Siatkówka. Czarne chmury nad Resovią. "Zawodnicy nie pokazują zawodowstwa. To kwestia honoru i ambicji"

- Według mnie prezes Resovii, Krzysztof Ignaczak, powinien podjąć decyzję, że sezon jest nie do uratowania - mówi w Sport.pl były trener Resovii Rzeszów, Jan Such. Drużyna z Podkarpacia wygrała w tym sezonie 4 na 15 spotkań.
Zobacz wideo

Oczekiwania przedsezonowe odnośnie do Asseco Resovii Rzeszów były bardzo duże. Drużyna była po słabszych rozgrywkach 2017/2018 i chciała odbić się od środka tabeli. Zakontraktowała nowych zawodników, przedłużyła umowy z kilkoma podstawowymi siatkarzami i ruszyła po poprawę wyników. Nie było o to łatwo, bowiem sezon rozpoczęła od porażek. Coś co wydawało się sporym falstartem, zamieniło się jednak w 11 przegranych meczów na 15 spotkań. Klubowi nie pomogły zmiany na stanowisku trenera, prezesa czy pozycji rozgrywającego. Co dalej z 12. w tabeli Resovią?

- Zbudowałem ten zespół. Za własne pieniądze byłem prezesem, managerem i trenerem, wprowadzając drużynę do ligi. Pojawiły się sukcesy. Póżniej, niestety, klub został całkowicie opanowany przez prezesa Asseco Poland, Adama Górala, a także Andrzeja Kowala. Narobiono straszliwych błędów, a ich konsekwencją jest to, że od dwóch lat zespół spada w dół. Szkoda mi tylko kibiców - mówi były trener Resovii Rzeszów, Jan Such.

Sara Kalisz: Tylko 4 zwycięstwa na 15 meczów, zmiany na stanowisku trenerskim, prezesowskim, rozgrywającego, brak realnej poprawy w grze. Czy lista grzechów Resovii w tym sezonie może być dłuższa?

Jan Such: Jeżdżę na mecze i nie widziałem w teamie ambicji. Zespół gra bardzo przeciętnie, bez uśmiechu, bez radości. Dla mnie niektórzy zawodnicy nie pokazują zawodowstwa. Coraz głośniej się o tym mówi - mam tu choćby na myśli słowa Marcina Możdżonka. Według mnie prezes Resovii, Krzysztof Ignaczak, powinien podjąć decyzję, że sezon jest nie do uratowania. Wyjście jest jedno - granie do końca rozgrywek zawodnikami, którzy chcą pokazać ambicję i zostaną w klubie w kolejnych latach.

To wszystko jest bardzo smutne, bo okazuje się, że wprowadzone w sezonie roszady nie pomogły. Nie zgadzam się natomiast z koniecznością dymisji byłego prezesa Asseco Resovii Rzeszów, Bartosza Górskiego. To nie on ponosi winę, bo to nie on budował zespół. Ludzie, którzy za to odpowiadali, nadal zarządzają zespołem.

Nadal podtrzymuje pan swoje zdanie odnoszące się do błędu przy doborze zawodników w drużynie jako przyczyny upadku Resovii w tym sezonie?

- Oczywiście, że tak. Błędy, które zostały zrobiono, są niewybaczalne.

Jak je pan definiuje?

- Mamy zespół budowany na dwóch zagranicznych rozgrywających średniej klasy, którzy już na wstępie blokują miejsce w podstawowej szóstce dla zawodnika spoza Polski. Na krajowym rynku jest przecież kilku lepszych zawodników na tej pozycji - choćby Marcin Komenda czy Marcin Janusz. Przy takich pieniądzach można było zakontraktować jednego z młodszych chłopaków, myśląc od razu o budowaniu na nim przyszłości klubu. Libero Luke Perry automatycznie zatrzymuje miejsce w składzie przy każdej kontuzji Mateusza Masłowskiego, czyli drużyna traci kolejną szansę na grę dla zagranicznego gracza, a przecież w składzie jest ich aż sześciu! Po co? Z tego wszystkiego narodził się paradoks, że kiedy najlepiej z klubu prezentował się Thibault Rossard, to świetny środkowy David Smith musiał siedzieć na ławce rezerwowych. Przecież to absurd!

Poza tym kto dziś buduje drużynę w oparciu o pięciu środkowych? Przecież w niektórych zespołach gra się trzema zawodnikami na tej pozycji. W przyjęciu natomiast jest czterech graczy, z których Nicolas Szerszeń zmaga się z niedyspozycją fizyczną. Dla mnie na ten moment nie jest on siatkarzem na miarę polskiej ligi. Przy początkowo dobrej dyspozycji Rossarda brakowało drugiego zawodnika na tej pozycji, który byłby w stanie ciągnąć grę. Zarówno Rafał Buszek, jak i Mateusz Mika mają za sobą już lata świetności. Kiedy zawodnik odchodzi z Resovii, to w innym klubie zaczyna grać dobrze. Gdy wraca - jest słabo. Co jest tego powodem? Atmosfera? Trzeba się nad tym bardzo poważnie zastanowić.

Żeby ratować siatkówkę w Rzeszowie, powinien powstać zarząd ludzi, którzy znają na siatkówce. Nie powinni oni mieć decydującego głosu, ale stanowić raczej organ doradczy.

To, z czym przychodzi do klubu Krzysztof Ignaczak, czyli zmiana mentalności w Resovii z miejsca „do wyleczenia się” na klub, w którym ludzie będą grali lata, to właściwy kierunek rozwoju? Wiadomo już, że w składzie i tak wielkich rewelacji nie będzie, bowiem duża część zawodników ma podpisany kontrakt również i na następny sezon.

- Roszady międzysezonowe wynosiły 70-80 procent. Mimo wszystko uważam, że największym błędem Resovii było to, że posiadała czternastu zawodników na średniowysokich kontraktach, kiedy lepiej było zainwestować w choć jedną gwiazdę, którą stać byłoby na to, by być liderem zespołu. W drużynie była zbyt duża rywalizacja, mnóstwo niezadowolenia, frustracja, problemy trenerskie, bo każdy chce grać, a miejsc w składzie jest tylko sześć. Kluczem do rozwiązania tego problemu byłoby podpisanie kontraktu z sześcioma mocnymi i droższymi graczami, jednocześnie budując drugą szóstkę opartą na młodych, perspektywicznych siatkarzach, których przecież Resovia wychowuje. Skład byłby wtedy ustabilizowany z wykluczeniem przeciętności i pójścia w ilość, a nie jakość.

Da się to zrobić. Pamiętam czasy, kiedy z budżetem 400 tysięcy wszedłem z drużyną do ligi, a grałem w niej mając 800 tysięcy do miliona. Kiedy przeszedł do zespołu pan Adam Góral, to położył pieniądze na stół i zaczął decydować o składzie. Gdybym się z nim nie zgodził, zostałbym zwolniony.

Jak dużą katastrofą dla rzeszowskiej siatkówki będzie obecny sezon?

- Przy tym wszystkim, co słyszę i widzę, łatwo zauważyć, że kibice się odwracają. W przyszłym sezonie różnica może być jeszcze bardziej widoczna. Nie było Pucharu Polski, nie było europejskich pucharów, co jest dla klubu wielką stratą. Ligi Mistrzów, Pucharu CEV czy Challenge nie będzie również w kolejnych rozgrywkach, co zrodzi dalsze konsekwencje.

Odbudowa klubu to ciężki proces, bo bardzo trudno jest zatrzymać spadek formy. Nadal można to wszystko odbudować, rozsądnie kompletując zespół i uzupełniając go przede wszystkim zdrowymi i ambitnymi graczami. Trzeba zatroszczyć się również o aspekt zespołowości, by ewentualna gwiazda była właściwie wprowadzona w drużynę. Bardzo dobrze pokazał to na ostatnich mistrzostwach świata Vital Heynen, który dobrze poprowadził współpracę z Bartoszem Kurkiem czy Michałem Kubiakiem.

Andrzej Kowal i Gheorghe Cretu grzecznie głaskali rzeszowskich zawodników. Pamiętam, jak kiedyś siatkarze mieli do dyspozycji po meczu 15 złotych na obiad, spali w schroniskach i grali, bo bardzo chcieli zwyciężać. Dziś siatkarze stołują się w hotelu w Arłamowie i nie grają tak, jak powinni. O tym nie będą decydować pieniądze. To wyłącznie kwestia honoru i ambicji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.