Siatkówka. Michał Winiarski chciałby trenować kadrę? "Jako szkoleniowiec mam dokładnie takie same marzenia, jak wtedy, gdy byłem zawodnikiem"

- Choć teraz nic już mnie nie boli i czasem poodbijam sobie piłkę z chłopakami, to luźna forma zabawy siatkówką sprawia mi o wiele większą przyjemność niż zawodowy sport - o kolejnym rozdziale w karierze opowiada mistrz świata z 2014 roku i drugi trener PGE Skry Bełchatów, Michał Winiarski.

Michał Winiarski to jeden z najbardziej znanych zawodników polskiej współczesnej siatkówki. Choć w czasie kariery grał we Włoszech i Rosji, to w Polsce przez ostatnie lata wierny był PGE Skrze Bełchatów. Tam też skończył karierę po sezonie 2016/2017. Nie rozstał się jednak z klubem. Od nowych rozgrywek mistrz świata z 2014 roku i były kapitan kadry jest drugim szkoleniowcem u boku Roberto Piazzy.

Obserwowałam pana podczas sparingu z Jastrzębskim Węglem. Przywarł już pan do trenerskiego krzesełka i stało się ono wygodne, czy nogi czasem rwą się do podbicia piłki?

Michał Winiarski: - Dokładnie o to samo koledzy pytali mnie przed meczem! Odpowiedź była prosta – ostatnie dwa lata zawodowego uprawiania sportu były dla mnie za ciężkie. Nie kojarzyły mi się z przyjemnością grania w siatkówkę, ale z wiecznym cierpieniem. Choć teraz nic już mnie nie boli i czasem poodbijam sobie piłkę z chłopakami, to luźna forma zabawy siatkówką sprawia mi o wiele większą przyjemność niż zawodowy sport. Ta druga generuje konieczność ciągłych treningów i wyrzeczeń, a nie wiem, czy ponownie byłbym na nie gotowy.

Nie zapomniałem, jak wiele temu poświęciłem i ile bólu kosztowały mnie dwie poprzednie operacje. Tyle się nacierpiałem, że nie ciągnie mnie do czynnego uprawiania siatkówki.

W wywiadzie przed pana ostatnim meczem w karierze wspomniał pan o fizycznym bólu i o tym, że chciałby pan stęsknić się za siatkówką. Jest to możliwe, kiedy z pozycji zawodnika od razu wskoczył pan w rolę trenera?

- Odpoczynku od siatkówki potrzebowałem jako zawodnik. Przemawiały za nim jedynie moje problemy zdrowotne – kiedy człowiek codziennie męczy się z bólem, to jego psychika zaczyna odrzucać to, co jest jego źródłem. Sport wręcz denerwował.

Gdy nastał moment odpoczynku, to wszystko samoistnie się ułożyło. Siatkówkę kochałem przez całe życie, podobnie jak piłkę nożną. Drugą również uprawiałem, ale w tę pierwszą szło mi lepiej i nigdy nie żałowałem swojego wyboru. Teraz, gdy na zakończenie kariery zawodniczej patrzę z perspektywy, to wiele moich obaw znika.

Najważniejsza z nich odeszła w niepamięć w meczu o Superpuchar. To właśnie w czasie tego spotkania na ławce trenerskiej poczułem emocje, których wcześniej doświadczałem tylko na boisku. Był to dla mnie dobry sygnał na przyszłość. Czekam więc na kolejne mecze o punkty i o stawkę.

Jest pan już w stu procentach statecznym i poważnym trenerem, czy koledzy, z którymi pan wcześniej grał, pozwalają sobie na żarty?

- Ze mną poza boiskiem całe życie będzie zabawne. Teraz jednak jestem po to, by pomóc pierwszemu szkoleniowcowi w wykonywaniu jego założeń taktycznych, i by w każdy możliwy sposób udało nam się razem dotrzeć do chłopaków. Oczywiście, zdarza się, że zawodnicy pozwolą sobie na jakiś żart albo ja się z nich pośmieję, ale jest to naturalne. 

Mariusz Wlazły mówi do pana per „panie trenerze”?

- Nie, nie mówi, ale każdy z chłopków może do mnie mówić po imieniu. Chodzi o to, że szacunku nie zdobywa się przez mówienie sobie per pan.

Transformacja z członka teamu, do człowieka, który może zacząć od niego wymagać, była prosta?

- Dla mnie było to rzeczą naturalną. Sam dwukrotnie przechodziłem podobne sytuacje z Miguelem Falascą oraz Stephanem Antigą. Nawet jeśli prywatnie bardzo się ze sobą przyjaźniliśmy, to od tego momentu traktowałem ich wyłącznie jako szkoleniowców. To, że zwracali mi na coś uwagę albo podnosili głos było w pełni uzasadnione.

Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś nie mógłby tego zrozumieć. Jeśli ktoś ma z tym kłopot, to chyba nie nadaje się do sportu.

Łatwo jest przejść z pozycji profesora zawodowej siatkówki do ucznia zawodu trenera?

- Przez lata grania w siatkówkę miałem swoje poglądy i przemyślenia. Nie chcę wyjść na lizusa czy dodatkowo zyskać sympatii trenera, ale Roberto Piazza znakomicie pokazuje mi świat siatkówki z innej perspektywy. Jest to chyba jeden z najlepszych trenerów od strony taktycznej, jakich spotkałem w moim życiu. Jest genialnym analitykiem i przekazał mi wiele rzeczy, o których nie miałem pojęcia, kiedy byłem zawodnikiem.

Mój punkt widzenia zmienił się przede wszystkim wraz z szerszą perspektywą. Kiedy grałem, martwiłem się wyłącznie o siebie, taktykę, własną pozycję na boisku, natomiast teraz widzę dużo rzeczy, które trener powinien mówić zawodnikom na każdej pozycji. Włoch otwiera mi na to oczy.

Co najbardziej pana zaskoczyło w  byciu trenerem?

- Te niuanse, ale również niemoc, która czasami się pojawia. Teraz widzę, ile czasu trzeba powtarzać danej osobie jedną rzecz, by ją załapała.

Stał się pan cierpliwym człowiekiem?

- Myślę, że teraz taki jestem, ale chyba jak każdy mam swój limit. Całe szczęście na razie nie został przekroczony.

Zaskoczyła pana liczba godzin poświęcona na video, sparingi i mecze, które musi pan oglądać?

- Jest tego mnóstwo! Podejmując się tej pracy byłem jednak na to wszystko gotowy - przyglądałem się pracy moich poprzednich trenerów. Widziałem, na co się piszę.

Kiedy przyjdzie moment, w którym proces uczenia się nowego zawodu przestanie być ewentualną wymówką w kontekście wymagania od siebie?

- Zawsze wymagałem od siebie maksimum. Może skończyłem karierę w takim momencie, ponieważ kiedyś nie zwolniłem ręki i mimo kłopotów ze zdrowiem nadal eksploatowałem moje ciało do granic możliwości?

Teraz podchodzę do siebie podobnie. Cały czas staram się chłonąć wiedzę i swoją pracę wykonywać jak najlepiej. Kiedy coś jest nie tak, to czuję się za to pierwszą odpowiedzialną osobą. Oceny zaczynam od siebie. Zresztą człowiek uczy się całe życie i nawet ten doświadczony.

Czuje się pan pełnoprawnym ogniwem polskiej myśli szkoleniowej?

- Nie patrzę na to w takich kategoriach. Myśli szkoleniowe są różne. Najlepsza jest wtedy, gdy przynosi rezultaty.

Słyszał pan, że właśnie taka ma przewodzić polskiej kadrze?

- Tak. Od takich wyborów są ludzie, którzy przewodzą polskiej siatkówce i życzę im, żeby podjęli jak najlepsza decyzje.

Widziałby się pan w kadrze w nowej roli?

- Zaczynając pracę trenera mam dokładnie takie same marzenia, jakie pojawiały się w mojej głowie, gdy byłem zawodnikiem. Kiedy byłem juniorem chciałem zagrać w Serie A, wystąpić w reprezentacji… Udało mi się to zrealizować i nie widzę przeszkód, bym zrobić to również jako trener.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.