Siatkówka. AZS Częstochowa w nowych rękach i I lidze. "PlusLiga zmęczyła się takim AZS-em. Spadek był oczyszczeniem środowiska"

Po głośnej relegacji z PlusLigi, z Krzysztofem Stelmachem jako trenerem i zupełnie innym zespołem AZS Częstochowa przystępuje do rozgrywek I ligi. - Wszystko trzeba było budować od nowa. Spadek do I ligi był oczyszczeniem środowiska. Dzięki temu nastąpiła zmiana osobowa - niektórzy ludzie wyraźnie się wypalili - mówi w rozmowie ze Sport.pl wiceprezes klubu, Mateusz Czaja.

AZS Częstochowa to jeden z najstarszych polskich klubów siatkarskich, sześciokrotny mistrz kraju, dwukrotny zdobywca Pucharu Polski oraz zwycięzca CEV Challenge Cup 2011/2012. Ostatnie jego lata były jednak ostrym spadkiem w dół. Problemy finansowe, coraz słabsza kadra, kłopoty na linii zarząd-kibice oraz kolejne afery, które raz po raz wstrząsały częstochowskim środowiskiem spowodowały, że o akadamikach spod Jasnej Góry nie pisano najlepiej.

W sezonie 2016/2017 klub był najsłabszy w PlusLidze, a osiągane przez niego wyniki poskutkowały koniecznością gry w barażach. W nich lepsi od AZS-u okazali się zawodnicy Aluron Virtu Warta Zawiercie, którzy kosztem częstochowian awansowali do siatkarskiej ekstraklasy. Wykazując luki prawne zarząd zespołu chciał wywalczyć powrót do PlusLigi, jednak to okazało się nierealne.

Później doszło do sprzedaży klubu. Z nowymi władzami, trenerem Krzysztofem Stelmachem i zupełnie inną drużyną AZS Częstochowa przystępuje do rozgrywek I ligi, by możliwe w jak najkrótszym czasie ponownie dostać szansę na grę w siatkarskiej elicie.

Co zastał pan w AZS-ie Częstochowa, kiedy przejął go pan razem z prezesem?

Mateusz Czaja: - Wszystko trzeba było budować od nowa. Spadek do I ligi był oczyszczeniem środowiska. Dzięki temu nastąpiła zmiana osobowa – niektórzy ludzie wyraźnie się wypalili. Do AZS-u weszliśmy więc z nowymi pomysłami i pełnym zaangażowaniem.

Sytuacja klubu nie była zła jeśli chodzi o czynnik ekonomiczny – otrzymaliśmy go bez zadłużenia. Samo jego przejęcie również wyglądało przyjaźnie. Zastaliśmy rzeczowego właściciela, który współpracował z nami podczas całego procesu wykupu. Poza tym, że nastroje niektórych były negatywne, ponieważ PR-owo klub był na dnie, to zauważyliśmy szansę, by wszystko zbudować od nowa. W obecnej trudnej sytuacji widzimy więc pewne plusy.

Największym minusem jest to, że nie występujemy w PlusLidze i nie jest to największy prestiż, ale dołożymy wszelkich starań, by ponownie jak najszybciej do niej awansować.

Czy emocje apelacji, walki o PlusLigę, ciężar negatywnej atmosfery medialnej nadal unosił się w klubie kiedy go przejmowaliście, czy też już mieliście jasność, że I liga jest tematem aktualnym?

- Kiedy podchodziliśmy do rozmów, to nasze pojęcie o sprawie było czysto kibicowskie. Mimo to zachowywaliśmy świadomość, że relegacja jest temu klubowi potrzebna. Wiedzieliśmy, że liga zmęczyła się AZS-em Częstochowa, i że marka klubu zaczęła gasnąć. W formie, w której był zespół, nie miał prawa egzystować w PlusLidze.

Musimy odbudować wszystko od nowa. Gdyby pod względem sportowym udało nam się odbić w I lidze, to wtedy zarówno kibice, jak i obserwatorzy czy dziennikarze z otwartymi ramionami przyjęliby nas do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Mieliśmy świadomość, że po sezonie 2016/2017 AZS jest raczej niechcianą marką w tym gronie, i że należy zrobić krok w tył, by później wykonać dwa do przodu.

Przez wiele lat z AZS-em utożsamiany był Ryszard Bosek. Jaki w tej chwili będzie stosunek do osób takich jak on – które w przeszłości decydowały o losach częstochowskiej siatkówki? Odcinacie się i budujecie sami, czy też będziecie mieli na uwadze ich zdanie?

- Nasz pomysł na AZS to danie szansy nowym osobom, które mają do tego energię.

Pan Bosek nie miał energii?

- To już pytanie do niego. Był wyraźnie zmęczony całą sytuacją, co należało uszanować. Poprzedniemu zarządowi należy jednak oddać to, co jego. Odkąd prezesem był Roman Lisowski, a w klubie był Ryszard Bosek, to zwłaszcza na początku były sukcesy. Wszystko zaczęło drastycznie dołować w ostatnich pięciu latach i dla kibiców miało niezwykle smutny wymiar. Dlatego właśnie chcieliśmy otworzyć w Częstochowie zupełnie nową kartę.

Ryszard Bosek wielokrotnie podkreślał, że AZS nie był najbardziej opłacalnym biznesem – najczęściej trzeba było do niego dokładać. Przejęcie go to chyba spore ryzyko.

- Siatkówka generalnie nie jest najlepszym biznesem – prawda jest taka, że trzeba mieć w niej sporo szczęścia, by wywindować ją na najwyższy poziom albo zaufanego, mocnego sponsora. A najlepiej i jedno i drugie. Do tego dochodzi czynnik ciężkiej pracy, a my w nią wierzymy. Liczymy na to, że uda nam się odbudować wiarygodność klubu wśród kibiców, i udowodnić, że AZS nie ma mentalności wiecznie przegrywającego.

Nie nastawiamy się na profity ekonomiczne, a bardziej na ideę.

Chodzi tu o chęć przysłużenia się siatkarskiemu światu?

- Od najmłodszych lat wspieraliśmy AZS jako kibice. Obserwowaliśmy sportowe zmagania, budowaliśmy swoje relacje i przeżywaliśmy wielkie emocje właśnie dzięki temu klubowi. To była duma Częstochowy, która się wypaliła. Jako wspierający poczuliśmy się dotknięci relegacją klubu i uznaliśmy, że dla idei warto zacząć działać. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Wierzymy, że dzięki ciężkiej pracy wszystko, a szczególnie czynnik sportowy, będzie funkcjonowało dobrze.

Jakie mają państwo doświadczenie w pracy z klubami sportowymi?

- Nie mamy doświadczenia stricte związanego ze sportem - nasze podejście do klubu jest managerskie. Utrzymujemy się z własnych biznesów, więc w pracy z zespołem chcemy otaczać się ludźmi, którzy zadbają o aspekty sportowe i inne związane z poprawną działalnością klubu sportowego.

Kogo najbardziej ma pan na myśli?

- Krzysztofa Stelmacha. Można powiedzieć, że ma wolną rękę przy wyborach zawodniczych – ufamy mu całkowicie. Bezcenne  jest również jego doświadczenie, jeżeli chodzi o szerokie aspekty funkcjonowania klubu zawodowego. Chcemy opierać plan odbudowy AZS-u na ludziach kompetentnych.  To samo tyczy się osoby trenera Parkitnego.

Czujemy, że zatrudnienie ich to najlepszy możliwy wybór. Do wszystkiego podchodzimy z sercem i pełnym zaangażowaniem i tego samego wymagamy od wszystkich nowych osób w klubie.

W takim razie wyznacznikiem efektywności pracy będą wyłącznie wyniki osiągane przez zespół?

- Nie do końca. W klubie jest dużo do zrobienia pod względem organizacyjnym, więc chcemy, by nadchodzący sezon był czasem przełomowym. Jeżeli myślimy o awansie do PlusLigi, to musimy być na niego przygotowani. Będziemy intensywnie pracować, by dostać się o klasę wyżej, ale zachowamy w pamięci konieczność dbania o każdy szczegół, by sytuacja z poprzedniego sezonu się nie powtórzyła.

Głównym problemem AZS-u była mała atrakcyjność dla widza, która rzutowała na całą ligę.

Właśnie, jak zamierzacie przekonać do siebie kibiców AZS-u, którzy uznawani są za jednych z najbardziej wymagających w Polsce?

- Świadomość, że kibice AZS-u uchodzą za trudnych jeszcze bardziej nakręcała nas do podjęcia wyzwania. Sami jesteśmy widzami meczów akademików i doskonale czuliśmy nastroje. Chcemy przekonać do siebie wynikiem sportowym i dobrą atmosferą na trybunach. Wiemy, że wiele czynników musi złożyć się na to, by oglądanie meczów sprawiało kibicom frajdę i zrobimy wszystko, by ten sezon ułożył się jak najlepiej.

Przejęliście klub bez finansowego obciążenia, ale Rafał Szymura, którego sprawa w ostatnich tygodniach zrobiła się głośna, przyznał, że zalegano z wypłatą.

- Sprawa Rafała jest osobnym wątkiem, który był rozpoczęty jeszcze przez stary zarząd. Czuliśmy się niekomfortowo w tej sytuacji. Bardzo mocno leży nam na sercu, by poprawić wizerunek klubu, ponieważ wiadomo, że afer związanych z AZS-em w przeszłości było sporo. Nie chcemy, by uczestniczenie w przepychankach medialnych było stylem naszej pracy.

Musieliśmy się zapoznać z sytuacją, poznać zdanie zarówno jednej, jak i drugiej strony, czyli starego zarządu, managera Michalaka, samego zawodnika, i podjąć decyzję. Sprawa nie była oczywista.

Wcześniejsza umowa została podpisana?

- Tak, to oczywiste, że tamta umowa była podpisana przez Rafała.

On twierdził, że był to jedynie aneks finansowy.

- Był aneks, który obowiązywał od kilku sezonów, i który funkcjonował nieprzerwanie. To była kwestia, którą ciężko było nam poruszać bez sprawdzenia, co było intencją zawodnika w momencie, gdy go podpisywał. Nie zmienia to faktu, że w dokumencie znajdował się błąd formalno-pisarski, który nie przeszkodził w jego realizacji postanowień przez ostatnie dwa sezony.

Jak doszło do rozwiązania sprawy?

- Do konkretnych negocjacji pomiędzy klubem a managerem zawodnika. Osiągnęliśmy rozwiązanie kompromisowe i zawodnik otrzymał zielone światło na transfer. Uważam, że znaleźliśmy rozwiązanie uczciwe dla obu stron i życzymy Rafałowi wszystkiego dobrego. Szkoda, że zdążył wcześniej w mediach wypowiedzieć się o nowym Zarządzie negatywnie, tym bardziej, że nie mieliśmy okazji nawet się spotkać. Sprawę prowadził wyłącznie pan Michalak. Uważam jednak, że skoro potrzebowaliśmy jednej rozmowy w cztery oczy, aby sprawa poszła w dobrym kierunku, to daje to wystarczające świadectwo, że z naszej strony było maksimum dobrej woli, aby sprawę zakończyć pozytywnie. Zależy nam na odbudowie wizerunku Klubu, więc zamknięcie tego tematu było dla nas bardzo istotne.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.