"Battle of titans" - tak mecz Polski z Francją zapowiadała FIVB w mediach społecznościowych. Błąd. To był mecz tytanów, a nie bitwa. Tytani zgromadzili się tylko po jednej stronie siatki.
Będzie dobrze - zdawał się mówić Wilfredo Leon już zbiciem po ciasnym skosie na 3:1. Jak pięknie on minął potrójny blok!
Spokojnie, jesteśmy olbrzymami - przekazywali nam Leon blokiem na Boyerze (5:2) i Nowakowski czapą na Tillie (7:4). Francuzi próbowali się odgryzać. W obronie fruwali tak, że piłki potafili podbić nawet centymetr znad parkietu. Ale co z tego, skoro te piłki w końcu i tak musiały wrócić na stronę naszych olbrzymów, a ci ostatecznie wyrąbywali sobie drogę do sukcesu?
Kubiak z kolegami wściekle bili z zagrywki, Leon atakował tak, jak nie potrafi nikt inny na świecie, a polska ściana ośmieszała Ngapetha próbującego haków i innych sztuczek.
Przy wyniku 1:0 i 21:12 dla nas aż przykro było patrzeć na bezradnie stojącego przy boisku trenera Francuzów. Laurent Tillie wiedział, że na tak grającą Polskę nie ma rady.
Na 21 ataków skończył sześć, zablokowany został aż cztery razy - to statystyki Ngapetha po dwóch setach. Z polską ścianą o każdy punkt walczyć musiał aż tak:
Lider Francuzów w niczym nie przypominał siebie z meczu ze Słowenią. Tam miał 70-procentową skuteczność, skończył aż 14 z 20 zbić. Z Polską on był bezradny i nic do powiedzenia nie mieli jego koledzy. Bo rewelacyjnie grał nasz blok.
Sam Piotr Nowakowski miał cztery punkty w tym elemencie po dwóch setach. Czyli tyle samo, co cały francuski zespół. Po dwóch setach blokiem wygrywaliśmy 11:4. W trzeciej partii trudno było skoncentrować się na liczeniu kolejnych "monster" bloków, bo bardzo szybko trzeba było zacząć opiewać naszą świetną drużynę za całokształt, a nie tylko za blok.
Jak on to robi? Nie wiadomo. Ale robi to, w co trudno uwierzyć, nawet pamiętając, że dopiero co dokonywał cudów. Vital Heynen znów perfekcyjnie przygotował zespół, podążając drogą, której nie wybrałby absolutnie żaden inny trener. Źle - on nie wybiera drogi, on ją wymyśla.
Dzień przed meczem z Francją Belg mówił nam, że jest absolutnie spokojny i właściwie jedyne, co planuje, to dobrze się wyspać. Możliwe, że grał. Ale liczy się tylko to, że w trakcie najważniejszego meczu roku on, tak jak jego siatkarze, był w wybornej formie.
Popatrzcie na tę akcję.
Widać, że Kevin Le Roux zaserwował asa, prawda? Heynen poprosił o wideoweryfikację. Ona pokazała to, co musiał wiedzieć - że piłka spadła niemal pół metra od linii końcowej, a nie za linią. Przez Heynena Le Roux nie mógł od razu przygotować się do kolejnej bomby. Za moment już chciał zaserwować, a nasz trener poprosił o czas.
W piątek Francja wygrała 3:0 ze Słowenią, choć w trzecim secie przegrywała aż 19:23. Wtedy trójkolorowych zagrywką uratował Le Roux. Serwował do końca, jego zespół wygrał 25:23. Heynen dokładnie zaplanował sobie tę potyczkę i uzyskał to, co chciał. Chwilę później Polska prowadziła już 16:12, przewagę pewnie dowiozła do końca.
Polska w swoim najważniejszym meczu tego roku pokazała, że jest rewelacyjnie przygotowana do grania wielkich spotkań. Wciąż, jak rok temu na mistrzostwach świata. I to jest najcenniejsze. Z takim kapitałem możemy spokojnie czekać na niedzielny mecz ze Słowenią (wystarczy nam wygrać seta, by zapewnić sobie awans na igrzyska) i na przyszłoroczny turniej olimpijski w Tokio.