkarkom na pewno drżały nogi, ryk 12 tysięcy fanatycznych kibiców był niemożliwy do oddania w tekście. Polki walczyły, starały się, doganiały najpierw na 7:9 dzięki asowi Malwiny Smarzek-Godek, później nawet na 11:12 przy dobrych zagrywkach Natalii Mędrzyk i na 14:15, gdy w polu serwisowym była Joanna Wołosz. Ale Turczynki za każdym razem odpowiadały, jeszcze wścieklej bijąc zagrywką. Jedna Kubra Akman zaserwowała w pierwszym secie cztery asy. Dzięki niem z 15:14 Turczynki uciekły nam na 21:14. Nawrocki wprowadził za Mędrzyk (aż trzy asy rywalki zrobiły na niej) Martynę Grajber, ale Akman "ustrzeliła" i ją. Nikt po naszej stronie siatki nie radził sobie z odbiorem. Maria Stenzel, przez cały turniej w tym elemencie bardzo pewna, była zagubiona jak juniorka. Rozgrywająca Joanna Wołosz zupełnie nie miała jak rozgrywać, ona tylko biegała i próbowała ratować sytuację, utrzymać piłkę w grze.

Turczynki zaserwowały w partii otwarcia sześć asów, Polki jednego. One miały 79 procent pozytywnego przyjęcia, my - 24 procent. Stąd wzięła się również ogromna różnica w bloku - 1:6.

Po takim początku meczu można tylko było mieć nadzieję, że rywalki chociaż fizycznie nie wytrzymają tempa, jakie sobie narzuciły. Ale mentalnie zbudowały się niesamowicie. Szybko stało się jasne, że każda z Polek będzie musiała przeskoczyć siebie, by doskoczyć do poziomu faworytek tego półfinału.

2. Byliśmy w piekle

As serwisowy Zuzanny Efimienki-Młotkowskiej na początku drugiego seta był miłym momentem, ale zmiana na pozycji środkowej (za Klaudię Alagierską) nadal nie rozwiązywała naszych kłopotów. Turczynki rzeczywiście nie miały już tak niespożytych sił na zagrywce, ale cały czas dyktowały tempo, mecz ciągle toczył się dla nas zbyt szybko, cały czas nam uciekał.

Po naszej stronie siatki brakowało kogoś z dużym doświadczeniem. Gdy nawet doganialiśmy Turczynki na punkt, to zdarzały nam się tak głupie błędy jak przełożenie ręki przez Kąkolewską w akcji, którą powinna spokojnie skończyć. Nawrocki znów zmieniał - tym razem za nieskuteczną kapitan przywrócił do gry Alagierską. Ale Turczynki robiły swoje, a gdy Eda Erdem potężnie zbiła na 18:13, podbiegła do Guidettiego i gwiazda oraz trener w wyskoku zderzyli się klatkami piersiowymi.

Ogromna energia, mowa ciała, ekstatyczna radość widowni, doświadczenie, umiejętności - wydawało się, że to dla Polek kombinacja powodująca totalną bezradność. Ale nasza drużyna rośnie, gra najlepszy sezon od lat i pokazała, że coraz bardziej dojrzewa do grania nawet w takim piekle.

3. Polska rośnie. Mimo wszystko.

Przy 14:7 dla Polski w trzecim secie trybuny stały się tak ciche, że słychać było płynące z nich "Dawaj, dawaj" i "Brawo". Ożywiały się po każdym punkcie Turczynek, mimo że one wciąż były na wyraźnym minusie. Hala nam nie odpuszczała. Ale nasze zawodniczki wreszcie też nie odpuszczały nikomu. W żadnym elemencie, zwłaszcza w nastawieniu.

Dziewczyny zauważyły, że przyjmuje im się coraz łatwiej (już w drugim secie miały 52 proc. pozytywnego odbioru, a w trzecim 58 proc.), stopniowo uspokajały grę, zaczynały bazować na tym, co potrafią. To był bardzo cenny set. Nawet jeśli komuś wydaje się, że nic nie znaczył.

4. "Złotek" 2 nie ma. Ale też może być pięknie

Szesnaście lat temu Małgorzata Glinka odebrała w Ankarze nagrodę dla najlepszej zawodniczki mistrzostw Europy. W finale turnieju z 2003 roku Polki zbiły Turczynki 3:0 w setach do 17, 14 i 17. Wszystko działo się zaledwie kilkaset metrów od Ankara Areny, w mniejszej Ataturk Sport Hall.

W sobotę Glinka oglądała mecz z trybun jako gość honorowy. W półfinale ME 2019 grały inne pokolenia tureckiej i polskiej siatkówki, ale na pewno kibicom z obu krajów przypominały się wydarzenia sprzed lat.

Nowych "Złotek" nie mamy, ale to było wiadomo. Trener Nawrocki ma rację, przypominając o wciąż jeszcze licznych ograniczeniach naszej drużyny. Ale teraz musi pomóc dziewczynom wyeksponować wszystko to, co już potrafią. Na pewno jest tego na tyle dużo, by w niedzielę powalczyły z Włoszkami w meczu o brązowy medal. Już raz z Włochami w turnieju wygrały (3:2 w Łodzi, w fazie grupowej), a wicemistrzynie świata też mają swoje problemy (w pierwszym półfinale przegrały 1:3 z Serbkami). W Ankarze ciągle jest dużo do wygrania. Trzeba tylko nie stracić chęci do walki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.