Jacek Nawrocki: Niepokoi mnie liczba ataków Malwiny Smarzek

- Nie możemy wyjść założenia, że w kraju posiadamy wielkie grono dziewczyn gotowych do gry w kadrze. Jeżeli ktoś tak myśli, to może się bardzo sparzyć - mówi w Sport.pl trener polskiej kadry siatkarek, które awansowały do Final Six Ligi Narodów, Jacek Nawrocki.

Dwa lata temu pana zespół wygrał drugą dywizję World Grand Prix. Jeśli ktoś wtedy powiedziałby panu, że za dwa lata awansujecie do Final Six najwyższego szczebla turnieju Ligi Narodów, to jaka byłaby pana reakcja? 

Jacek Nawrocki: - Realnie oceniając, wtedy taka prognoza byłaby bezpodstawna. Tegoroczny awans przyjmuję bardzo spokojnie, z dystansem, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, że jest to wypadkowa różnych zdarzeń - choćby tego, jak nasi rywale podchodzą do rozgrywek Ligi Narodów. Nie można zapomnieć, że jesteśmy jednym z zespołów „pływających” [pretendenci do stałego miejsca w rozgrywkach Ligi Narodów; oprócz Polski są to Belgijki, Bułgarki i Dominikanki - przyp.red.], które walczą o to, by dostać statut kraju „pewnego”. Przede wszystkim zależy nam jednak na tym, by się utrzymać. Inne reprezentacje mogą rotować składem, a my obecnie nie możemy sobie na to pozwolić.  

Mieliśmy plan, by dać dziewczynom trochę wolnego, a awans do Final Six o tyle zmienił nasze założenia, że będzie po prostu dodatkowym sprawdzianem i dość niespodziewanym elementem przygotowań do kwalifikacji olimpijskich. Gra z takimi zespołami, jak Brazylia czy Stany Zjednoczone, będzie kolejnym świetnym doświadczeniem i możliwością konfrontacji z najlepszymi, czego dalej nam potrzeba. 

Zobacz wideo

Polska jest jedynym zespołem „pływającym”, który jest w Final Six. Po raz kolejny nasuwa się więc na myśl sytuacja, w której takich zespołów w ostatnim etapie turnieju byłoby cztery. Któryś z finalistów musiałby wtedy odpaść. Absurd. 

- Jest to kuriozalna sytuacja, z której władze FIVB zdają sobie sprawę. Jeden z sześciu najlepszych teamów rozgrywek by odpadł! Nikt nie przypuszcza, że tak się stanie, niemniej jednak Belgijki czy Dominikanki pokazały, że grać potrafią i między ich kadrami, a naszą nie było aż tak wielkiej różnicy. Samych przepisów nie będę komentował - nie warto. 

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, podkreślał pan, że jesteście zespołem najniżej klasyfikowanym z całej Ligi Narodów [Polki zajmują 26. miejsce - przyp.red.]. Po tym awansie nadal czujecie się, jak jedna z najsłabszych drużyn stawki? 

- Dobre wyniki w Lidze Narodów czy w turnieju w Montreux powodują, że wielu wyobraża sobie, że mamy bardzo mocny zespół, gotowy do gry ze światową czołówką. Ja patrzę na to inaczej - my ciągle potrzebujemy czasu i rozwoju dla kolejnych zawodniczek, które w wieku 18 lat dołączą do drużyny. Wiem, że cały czas mówię o tym, że team ciągle się tworzy i jest to już nudne, ale na ten moment w ten sposób oceniam sytuację.  

Nie sądzę, by dobrą myślą byłoby porównywanie nas do reprezentacji mężczyzn, bowiem oni idą zupełnie inną myślą szkoleniową, co związane jest również z miejscem, w którym ta kadra się znajduje. Zajmowałem się młodszymi męskimi rocznikami i są to siatkarze-mistrzowie Europy czy świata. To wszystko powoduje, że trenerzy mogą mieszać, rotować składem. My z kolei musimy budować zespół w obrębie najmocniejszego składu, który mamy. Nie możemy sobie pozwolić na „kwalifikacje” do kadry i kolejne selekcje. Nie wolno nam tracić na to więcej czasu. 

Który z tegorocznych meczów kadry pokazał, że pański zespół to nie „dziewczyny do bicia” podczas tegorocznego Final Six? 

- Dopiero okaże się, jaką rolę będziemy pełnić. Do zmagań podejdziemy bardzo poważnie. Mnie pozostaje się tylko cieszyć, że zagramy z drużynami pod presją, którym zależeć będzie na wyniku. To wiele nam da. Co do meczu, który szczególnie wzmocnił naszą kadrę, to było to spotkanie z Turcją, które co prawda przegraliśmy, ale dopiero po tie-breaku. Można było w nim zobaczyć zalążek wysokiego poziomu. Poza tym w pamięci został mi także bój z Belgijkami. 

Czego pan się dowiedział o swoim zespole po meczu z Dominikankami, w którym prowadziliście 2:0, by później w tie-breaku ledwie wygrać spotkanie? 

- To nie jest tak, że po każdym spotkaniu trener musi się dowiedzieć wielu nowych rzeczy o swoim zespole. To spotkanie ewidentnie pokazało, że graliśmy na konkretnym poziomie, mając na uwadze słabszą postawę Dominikany, która w jednym z setów potrafiła nam oddać 11 punktów w samych błędach własnych. Zdawaliśmy sobie też sprawę z tego, że dystrybucja naszego ataku opierała się głównie na Malwinie Smarzek, więc kiedy nasze rywalki zaczęły lepiej grać, to automatycznie o wiele trudniej było nam zdobywać kolejne punkty. W tie-breaku polskie dziewczyny siłą mentalną wywalczyły zwycięstwo. 

Co z setem zakończonym wynikiem 25:8 dla Koreanek? 

- Set ten pokazał, jak dziewczyny, które dopiero zaczynają grać na międzynarodowych parkietach, potrzebują ogrania, by pokazać to, co udaje im się zrobić na treningach. Szansę dostały zawodniczki, które mniej grały, a wejście na boisko Zuzanny Góreckiej w czasie meczu udowodniło, że zespół dysponuje wielkim potencjałem, ale potrzebuje doświadczenia. Cieszę się, że ten set nam się przytrafił. 

Spuścił powietrze z balonika, co? 

- To na pewno. Gdy słyszę o jakimś baloniku, zachodzę w głowę dlaczego ktoś o nim myśli. Jeśli ktoś chce cokolwiek pompować, to nie ma podstaw. Ta partia pokazała, że wbudowanie zawodniczek w konkretny system pochłania czas. Nie możemy wyjść założenia, że w kraju posiadamy wielkie grono dziewczyn gotowych do gry w kadrze. Jeżeli ktoś tak myśli, to może się bardzo sparzyć. 

Jakie liczby ataków Malwiny Smarzek w jednym meczu zaczną pana niepokoić? Ostatnio podchodziła po 70. 

- Cały czas niepokoi mnie liczba ataków Malwiny Smarzek. Zrobiliśmy jednak analizę gry innych zespołów w najważniejszych momentach sezonu - np. na mistrzostwach - i proszę mi wierzyć, że najlepsze zawodniczki z pozostałych drużyn wcale nie atakują mniej. Malwina Smarzek jest tak ważna dla polskiej kadry, jak dla Koreańskiej Kim, co pokazał nasz ostatni mecz. Oczywiście, niektórzy mają wiele szczęścia, jak Serbki, które oprócz Bosković mają również ofensywnie grające środkowe, ale nie jest to przypadek każdego zespołu.  

Ile potencjału przyjmującej jest w Magdalenie Stysiak? Nazwał pan ją ostatnio „potencjalną atakującą”, a może jednak jest potencjalną przyjmującą, której panu brakowało? W końcu ma ponad dwa metry. 

- Nazwałem ją tak ze względu na wybory klubowe. Dla kadry najlepiej byłoby, gdyby zawodniczka w klubie grała na pozycji, w której występuje w reprezentacji. My mimo wszystko będziemy próbować przesunąć ją na lewe skrzydło, co wcale nie jest tak rzadko spotykanym rozwiązaniem w naszej historii - pamiętamy przecież przypadek Natalii Bamber-Laskowskiej czy Małgorzaty Glinki-Mogentale

Wszyscy pytają o kwalifikacje olimpijskie. Czy w kontekście składu planuje pan jakieś roszady, czy też sięgnie pan wyłącznie po zespół, który ogrywał się w Lidze Narodów? 

- Sposób naszego postępowania jest taki, że próbujemy zespół budować przez grę. Ubolewam, że nie udało nam się oprzeć gry o Asię Wołosz, jednak każdy kij ma dwa końce - dzięki temu doświadczenie zdobyły inne zawodniczki. Musimy wykorzystać to, co do tej pory zrobiliśmy. W poniedziałek rusza grupa dziewczyn, wśród których są te, które widzieliśmy w Lidze Narodów, i które tam nie grały. Z nich powstanie ekipa na kwalifikacje olimpijskie. Od razu zaznaczę, że jeśli chodzi o siatkarki z mistrzostw świata juniorek, to na ten mundial nie pojedzie Magda Stysiak, ponieważ dołączyłaby ona do nas zbyt późno. Zespół na kilku pozycjach się zmieni. 

Kto z grupy spoza zespołu z Ligi Narodów dołączy do drużyny? 

- Paulina Maj, Katarzyna Zaroślińska, Ola Wójcik… Wydaje mi się, że to będą duże wzmocnienia dla zespołu. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA