Natalia Bamber-Laskowska: Dobrze, że Nawrocki dostał czas. Za chwilę powinniśmy wygrywać jeszcze ważniejsze mecze

- A dlaczego by nie wygrać? Z Serbkami to będzie tylko jeden mecz. Został ponad miesiąc, a dziewczyny już powinny wiedzieć, że mogą podejść do walki o igrzyska z podniesionymi głowami - przekonuje Natalia Bamber-Laskowska, która razem z Jackiem Laskowskim komentuje mecze polskich siatkarek w TVP. Była reprezentantka, złota i brązowa medalistka mistrzostw Europy, wierzy, że w tym sezonie nasza kadra osiągnie dużo więcej niż Final Six Ligi Narodów, do którego już praktycznie awansowała.

Po 14 z 15 meczów fazy zasadniczej Polki są na szóstym miejscu w tabeli Ligi Narodów. W czwartek w koreańskim Boryeongu zagrają z zajmującą ostatnie miejsce drużyną gospodarzy (mecz o godz. 10, relacja na żywo w Sport.pl). Nawet porażka w tym spotkaniu nie pozbawi nas gry w Final Six w Chinach. Bardzo ważne zwycięstwo Polki odniosły w środę, pokonując Dominikanę 3:2.

Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: Po horrorze z Dominikaną polskie siatkarki zapewniły sobie awans do Final Six Ligi Narodów. Najpierw chwalimy za ten sukces czy najpierw ganimy za niepotrzebne nerwy w ostatnim meczu?

Natalia Bamber-Laskowska: Musimy powiedzieć, że mecz z Dominikaną był dziwny. Na pewno cieszy, że odbudowała się nasza atakująca, że kolejny raz zdobyła ponad 30 punktów. Ale im dłużej trwał ten mecz, tym lepiej Dominikanki były przygotowane i w bloku, i w obronie do radzenia sobie z tymi atakami.

Dlaczego Polkom ciągle zdarzają się takie historie, że prowadząc 2:0 w setach i 22:18 nie zamykają meczu, tylko męczą się grając tie-break, a i w tym potrafią roztrwonić przewagę, która powinna dawać już spokój, jak z Dominikaną, gdy z 14:11 zrobiło się 14:15 i trzeba było bronić piłki meczowej?

- Niestety, czasem z biegiem meczu dostosowujemy się poziomem gry do przeciwnika, obniżamy nasz poziom.

Chwali pani Malwinę Smarzek za 34 punkty i Malwinę chwalimy praktycznie po każdym meczu, bo ona punktuje niesamowicie, pod tym względem jest liderką Ligi Narodów i ma aż ponad 100 punktów przewagi nad drugą najlepiej punktującą zawodniczką. Ale chyba na szczęście nasza kadra to nie tylko Malwina? W tie-breaku co najmniej połowę punktów dla nas zdobyła 18-letnia Magdalena Stysiak.

- Tak, Magda miała bardzo dobrą końcówkę meczu. Niektóre jej ataki to są ciosy nie do obrony. Coś niesamowitego, jak dużą siłę w ręce ma ta dziewczyna. Jak tylko dobrze trafi piłkę, to trudno zareagować. Ale na pewno przed nią jeszcze bardzo dużo nauki. To dobrze, że pójdzie grać do Włoch. Ona już w przyszłym roku będzie jeszcze większym wsparciem dla Malwiny niż teraz. Ja oczekuję dużo i od niej, i od wszystkich zawodniczek. Od każdej naszej siatkarki oczekuję niesamowitej gry.

Od Julii Nowickiej chyba musimy oczekiwać trochę mniej, bo 20-letnia rozgrywająca ma szczególnie trudne zadanie. I chyba radzi sobie całkiem nieźle?

- Julka radzi sobie na tyle dobrze, że na pewno nie robi dziury na boisku. Gra na swoim poziomie, nie popełnia nie wiadomo jakich błędów. Stara się podejmować jak najlepsze decyzje i rozgrywać jak najdokładniej, to widać i to trzeba docenić. Ona po raz pierwszy znalazła się w takiej sytuacji, że na jej barkach spoczywa rozegranie. Jeszcze dużo nauki przed nią, jeszcze widać, że ma braki, ale na pewno zbiera niesamowite doświadczenie, które zaprocentuje.

Wszyscy mamy nadzieję, że gra w Lidze Narodów u każdej z naszych siatkarek zaprocentuje w mistrzostwach Europy, które na przełomie sierpnia i września odbędą się częściowo w Polsce. A czy możemy marzyć, że w kwalifikacjach olimpijskich też, czy jednak Serbia w normalnym, mocnym składzie to będzie dla nas drużyna poza zasięgiem?

- Chciałabym zobaczyć i może uda się zobaczyć naszą drużynę z Asią Wołosz w składzie. Ona powinna rozgrywać w Final Six. Chyba wszyscy na to czekamy. Po turnieju finałowym zostają trzy tygodnie do kwalifikacji olimpijskich, żeby dziewczyny mogły się zgrać. Nie widzę najmniejszego problemu, żeby walczyć, jeżeli będziemy grać na wysokim poziomie. Zmęczenie nie będzie już tak duże jak w Lidze Narodów w piątym tygodniu. Taki turniej jest bardzo wymagający fizycznie, ale i psychicznie. Naprawdę nie widzę problemu. A dlaczego by nie wygrać? A dlaczego by nie zrobić zamieszania? Wszystko jest przed dziewczynami, dlaczego nie?

Chyba musimy pamiętać, że Serbki w ubiegłym roku wygrały mistrzostwa świata, w roku 2017 zdobyły złoto mistrzostw Europy, a w 2016 roku zostały wicemistrzyniami olimpijskimi, natomiast my dopiero wstajemy z kolan.

- Raczkujemy, dokładnie. Ale to jest jeden mecz.

I grany u siebie.

- Do tego nie wiadomo, jaka będzie dyspozycja Serbek. Nigdy nie można startować z pozycji przegranej. One mają swój mocny skład, ale nazwiska nie mogą nas wystraszyć. Zobaczymy w jakim zestawieniu przyjadą, jak kto będzie przygotowany. Mamy końcówkę czerwca, do eliminacji ponad miesiąc i dziewczyny już powinny wiedzieć, że mogą podejść do walki o igrzyska z podniesionymi głowami.

Spodziewała się pani, że nasza kadra będzie w takim miejscu, gdy miesiąc temu ruszała Liga Narodów? Myślała pani w ogóle o Final Six z Polkami czy raczej pamiętała pani, że z całego, 16-drużynowego towarzystwa jesteśmy zdecydowanie najniżej w rankingu FIVB?

- Mieliśmy przyjemność komentować z mężem [Jackiem Laskowskim] mecze od pierwszego turnieju, od Opola, i muszę powiedzieć, że już oglądając pierwszą rozgrzewkę, patrząc na to, jak się dziewczyny ze sobą komunikują, jak się wspierają na boisku, nie miałam ani jednej myśli, że gramy tylko o to, żeby się utrzymać. Już w zeszłym sezonie dziewczyny pokazały, że potrafią grać, więc teraz nie to, że byłam przekonana, ale wiedziałam, że nasz zespół stać na awans do Final Six. My od początku gramy dobrze. Oczywiście nasza gra w praktycznie wszystkich meczach jeszcze faluje. Nie trzymamy poziomu, bo zanika nasza koncentracja i przez to pojawiają się niechciane błędy. Czasem po takim naprawdę fatalnym błędzie widać, jak dziewczyny się na siebie wściekają. A trzeba mimo wszystko wziąć taki błąd na klatę i grać dalej. Prosiłoby się, żeby poniżej swojego poziomu nie schodzić, żeby się nie dostosowywać do przeciwnika, kiedy mu nie idzie, tylko cały czas grać swoją, rzetelną siatkówkę. Nie wiem jakie były założenia trenera Jacka Nawrockiego przed Ligą Narodów, ale wydaje mi się, że awans do najlepszej szóstki jest wypadkową tego, co się w bieżącym sezonie dzieje. Dobrze się przygotowujemy do tego, co będzie najważniejsze. Mówię o mistrzostwach Europy, ale i o wcześniejszych kwalifikacjach olimpijskich, które mogą nam dać upragniony awans na igrzyska. Te dwie imprezy są u nas, to może dziewczynom pomóc, zwłaszcza że one już generalnie dobrze grają.

Apel o to, by nie dostosowywać się do przeciwnika będzie chyba ważny w czwartkowym meczu z Koreą Południową na koniec fazy zasadniczej Ligi Narodów? Koreanki grają u siebie, ale są najsłabszą drużyną rozgrywek.

- Oglądałam Koreanki w ich poprzednich meczach i rzuca się w oczy, że mają bardzo dobrą zagrywkę. Nisko lecącą, agresywną. W meczu z Dominikaną zaserwowały aż 13 asów. Na to musimy uważać. No i mają Yeon Koung Kim. Ona nie jest aż tak dobra jak Chinka Ting Zhu, ale gra Koreanek się na niej opiera.

A czy nasza gra nie opiera się za bardzo na Malwinie Smarzek? Z Dominikaną atakowała aż 79 razy, w wielu innych meczach dostawała po ponad 60 piłek.

- Zdecydowanie za dużo. Sprawa sprowadza się do tego, jak piłkę rozprowadza rozgrywająca. Julka Nowicka nie tworzy dziury, gra poprawnie. Ale brakuje nam na rozegraniu takiej głowy jaką ma Asia Wołosz.

Czyli Smarzek zostanie odciążona, gdy wróci Wołosz? Wtedy będzie choćby więcej gry środkiem?

- Mam nadzieję, że środkiem będziemy grać dużo więcej, że będzie szybsza gra. Asia rzuci na prawe, rzuci na lewe, środkowe po drugiej stronie siatki sobie ustawi, korzystając ze swoich środkowych, tym że będzie do nich wystawiała. Z Dominikaną bardzo dobrze na środku pokazała się Kamila Witkowska, my mamy na środku potencjał, trzeba go wykorzystywać. Dla Malwiny wielki szacunek, że tyle punktów robi, że wytrzymuje fizycznie, ale jednak nasza gra nie może się tylko na niej opierać. Zaraz w turnieju finałowym zobaczymy, że w najlepszych drużynach gra nie opiera się na jednej zawodniczce, tylko że każda musi swoją cegiełkę do wygrywania dorzucić.

Zastanawiała się pani przez chwilę jaki cel na Ligę Narodów mógł założyć trener Nawrocki - jak pani ocenia jego pracę?

- Chyba nie jestem od oceniania trenera, to mogą zrobić trenerzy, którzy z nim współpracują, którzy obserwują jego warsztat. Ja jako zawodniczka z nim nie pracowałam, dlatego ciężko mi cokolwiek powiedzieć.

Ale obserwuje go pani, widzi pani, jakie ma pomysły na grę, jak reaguje na czasach, gdzie chyba zawsze jest spokojny.

- Za spokojny. Dla mnie za spokojny. Czasami są takie akcje, szczególnie gdy jest seria błędów, że aż się prosi, żeby wrzasnąć na zawodniczki. Ale widocznie trener ma taki sposób bycia i takie założenia. Trener Andrzej Niemczyk kiedyś mówił, że zachowuje się, jakby grał w pokera. Czasami nawet nad wyraz okazywał swoje emocje, żeby uzyskać od nas większą koncentrację. Zachowanie trenera na czasie to też efekt jego przemyśleń na temat współpracy z kobietami. Z kobietami się ciężko pracuje, bo do jednej trzeba krzyknąć, do innej podejść spokojnie. Czyli chyba najlepiej się trenerowi Nawrockiemu nie wtrącać w to, jak reaguje. Nie ocenię go, niestety.

Czyli puentujemy stwierdzając, że w tym sezonie wyniki zdecydowanie go bronią?

- To na pewno. Cieszy, że dostał kredyt zaufania i czas. Stabilność dużo daje. Również zawodniczkom, bo wiedzą, że związek się nie mota, nie szuka na siłę zmian, gdy jeden mecz nie wyjdzie. Pewne rzeczy potrzebują czasu, więc może to dobrze, że trener Nawrocki dostał pięć sezonów na stworzenie zespołu, który za chwilę powinien wygrywać jeszcze ważniejsze mecze od tych, które już wygrywa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.