Choć w tym sezonie Trefl Gdańsk mierzy się ze sporymi problemami finansowymi spowodowanymi odejściem sponsora tytularnego, to zdaje się, że gra zespołu Andrei Anastasiego na razie wychodzi z tego obronną ręką.
Wszystkich fanów zespołu może cieszyć powrót do dobrej formy Mateusza Miki, który w tym roku zrezygnował z występów w kadrze, by doleczyć urazy. W spotkaniu z Aluron Virtu Wartą był osią stałości zespołu i to on kończył najtrudniejsze piłki. Zdobył 10 punktów – tyle samo co Artur Szalpuk – ale lepiej radził sobie w przyjęciu (młodszy przyjmujący osiągnął 13 procent skuteczności). W gdańskim zespole atak był rozłożony równomiernie. Najczęściej punktujący Damian Schulz skończył 10 na 13 piłek.
Po drugiej stronie siatki Emanuele Zanini mógł być zadowolony głównie z Łukasza Swodczyka – 11 punktów, 90 procent w ataku. Świetny mecz ma również za sobą pierwszy Japończyk w PlusLidze, libero Taichiro Koga. Przyjmował z 82 procentową skutecznością, popisał się świetnymi obronami i bardzo ciekawymi sytuacyjnymi wystawami.
Widowisko na naprawdę wysokim poziomie mogli oglądać fani siatkówki w Jastrzębiu-Zdroju. Miejscowy Jastrzębski Węgiel podejmował PGE Skrę Bełchatów, czyli zespół, z którym mierzył się niecałe 2 tygodnie wcześniej podczas oficjalnego sparingu.
Wtedy było 3:2, a w niedzielę 3:1 dla gospodarzy. Spotkanie nie było jednak mniej wyrównane, choć przypominało bardziej rywalizację Mariusz Wlazły vs. rywale. To właśnie doświadczony atakujący Skry dostawał najtrudniejsze piłki, połowę z nich kończąc punktem (15). Miejscowi próbowali w przyjęciu przede wszystkim Milada Ebidapoura (35 piłek w defensywie, 4 bezpośrednie błędy), który poradził sobie z tym na poziomie 40 procent. Siatkarze Marka Lebedewa zdobyli jednak aż osiem asów serwisowym, z czego 5 było autorstwa Salvadora Hidalgo Olivy. Co ciekawe, zdobył je naraz, w końcówce drugiej partii. Dzięki tej serii jego zespół nawiązał walkę ze Skrą. Mimo to kilka błędnych wyborów Lukasa Kampy na finiszu zapisało tę jedną partię na korzyść bełchatowian.
Mecz nerwów i trzy punkty wywiezione z Podpromia – tak zakończyło się sobotnie spotkanie pomiędzy Asseco Resovią Rzeszów a ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Mimo bardzo wyrównanej rywalizacji to mistrzowie Polski dzięki lepszej skuteczności ataku oraz przyjęciu (55 i 57 procent do 48 i 48 procent) pokonali przeciwników.
Co jednak ciekawiło, to zbieżności między zespołami. W obu najczęściej atakujący byli przyjmujący - Sam Deroo oraz Aleksander Śliwka – pierwszy 19 punktów na 37 prób, drugi 20 na 34. Grający na 53 procentowej skuteczności w ofensywie Maurice Torres zdobył 19 punktów na 34 zagrania, natomiast Jochen Schoeps i Jakub Jarosz łącznie uzyskali tyle samo punktów, co jeden atakujący ZAKSY (na tyle samo prób). Mistrzowie Polski potrafili wygrać z rywalami mimo gorszego bilansu bloku (6:8, u nich najwięcej Deroo - 3, w Resovii Śliwka – 4) i gorszej zagrywki (20 błędów, 4 asy do 17 pomyłek i sześciu bezpośrednich punktów).
Duża część różnicy pomiędzy zespołami leżała więc w rozegraniu, którego Benjamin Toniutti jest w swojej drużynie podstawą. Rzeszowianie wciąż szukają stałości, choć w sobotę gospodarze każdy set rozpoczynali z Lukasem Tichackiem w szóstce.
Pierwszy set oporu, dwa niebytu i wyrównaną końcówkę mogli zobaczyć fani w olsztyńskiej Uranii. Miejscowy AZS wygrał za trzy punkty, ale zdarzały mu się momenty zawahania, na które jednoznacznie wskazuje wynik.
Dużą różnicę pomiędzy zespołami ponownie zrobili rozgrywający. O ile w meczu BBTS-u z Resovią w poprzedniej kolejce wyrównane sety i wysoka różnica pomiędzy stosunkiem bloków obu drużyn mogła być tłumaczona czytelną grą rzeszowian na środku, to w przypadku starcia z doświadczonym sypaczem – Pawłem Woickim – gra bielszczan nie imponowała w żadnym momencie. Zrobiła to natomiast postawa Jakuba Kochanowskiego. 20-letni środkowy był najczęściej punktującym zawodnikiem meczu i osiągnął 92 procent poprawności ataku. Ponadto, sześciokrotnie zablokował rywali – cały zespół BBTS-u razem zrobił to tylko raz więcej.
Dafi Społem Kielce wyrasta na jeden z do tej pory najrówniejszych zespołów PlusLigi – niestety negatywnie. Podopieczni Wojciecha Serafina przegrali 0:3 z kolejnym rywalem nawet mimo tego, że jego dotychczas bardzo skuteczny atakujący, Łukasz Kaczmarek, w sobotnim meczu nie potrafił poradzić sobie na siatce. Grający w reprezentacji Polski siatkarz ponownie był najbardziej obciążonym zawodnikiem w ofensywie, jednak tym razem zdobył tylko 9 punktów, kończąc 1 na 3 piłki.
Na szczęście dla Cuprum zespół ten dysponował Piotrem Hainem i Dawidem Gunią, którzy odrobili straty punktowe. Środkowi punktowali kolejno 13 i 9 razy, zachowując 91 i 71 procent skuteczności. Po drugiej stronie siatki potwierdziło się natomiast, że jednym zawodnikiem wiele się nie zmieni i mimo starań Łukasza Łapszyńskiego, który był najjaśniejszą postacią Dafi Społem, jego zespół przegrał 0:3.
Pierwsze zwycięstwo w PlusLidze odnotowali podopieczni Michała Mieszko Gogola. Ich siatkówka nie była może widowiskowa, ale na pewno oparta na dużej dozie waleczności i wykorzystaniu niedociągnięć rywala – szczególnie w rozegraniu, stąd aż 15 bloków Espadonu.
Szczecinianie mogą być zadowoleni, że apel o czas dla Jeffreya Menzla w końcu się opłacił. Zawodnik zdobył 18 punktów – bardziej efektywny w tej mierze był od niego tylko Tomasz Fornal (19). Klasę potwierdził też rozgrywający Eemi Tervaportti, osiągając widoczną przewagę nad Kamilem Droszyńskim i jednocześnie 5 razy blokujący rywali.
MKS Będzin może grać bez jakiegokolwiek ataku na lewym skrzydle poza tym wykonywanym przez Marcina Walińskiego i wciąż wygrywać 3:0 – przynajmniej wtedy, kiedy gra z bardzo falującą Łuczniczką Bydgoszcz.
W porównaniu do rozgrywanego kilka dni wcześniej meczu Łuczniczki Bydgoszcz z GKS-em Katowice zespół Jakuba Bednaruka stracił jeden ze swoich głównych atutów – niezwalniającą rękę Pawła Gryca. Tym razem młody atakujący zagrał tylko w dwóch setach i zdobył 7 punktów, osiągając 38 procent skuteczności. Trener gospodarzy w sobotę mógł być zadowolony z występu Michała Szalachy i przyjęcia Adama Kowalskiego, ale to za mało, by można było myśleć o zwycięstwie.
To był dobry moment na lepszą postawę Walińskiego. Schemat z dominującą rolą Rafaela Araujo w MKS-ie już się wyczerpuje i Stelio De Rocco będzie potrzebował większej liczby argumentów, by móc liczyć na poprawę wyników.
Ostatni mecz kolejki dla GKS-u był dość bolesnym spadkiem. Zespół Piotra Gruszki w pierwszej partii potrafił wygrać z rywalami z Warszawy 25:10, by w kolejnych setach odbierać sobie argumenty potrzebne do kontynuacji dobrej passy.
W pierwszym z nich wszystko poszło łatwo – Sergiej Kapelus radził sobie w ataku (5 punktów), Pietraszko i Kohut robili swoje na siatce (5 i 2), a słabości Karola Butryna nie były tak widoczne. Wystarczyło jednak, by Bartosz Kwolek wzmocnił zagrywkę i zaczął prezentować się pewniej w ofensywie, by z katowiczan uleciała przysłowiowa para. Atakujący GKS-y psuł piłkę za piłką (13 procent skuteczności), na lewym skrzydle został tylko Ukrainiec, bo Gonzalo Quiroga nie skończył żadnej z 7 piłek. Na dodatek goście nie radzili sobie w kontratakach. Kiedy później zabrakło i Kapelusa, nawet kilka niezłych akcji Rafała Sobańskiego w końcówce meczu nie stanowiło żadnego zagrożenia dla zwycięstwa miejscowych.