MŚ siatkówka 2018. Polska znowu złota. Ale teraz błyszczy jeszcze jaśniej

Cztery lata temu była taka złota niedziela, którą w katowickim Spodku przeżyło wspólnie 11 tysięcy, a pod Spodkiem - 40 tysięcy Polaków. Ale wiecie, że teraz w Turynie zdarzyła się niedziela jeszcze piękniejsza? Wiecie dlaczego?

 Na taki wieczór czekaliśmy kilka lat. Kiedy te lata mijały, coraz trudniej było liczyć, że wkrótce znów zbierzemy się w gronie tak dużym, by bić rekordy oglądalności. Finał Polska – Brazylia transmitowało na żywo aż pięć polskojęzycznych kanałów telewizyjnych. Uwierzylibyście rok temu, pół roku temu, trzy miesiące temu, a nawet tydzień temu, że za sprawą siatkówki - jak to ujął w rozmowie ze Sport.pl Krzysztof Ignaczak – znów wszyscy Polacy staną się jedną rodziną?

>> MŚ siatkówka 2018. Oni znowu to zrobili! Jesteśmy mistrzami świata!

Po kolejnych wielkich turniejach skończonych wielkimi rozczarowaniami w taką niedzielę wierzyli i czekali na nią nieliczni. Ta grupa rosła proporcjonalnie do tego, jak rosła nasza reprezentacja na bułgarsko-włoskich mistrzostwach. Wiedzcie, że prawdopodobnie nie byłoby złotej niedzieli, gdyby wcześniej nie było pewnej soboty.

Warna, 22 września: „Szanowni Państwo! W imieniu Vitala Heynena, trenera reprezentacji Polski, zapraszam o 18.40 (stoisko z parasolami Coca-Coli przy Pałacu Kultury i Sportu). Jednocześnie trener prosi, by nie rejestrować przebiegu spotkania (wideo i audio)” – sms takiej treści trafił do polskich dziennikarzy na kilka godzin przed meczem naszej kadry z Francją. W piątek 21 września Polska przegrała 2:3 z Argentyną, marnując trzy piłki meczowe. Kapitan Michał Kubiak leżał wtedy w łóżku z gorączką, był w trakcie kuracji antybiotykowej. Czego mógł chcieć od dziennikarzy trener dzień po tym, jak jego zespół zjechał z autostrady prowadzącej do turyńskiego Final Six mistrzostw świata? Heynen próbował nas przekonać, że jedziemy dalej. Boczną, wyboistą drogą, która przysporzy cierpienia. Ale jedziemy, nie tracąc celu z oczu.

>> Bartosz Kurek MVP turnieju! Piotr Nowakowski i Michał Kubiak w najlepszej drużynie

Belg dał wtedy do zrozumienia, że za dwie godziny prawdopodobnie przegramy z Francją. I wyjaśnił, że to się mieści w jego planie. A główny punkt to rzucenie wszystkich sił na Serbię, z którą mieliśmy się zmierzyć 23 września w meczu o wszystko. – Przy ewentualnym niepowodzeniu zrzućcie całą winę na mnie. Ja z tym nie mam żadnego problemu – mówił. Prosił, by oszczędzić zawodników. Bronił tych, którzy po pierwszej porażce zostali nazwani koszulkami, a nie siatkarzami. Nie bronił napastliwie. Był jak Jose Mourinho, gdy ten jeszcze słynął z umiejętnego zdejmowania presji ze swoich piłkarzy. Jak Mourinho sprzed lat, a nie ten współczesny, zrzędliwy, skłócony z całym światem.

>> Tak Polacy świętowali zdobycie mistrzostwa świata [WIDEO ZZA KULIS]

Zastał Polskę drewnianą...

Nie tylko z siatkówki, ale z żadnej dyscypliny sportu nie pamiętam takiego spotkania jak to warneńskie z Heynenem. Trener nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni pokazał, że jest oryginałem. A może i w tej zagrywce widać jego geniusz?

Na pewno niebanalnymi metodami dotarł do drużyny i wydobył z niej wszystko, co najlepsze. A to było zakopane już dosyć głęboko. Rok temu z 15 oficjalnych meczów polscy siatkarze wygrali siedem, a osiem przegrali. Na mistrzostwach Europy odbili się od Słoweńców jak od ściany w meczu, który był zaledwie barażem o grę w ćwierćfinale. Jak wytłumaczyć powrót naszej kadry na szczyt?

Rzut oka na Fabiana Drzyzgę wystarczy, by zauważyć, że rusza się dużo żwawiej niż w ostatnich latach. Mistrz świata z 2014 roku tak naprawdę krótko po tamtym sukcesie znacznie obniżył loty. A teraz – również dzięki dobremu przygotowaniu fizycznemu – znów pokazuje potencjał, o jaki pewnie wielu przestało już go „podejrzewać”. I znów jest mistrzem świata.

>> Sebastian Świderski nie wierzył w drugie złoto reprezentacji Polski

Jeszcze dłużej czekaliśmy na Bartosza Kurka w formie z dawnych lat. On tygodniami grał u Heynena na specjalnych prawach. Trener widząc wielkie możliwości atakującego, ale też jego delikatniejszą konstrukcję psychiczną, postanowił obdarzyć go dużym zaufaniem i mimo wszystko doprowadzić do wysokiej dyspozycji. Jeszcze kilka dni przed mundialem Kurek potrafił skończyć w ataku tylko jedną z 11 piłek w pierwszym secie sparingu z Belgią, a mimo to został na boisku. Na mistrzostwach też bywało, że zawodził, jak w spotkaniu z Argentyną, kiedy skończył tylko siedem z 24 ataków. Ale im dłużej trwał turniej, tym większy stawał się nasz atakujący. Dwa mecze z Serbią, spotkanie z Italią, półfinał z USA – to były popisy człowieka niemal powszechnie już skreślonego. W finale Kurek był potworem, który pożarł wielką Brazylię. Jego zbicia były monstrualne, on fruwał nad siatką. To nie są poetyckie próby opisania gry MVP mistrzostw. To wierna relacja z jego występu. W statystykach opisanego 20 punktami w ataku (na 29 prób – 69 proc. skuteczności, gdzie 50 to już dobry wynik dla gracza dostającego najtrudniejsze piłki), dwoma w bloku i dwoma na zagrywce. - W drugim meczu z Serbią miał 72-procentową skuteczność w ataku. Znów jest znakomity. Dobrze, że w kadrze Polski wrócił na atak, bo wiem, że to jest jego pozycja, na niej on jest najskuteczniejszy, może dać drużynie najwięcej. I jest najszczęśliwszy, kiedy gra na ataku – mówił w rozmowie ze Sport.pl Stephane Antiga. Były trener naszej kadry przewidział półfinałowe zwycięstwo Polski nad USA i wywróżył jej złoto. To Antiga zrobił z Kurka atakującego. A Heynen przywrócił go na tę pozycję, przekreślając decyzję Ferdinando De Giorgiego z ubiegłego roku. A potem Heynen tak mocno uwierzył w słuszność swojej decyzji oraz w wielkość nowego-starego atakującego, że i Kurek wreszcie uwierzył. W siebie.

>> Emocjonalny wpis Wlazłego

– Na przestrzeni lat coś z Bartkiem było źle, w sferze mentalnej się człowiek zablokował. A Vital tak z nim popracował, że zdołał tę blokadę zdjąć. Teraz Kurek niesie Polskę na swoich barkach – mówi w rozmowie ze Sport.pl Krzysztof Ignaczak. - Kurek wskoczył na taki poziom, jaki wydawał się być dla niego już nieosiągalny. Myślę, że u Bartka w tym momencie nastąpiło jeszcze jedno odwrócenie kariery – twierdzi Daniel Pliński, który na czas mundialu był naszym ekspertem.

Maszyna pracuje, bo zadbano o każdy trybik

Odbudowany Kurek i Drzyzga z nową energią – takie wzmocnienia w „szóstce” to ogromna zmiana na plus. Ale Heynen nie budował tylko „szóstki”. Przeciwnie, bardzo długo jej nie miał, przez całą Ligę Narodów testował kilkunastu zawodników, nawet w Final Six nie grał o wynik, tylko dawał możliwość wykazania się jak największej liczbie swoich graczy.

Na mistrzostwach świata Heynenowi wystarczyło pięć setów, by cała jego „14” miała zanotowany występ w turnieju. - Każdy odgrywa istotną rolę w grze reprezentacji. Jeden większą, drugi mniejszą, co jest normalne, ale każdy ważną. Jeden trybik by wypadł i już by tego efektu nie było – mówi w rozmowie ze Sport.pl były kapitan kadry, Marcin Możdżonek.

Aż tak szeroką grupą nie szliśmy chyba nawet w poprzednim sezonie z mistrzostwami świata, czyli w roku złotego debiutu Antigi. Tamtą drużynę z obecną łączy pięciu mistrzów świata – Nowakowski, Kubiak, Drzyzga, Konarski, Zatorski – i to, że nie pęka przed nikim. I w 2014, i w 2018 roku w drodze po złoto trzeba było pobić największych rywali. - Chłopaki wszystko mogą, są nakręceni, widać iskrę w oku każdego zawodnika. Z teoretycznie silniejszym przeciwnikiem w półfinale poradzili sobie bezbłędnie. Amerykanie lepiej zagrywali, lepiej atakowali, lepiej ustawiali blok, ale to my pokazaliśmy większe serce, to my lepiej wytrzymaliśmy presję. Olbrzymią presję – mówił nam Możdżonek po półfinale. – Nie było na nas mocnych. Nie spodziewałem się aż tak fajnego finału. Ani przez sekundę nie było myśli, że coś się nam może w tym meczu stać – mówi Drzyzga.

Dobry wariat nie jest zły

Skąd to wielkie serce i ta wielka pewność siebie? Co takiego ma Heynen, że idzie za nim kolejny (z Niemcami wywalczył brąz MŚ 2014, z Belgią dotarł do półfinału ME 2017) zespół? Maj bieżącego roku: na początku reprezentacyjnego zgrupowania rozmawiam w Spale z Piotrem Nowakowskim. Doświadczony środkowy mówi tak:

- Znam go naprawdę bardzo krótko, bo ledwie od dwóch godzin. Jednak już widzę, że wprowadza ciekawą energię osoby pozytywnie zakręconej na punkcie siatkówki. Ale w porównaniu do zeszłego sezonu zakręconej właśnie - jak powiedziałem - w pozytywny sposób.

>> Wilfredo Leon skomentował złoto Polaków: Jestem dumny, że mogę być częścią tej drużyny

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by wydedukować, że „Cichy Pit” wbił szpilkę poprzedniemu trenerowi kadry. De Giorgi miał wyciągnąć Polskę z dołka, w który wpadła z Antigą za kierownicą. Niestety, Włochowi zupełnie nie wyszło. Czterogodzinne jednostki treningowe, szpiegowanie zawodników, zakazywanie im używania telefonów, ograniczanie kontaktów z rodziną, podejrzewanie o niewystarczające przykładanie się do pracy – w takiej atmosferze nie dało się zbudować drużyny na miarę wielkich rzeczy. W minionych dniach w Bułgarii i we Włoszech spotykaliśmy bliskich naszych siatkarzy. Odwiedzali ich w hotelach, spędzali z nimi wolny czas. Heynen godzinę przed półfinałem z USA sprawdzał połączenia lotnicze dla swoich córek, żeby mogły przylecieć do Turynu w niedzielę. W tę niedzielę po puchar za zdobycie mistrzostwa świata kapitan Michał Kubiak poszedł poszedł ze swoją córką i z synem brata. Dzieci skakały z radości razem z tatą i jego kolegami. Chyba znów kolegami nie tylko z pracy.

Rok temu zniechęceni, psychicznie rozbici Kubiak i Kurek zastanawiali się nad swoją przyszłością w drużynie narodowej. Co mówią teraz?

- Heynen to uczciwy i szczery człowiek. Z kimś takim świetnie się pracuje – zapewnia Kubiak. I myślami wybiega już do igrzysk w Tokio. Kapitan drużyny wie, że za dwa lata będzie duża szansa, by wywalczyć olimpijski medal. Heynen już zapowiedział, że to kolejny cel.

A teraz Kurek: „Szczerość to jedno, ale trener ma też inne cechy charakteru, dzięki którym praca z nim jest komfortowa. Vital trzyma się swojego planu. Jest skoncentrowany, ale też zrelaksowany. To ważne, żeby mieć po swojej stronie trenera, który wie, czego od nas oczekuje, ale też wie, jak te rzeczy wyegzekwować, jak nam pomóc”.

Heynen drażni. Nie tylko jako rywal

Oczywiście Heynen ideałem nie jest. Powiesz mu „good luck”, gdy spotkasz go przed meczem w biurze prasowym (a przesiaduje tam godzinami, bo uwielbia rozmawiać z ludźmi), to odpowie, że wcale nie trzeba mu szczęścia, bo przecież dobrze przygotował zespół. On uwielbia się droczyć, kocha wchodzić ludziom w słowo i w kadr, po minach zawodników widać, że nie zawsze ich to bawi. Jeszcze gorzej, gdy masz w nim rywala. Wtedy siatkówką nie będziesz się cieszyć. Nie trzeba wyjątkowo wyćwiczonej pamięci, by odtworzyć sobie w głowie sceny z kabaretu, jaki Vital odgrywał w 2016 roku, gdy będąc trenerem Niemiec walczył z Polską w Berlinie w olimpijskich kwalifikacjach do igrzysk Rio. - Heynen mnie drażni, gdybym był zawodnikiem, jego reakcje by mi przeszkadzały. Wiem, że czasami drażni też swoich zawodników – mówi Pliński. - Ale to najlepszy trener, jakiego mieliśmy w czterech ostatnich dekadach – od razu dodaje.

Belg jest nadpobudliwy. Problemem nie jest jego raczej nieszkodliwa nieprzewidywalność, bo do podbijania piłki krzesłem czy wózkiem z supermarketu siatkarze przywykli. Ale to niedobrze, że Heynen nie zawsze potrafi powściągnąć emocje. Jego krzyki na pewno szkodziły Bartoszowi Bednorzowi, którego w końcu zabrakło w kadrze na mistrzostwa. Było też widać, że nie są idealną formą dotarcia do Pawła Zatorskiego. Na niego trener nawrzeszczał w Krakowie, podczas jednego z meczów Memoriału Wagnera. Libero się obraził, panowie mieli kilka cichych dni. Ale gdy po półfinale Zatorski zatrzymał się przy dziennikarzach na minutę (dosłownie, bo na więcej Heynen nie pozwalał), to przez tę minutę słowo „trener” odmienił przez wszystkie przypadki. Brzmiało to mniej więcej tak: „Chcę podziękować wszystkim, którzy w nas wierzyli, bo czasem już my sami nie wierzyliśmy w siebie. Ale uwierzyliśmy w teorie trenera. Czasami dziwne teorie, które jednak zdają egzamin. Kiedy ściskaliśmy się z trenerem, od razu wylał zimną głowę na nasze głowy. Przypomniał, że jest jeszcze jeden mecz”.

Młodość nie czeka, atakuje

Niemal identycznie mówił Kuba Kochanowski. On i Bartosz Kwolek są najmłodszymi zawodnikami naszej kadry. Obaj urodzili się 17 lipca 1997 roku. Obaj rok temu zdobyli mistrzostwo świata juniorów. Kwolek na seniorskim mundialu nie grał za dużo, ale Kochanowski był jednym z odkryć turnieju. Młody – 23-letni – jest Artur Szalpuk, który śmieje się, że ze swoimi latami Kochanowskiemu i Kwolkowi może w reprezentacji „tatkować”. Przyjmujący jest jednym z liderów drużyny, a dopiero u Heynena stał się zawodnikiem podstawowego składu. W niedawnej rozmowie ze Sport.pl powiedział o Belgu tak: „Bywa, że mówię mojej dziewczynie przez telefon, że na tym czy na tamtym treningu mnie wkurzył. Ale następnego dnia twierdzę, że jednak trener miał rację”.

Vital „kupił” starych liderów i widać, że „kupił” również młodzież. Podobno niewiele brakowało, a na mistrzostwa przyjechałby jeszcze jeden złoty medalista juniorskiego mundialu, Tomasz Fornal. A wcześniej w drużynie byli też m.in. młodzi rozgrywający – 22-letni Marcin Komenda i 24-letni Marcin Janusz. Swoje trudne chwile w Bułgarii przeżywał 23-letni Aleksander Śliwka, ale we Włoszech odkupił winy, ratując polskie przyjęcie w półfinałowej strzelaninie z Amerykanami.

Krótko mówiąc: dopływ świeżej krwi dobrze robi naszej reprezentacji. Znów warto przypomnieć MŚ z 2014 roku. Wówczas objawieniem był Mateusz Mika, który wcześniej w kadrze bywał incydentalnie, a pierwsze skrzypce grali też Karol Kłos i Fabian Drzyzga, którzy również dopiero wtedy dostali możliwość prawdziwej gry.

>> Polska awansowała w klasyfikacji wszech czasów

Wiemy gdzie i jak uderzyć

Nie byłoby dobrej gry młodych, nie byłoby też kolejnej młodości starszych, gdyby nie było dobrego przygotowania. Fizyczne było wzorowe. Ośmieszone zostały opinie niektórych ekspertów dostrzegających po porażkach z Argentyną i Francją kondycyjne problemy Polaków. Miały być one na tyle poważne, by zatarasować drużynie drogę do dobrego wyniku.

Mentalnie nasza kadra była nawet bardziej amerykańska od ekipy USA. Nie tylko w pasjonującym meczu z tym rywalem, ale też wtedy, gdy trzeba było wstać po nokdaunach od Argentyny i Francji.

Polskę można bić, ale ona odda. Zawsze. Coraz częściej i coraz mocniej ręką Bartosza Kurka – tak pisałem po półfinale. Oddajemy, bo mamy moc i wiedzę, gdzie i jak uderzyć. To niby standard, że sztaby trenerskie w sporcie na najwyższym poziomie składają się z fanatyków i pracoholików. Ale ważne, by zawodnikom umieć przekazywać wiedzę. W tym roku przebiega to wyjątkowo sprawnie. Bo czy to przypadek, że akurat w meczach z Polską bezradni byli wielcy liderzy kolejnych wielkich drużyn, czyli Serb Aleksandar Atanasijevic, Włoch Iwan Zajcew czy Amerykanin Matthew Anderson?

- Widzę i wiem, bo jestem w kontakcie z Pawłem Woickim [to jeden z asystentów Vitala Heynena], że w kadrze absolutnie nic nie jest pozostawione przypadkowi – przekonuje Pliński. I o szczegółowym przygotowaniu naszych zawodników opowiada na przykładzie pracy przyjmujących. - Kubiak, Zatorski i Szalpuk dobrze przewidują, gdzie spadnie piłka. Źle mówię, oni nie przewidują, tylko wiedzą. Są przygotowani przez sztab, pamiętają ulubione kierunki zagrywki poszczególnych rywali – zauważa nasz ekspert.

A Heynen zauważa więcej niż ktokolwiek. Czy zauważyliście, że w trakcie meczów trener cały czas zerka w tablet? Statystyk kadry Robert Kaźmierczak opowiedział Sport.pl o autorskim systemie Belga, dzięki któremu kierując meczem ogląda on ten mecz na swoim ekranie i często na bazie powtórek i błyskawicznej analizy potrafi korygować strategię.

Picasso stworzył arcydzieło. Będą kolejne

Wojciech Drzyzga, człowiek generalnie wobec Heynena krytyczny, trafił w sedno, twierdząc, że to siatkarski Picasso. – Stworzył arcydzieło. I jeszcze jutro czy pojutrze będziemy patrzeć i myśleć, jak to się stało, jak to możliwe – podsumowuje Pliński.

To jutro i to pojutrze po złocie z 2014 roku rysowało się nam niepewnie. Z drużyny odeszli liderzy. Mariusz Wlazły i Paweł Zagumny już w Spodku ogłosili, że to koniec ich reprezentacyjnych karier. Wkrótce zrezygnowali też Michał Winiarski i Krzysztof Ignaczak. Tamta niedziela w Katowicach była końcem pewnej epoki, zapowiadała czas niepewności, było jasne, że drużynie mistrzów świata trudno będzie grać na miarę tytułu, który do niej należał. Teraz, po Turynie, kadra powinna jeszcze się rozpędzić. Następną wielką imprezę, przyszłoroczne mistrzostwa Europy, zagramy już z Wilfredo Leonem w składzie. A skoro do zespołu mistrzów świata dołączy jeden z najlepszych zawodników świata, to jedynym kłopotem jaki masz dziś reprezentacja Polski jest kłopot bogactwa.

Więcej o:
Copyright © Agora SA