Polki mają drużynę na medal ME i na Tokio? Sadurek: To daleko idące marzenia

- Nie wiem, czy nic się stało. Moim zdaniem się stało, bo nie awansowaliśmy do igrzysk, a graliśmy naprawdę bardzo dobrze i byliśmy w stanie awansować - mówi Milena Sadurek, była rozgrywająca siatkarskiej reprezentacji Polski, brązowa medalistka ME 2009, uczestniczka igrzysk olimpijskich Pekin 2008. - Czy już mamy drużynę na medal ME i na wygranie styczniowej walki o Tokio? Takie mówienie to by były daleko idące marzenia - twierdzi.

W niedzielę we Wrocławiu polskie siatkarki grały mecz o awans na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio. Rywalkami były Serbki, aktualne mistrzynie świata i Europy oraz wicemistrzynie olimpijskie. Nasz zespół się nie przestraszył, mógł wywołać sensację. Niestety, przy wyniku 1:2 w setach zawodniczki Jacka Nawrockiego w czwartej partii roztrwoniły dużą przewagę (18:12 i 21:16) i zamiast doprowadzić do decydującego o wszystkim tie-breaka, przegrały mecz 1:3.

Od 23 sierpnia Polki będą grały w mistrzostwach Europy. W styczniu wystąpią w kontynentalnym turnieju o igrzyska. Udział w nim weźmie osiem najlepszych drużyn z Europy, które jeszcze nie wywalczyły prawa gry w Tokio. To m.in. Turcja, Holandia i Niemcy. Awans uzyska tylko zwycięzca.

Heynen: Żeby drużyna mnie posłuchała, potrzebuję kryzysu

Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Polskie siatkarki były bliskie wywołania sensacji, ale ostatecznie nie wygrały z najlepszą na świecie Serbią i nie awansowały na igrzyska olimpijskie. Dla pani wrocławskie kwalifikacje to przede wszystkim żal straconej szansy czy pozytywne zaskoczenie?

Milena Sadurek: Czuję jedno i drugie. Niedosyt jest duży, ale też bardzo cenię dziewczyny. Momentami Polska była lepsza od Serbii. Serbia nie miała dobrego dnia, popełniała bardzo dużo błędów własnych, problemy miała i Bosković, i Mihajlović, czyli dwie armaty tej drużyny. Serbki były do ogrania, dlatego tak bardzo nam wszystkim żal straconej szansy.

Dlaczego tę szansę zmarnowaliśmy? W czwartym secie było 18:12 i 21:16, ale nie doprowadziliśmy do tie-breaka, bo zjadły nas nerwy, bo świetna Malwina Smarzek-Godek nie miała wystarczającego wsparcia w ofensywie?

- To prawda, że Malwina nie miała takiej pomocy, jaką powinna mieć. Zabrakło trochę lepszej skuteczności naszych skrzydeł. Szkoda też, że przy wyniku 23:23, kiedy mieliśmy na skrzydłach obie nasze armaty, Asia Wołosz zdecydowała się wystawić na środek Agnieszce Kąkolewskiej. Chociaż też nie wiadomo, co by było, gdyby wybrała Malwinę albo Magdę Stysiak.

Mam wrażenie, że przy 23:23 to już nie byłoby dobrze, czego by Wołosz nie wymyśliła. Wtedy u nas grały przede wszystkim nerwy. Potwierdziła to Maria Stenzel, mówiąc mi, że gdy Serbki doganiały, ona myślała o tym, że dzieje się źle.

- No nie wiem, ale chyba się nie będzie dobrym zawodnikiem, jeśli na boisku będzie się bało. Przy stanie 23:23 trzeba myśleć tylko o walce, w takiej sytuacji w zawodnika powinna wstąpić jeszcze większa wola walki, a nie strach. Jak się ktoś boi, to tak klasowy i doświadczony zespół jak Serbia wykorzystuje sytuację.

Pani widziała paraliż w naszych poczynaniach w tej nieszczęsnej końcówce?

- Nie wiem, czy było widać paraliż po naszej stronie siatki. Na pewno bardziej było widać spokój i doświadczenie Serbek. Było bardzo dobre wejście Jeleny Blagojević, która przytrzymała przyjęcie i wybroniła parę bardzo trudnych piłek - to zapamiętałam. Serbki pokazały klasę. Mało kto potrafi, przegrywając aż tyloma punktami, zachować chłodną głowę i wygrać.

Trener Jacek Nawrocki mimo wszystko twierdzi, że właściwie nic się nie stało, że celem nie był awans na igrzyska, tylko to, żeby drużyna dalej się rozwijała. On jest zadowolony, bo widzi, że zespół mu rośnie. Co pani powie na takie stawianie sprawy?

- Nie wiem czy się nic stało. Moim zdaniem się stało, bo nie awansowaliśmy do igrzysk, a graliśmy naprawdę bardzo dobrze i byliśmy w stanie awansować. Przed meczem mówiłam w TVP, że każdy kto stawia na naszą wygraną, jest wariatem.

To w pewnym momencie dużo nas było.

- Tak, fajnie by było zostać tym wariatem do końca. Dziewczyny naprawdę momentami grały fantastycznie. Serbki były zdesperowane, z niedowierzaniem patrzyły na grę naszego zespołu. Były w naszym zasięgu, wielka szkoda, że nie pokusiliśmy się o zrobienie tego, na co nikt nie dawał nam szans.

Mamy drużynę najpierw na medal mistrzostw Europy, które zostaną rozegrane już na przełomie sierpnia i września, a później na wygranie styczniowych, europejskich kwalifikacji do igrzysk?

- Takie mówienie to by były daleko idące marzenia. Dziewczyny muszą się skoncentrować na swoich treningach, na dobrej grze, na poprawieniu tych wszystkich mankamentów, które widać. Ale jeżeli na mistrzostwach zagrają tak dobrze, jak z Serbią we Wrocławiu, to wszystko jest możliwe.

Według Pani Polki stają się coraz lepszym zespołem? Poprawiły się pod jakimś względem w porównaniu z tym, co pokazywały w udanej dla nich Lidze Narodów?

- Na pewno cieszy, że z Serbią dobrze w ataku zaprezentowała się Magda Stysiak. To ważne, że nawet przeciwko tak wielkiej drużynie ona nie zwalnia ręki i jest mocnym punktem. Cieszę się, że się nie przestraszyła. Bardzo ważne jest też to, że Malwina zagrała swoje. Dzień wcześniej miała słabszy mecz z Tajlandią, popełniła wtedy osiem czy nawet 10 błędów w ataku, a z Serbią już tylko dwa albo trzy. Widzimy, że szybko znów łapie rytm po kontuzji. To zdecydowanie ostoja naszej drużyny, prawdziwa liderka.

Jacek Nawrocki prowadzi kadrę przez ponad cztery lata i choć rzeczywiście drużyna robi postępy, trener jeszcze nie osiągnął wymiernego sukcesu. Doczeka się on i doczekamy się my?

- Już teraz było bardzo blisko. Kadra faktycznie była budowana przez parę lat. Po erze "Złotek", po dwóch mistrzostwach Europy i po brązowym medalu ME 2009 mamy bardzo długi przestój. Ale już wreszcie widać światełko w tunelu. Zawodniczki wyjeżdżają do ligi włoskiej, rozwijają się, tworzą coraz lepszy zespół i w końcu przyjdzie efekt.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.