Siatkówka. Mirosław Przedpełski: Prezes nie powinien ingerować w wewnętrzne sprawy zespołu

Po nieudanych mistrzostwach Europy sytuację wokół kadry siatkarzy zaogniły komentarze PZPS-u o żółtych kartkach, roszadach w sztabie oraz konieczności zmiany. - Nie wiem, jak wszystko wyglądało od środka, ponieważ nie uczestniczyłem w relacjach PZPS-u i sztabu, ale skoro w ostatnim czasie padały różne słowa, to mogę przypuszczać, że coś tu chyba nie zagrało - mówi w rozmowie ze Sport.pl były prezes Związku, Mirosław Przedpełski.

Reprezentacja Polski w piłce siatkowej jeszcze przed ćwierćfinałem odpadła z rozgrywanych u siebie mistrzostw Europy. Zawodnicy i sztab nie kryli zawodu, podobnie jak Polski Związek Piłki Siatkowej, którego prezes już po przegranym meczu otwarcia na Stadionie Narodowym w Warszawie sygnalizował, że sztab szkoleniowy otrzymał „żółtą kartkę”.

Kontrowersji szybko zrobiło się jeszcze więcej. Prezes PZPS Jacek Kasprzyk zapowiedział, że na ławce trenerskiej dojdzie do zmian. Powiedział również, że już w czasie obozu przygotowawczego interweniował w Spale na prośbę jednego z zawodników. Zdradził, że w kadrze dochodziło do nieporozumień w kwestii wypłacanych dniówek oraz, że nie rozumie, jak Ferdinando De Giorgi może nie wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za wynik na mistrzostwach Europy.

O sytuacji wokół kadry rozmawiamy z Mirosławem Przedpełskim, który sprawował funkcję prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej w latach 2004-2015. Dzięki jego staraniom w 2014 roku w Polsce odbyły się mistrzostwa świata, które wygrali biało-czerwoni. 13 listopada tego samego roku został zatrzymany przez CBA pod zarzutem korupcji. Zrezygnował ze stanowiska prezesa, ale aktywnie działa we władzach FIVB i CEV. Powrócił również do współpracy z PZPS w charakterze członka Wydziału ds. Kontaktów Międzynarodowych.

Sara Kalisz: Porównując mistrzostwa świata 2014 do mistrzostw Europy 2017, jak bardzo można być zadowolonym z tego, co wydarzyło się w Polsce?

Mirosław Przedpełski: - Jeśli chodzi o aspekt organizacyjny, to na pewno wszystko jest w porządku. Niestety, wynik sportowy jest bardzo gorzką pigułką i przyćmiewa on sukces polskiej federacji. Odbiór trwającej imprezy nie tylko w Europie, ale również na całym świecie jest znakomity, lecz dla polskich fanów medale i rezultaty są podstawowym kryterium oceny. Brakuje tego strasznie. Jeżeli na mistrzostwach świata trzy lata temu nie mielibyśmy złotego medalu, to każdy pamiętałby tamten czas zupełnie inaczej. Sukces nie tylko przyczynił się do rozbłyśnięcia polskiej reprezentacji na arenie międzynarodowej, ale również bardzo pomógł nam od strony finansowej.

Trafiłam gdzieś na informacje, że skok finansowy Związku po mistrzostwach świata był olbrzymi, a brak sukcesu w tym roku może go bardzo nadwerężyć. To prawda?

- Całkowity budżet MŚ w 2014 roku wynosił około 130 milionów złotych – całościowo z promocją miast i imprez towarzyszących mundialowi, w czteroletnim okresie poprzedzającym turniej. Dochód z niego to ponad 20 milionów inwestowany głównie w inne siatkarskie imprezy.

Jak bardzo mogą się nie opłacić mistrzostwa Europy?

- Gdyby nie gra chłopaków na mistrzostwach świata, to mielibyśmy olbrzymi problem z dopięciem budżetu. Nie dalibyśmy rady. Na ocenę finansową ME jest chyba jeszcze za wcześnie, ale na pewno przegrana reprezentacji może mieć wpływ na końcowy bilans.

Wystawienie „żółtej kartki” przez PZPS jest dobrym ruchem po pierwszym meczu mistrzostw z Serbią?

- Prawidłowo funkcjonujące przedsięwzięcie opiera się na współpracy wszystkich zaangażowanych w nie osób. Sprawy, o których pani wspomniała, zwykle załatwia się wewnętrznie. Każdy ma jednak swój styl, wiele też zależy od konkretnych okoliczności. Ja bym prawdopodobnie inaczej się zachował.

Nie jestem w tej chwili bardzo blisko kadry, ale wiem, że trzy lata temu wiele zrobiło to, że potrafiliśmy stworzyć atmosferę, która przeniosła się z ludzi zarządzających na siatkarzy i trenerów. To, że razem ze sztabem i zawodnikami i naszymi rodzinami (za pobyt których płaciliśmy sami) jeździliśmy wspólnie na wyjazdy integracyjno-kondycyjne, budowało atmosferę wspólnego przedsięwzięcia. Według mnie właśnie ona jest kluczem, którego w tym roku zabrakło.

Reprezentacja i PZPS tworzy jeden projekt pod szyldem mistrzostw Europy. Tu chyba wszystko zależy od wzajemnego zaufania.

- Oczywiście, że tak. Tego nie wolno rozdzielić! Jeśli czegoś ze strony Związku będzie brakować, to odczują to zawodnicy. Nie wiem, czy tak było w przypadku tego sezonu reprezentacyjnego, ale przecież wszyscy pamiętamy aferę ze skarpetkami Mariusza Wlazłego – czasami mała sprawa tworzy duży problem [Przed mistrzostwami świata w 2010 r. siatkarze narzekali na problemy ze sprzętem, Mariusz Wlazły mówił, że sam musi sobie kupować skarpetki. Polacy turniej zakończyli sklasyfikowani na miejscach 13-18 obok Kamerunu, Egiptu, Japonii, Meksyku i Portoryko - przyp. red.]. To, że podczas mistrzostw świata udało się wszystko spiąć i każdy był zadowolony wynikało z niezwykłej współpracy pomiędzy zarządzającymi, sztabem szkoleniowym i zawodnikami. Tę imprezę traktowano jako szansę dla każdego, dlatego wszystko załatwiało się z olbrzymim zaufaniem wewnątrz grupy.

Trzy lata temu Związek również dawał wszystko, o co prosił sztab i zawodnicy, i nie patrzył na koszta?

- Dostawali absolutnie wszystko. Jeśli teraz mogło brakować jakichś drobiazgów, to były to sprawy marginalne, które w sytuacji stresu mogą być wyolbrzymiane. Z drugiej strony wiemy, że takie rzeczy potrafią urosnąć do wielkiej skali. Na takich imprezach czasami drobiazgi wyprowadzają człowieka z równowagi.

Z perspektywy zawodnika chyba istotne jest to, że ma świadomość grania do jednej bramki i wzajemnego zaufania pomiędzy sztabem a Związkiem. Nauczyciel ma bezwzględne wsparcie dyrekcji, więc zarazem wzrasta jego autorytet w oczach ucznia.

- Dokładnie o to chodzi. To musi zostać wyraźnie zaakcentowane we wzajemnych relacjach. Nie wiem, jak wszystko wyglądało od środka, ponieważ nie uczestniczyłem w relacjach PZPS-u i sztabu, ale skoro w ostatnim czasie padały różne słowa, to mogę przypuszczać, że coś tu chyba nie zagrało. Małe błędy, niedopowiedzenia, zdania które niesłusznie urastają do rangi wielkich. Sam mogę o tym najlepiej zaświadczyć, ponieważ kilka razy zdarzyło mi się coś chlapnąć - musiałem mierzyć się z konsekwencjami i teraz się pilnuję.

W opinii publicznej funkcjonowało przekonanie, że istnieje premia za sukces dla kadrowicza, a ostatnio pojawiła się informacja, że jest coś takiego jak dniówka. Za pana kadencji też tak było?

- Dostają premie i dostają dniówki. Te drugie związane są z tym, że czasami podczas zgrupowania mają wolne i dojeżdżają samochodami do swoich rodzin, więc Związek chciał zwrócić koszty tych podróży. O ile pamiętam miesięcznie składało się to na kwotę 2000 złotych. Relacje te uregulowane były przez stosowane umowy, w których z góry określano przyznawaną kwotę. Do tego naturalnie dochodziły premie.

Ostatnio wyszło na jaw, że jeden z zawodników kadry chciał otrzymywać większą dniówkę niż reszta. Za pana kadencji również dzieliło się równo?

- To wszystko zawsze zależało od trenera. Jeden szkoleniowiec oddawał decyzję w ręce Rady Zawodniczej, a inny sam wszystko rozdzielał. Związek nie ingerował w takie sprawy, dając drużynie prawo od pełnej autonomii. Co do premii, to ich wysokość była ustalana w podpisywanym na początku sezonu kontrakcie. Na mistrzostwach świata funkcjonowało to według mnie prawidłowo – premię za wynik dostał każdy niezależnie od czasu spędzonego na boisku. Ba, nawet zawodnicy, którzy brali udział w przygotowaniach i poświęcili swój czas dla reprezentacji otrzymali też specjalne wynagrodzenie.

W tym wszystkim chodziło nam o zbudowanie atmosfery, prawdziwego zespołu, którego problemem nie byłaby nierówność zarobków. Oni mieli pracować na wynik, a nie martwić się takimi rzeczami. Powstawały konflikty na tym tle, ale one są normalne przy podziale pieniędzy. Nigdy zresztą nie były aż tak duże, by wyszły na światło dzienne. To jest dla mnie akurat nie do pomyślenia.

Jeździł pan na interwencje, jeśli prosił pana o to jakiś zawodnik?

- Z zawodnikami rozmawiano wspólnie razem ze sztabem szkoleniowym, nigdy za plecami. Najczęściej wszystkie dyskusje przeprowadzano z trenerami, ponieważ uważałem, że prezes nie powinien ingerować w wewnętrzne sprawy zespołu.

Gdyby wtedy nie wyszło nam ze Stephanem Antigą i sukcesu by nie było, to byłbym pierwszym, który wziąłby na siebie za to odpowiedzialność. To ja go wymyśliłem wiedząc, jaki ma staż trenerski. Kto byłby więc winny, jak nie ja? Wiem, że kwestie zakończenia współpracy z Francuzem były bardzo gorące i decyzja ważyła się w Związku do samego końca. Później bardzo długo zastanawiano się nad Ferdinando De Giorgim i w końcu go zatrudniono.

W tej chwili każdy szuka przyczyn niepowodzenia, ponieważ gorycz porażki jest bardzo duża. To, ile daje końcowy sukces, pokazała mi moja reakcja na złoto mistrzostw świata – aż się wtedy popłakałem. Przeżywałem to bardzo i mogę wyobrazić sobie, że przegrana niesie ze sobą jeszcze większe emocje. Trzy lata temu było widać rozentuzjazmowanych i szczęśliwych ludzi, na których aż przyjemnie się patrzyło, a teraz tak nie jest, i tego wysiłku związku szkoda. W tej chwili staram się promować siatkówkę w wymiarze międzynarodowym. Ceremonia Otwarcia oraz oprawa meczu na PGE Narodowym była wspaniale odebrana na świecie w skali, w której nie było w 2014 roku. 54 kraje europejskie przeprowadziły transmisję, a w skali globalnej sygnał dotarł do 202 krajów, szkoda więc, że sam wynik meczu nie był lepszy.

Michał Kubiak i Bartosz Kurek zastanawiają się nad swoją przyszłością w kadrze. Granie w niej to przymus czy zaszczyt?

- Oczywiście, że zaszczyt. Wszystko zależy od atmosfery, a media również mają na nią wpływ. Proszę zobaczyć, że wielcy faworyci, czyli Włochy i Francja również pożegnały się z turniejem za wcześnie, a wydawało się, że są tacy dobrzy. To jest sinusoida, która według mnie dotyczy wszystkich reprezentacji. Dół jest czasami potrzebny do tego, by się z niego odbudować – ponowne stanięcie na nogach daje sportowcowi prawdziwą siłę i radość. Trzeba mieć tylko na to własną receptę. PZPS ma program poprawy jakości w polskiej kadrze i wydaje mi się, że jego największymi postaciami będą Wilfredo Leon i powrót do kadry kontuzjowanych zawodników (Mika) oraz zdecydowanie większe wykorzystanie młodych zawodników.

Leon kluczem do nadziei na przyszłość?

- Tak, ponieważ gra na pozycji, na której mamy największe wymagania. Ja jestem za tym, by Kurek wrócił na atak. Może jak odpocznie trochę w Turcji i zmieni nastawienie, to jego forma pójdzie w górę? Potencjalnie jest to fantastyczny gracz. Czasami człowiekowi w życiu coś nie wychodzi, a my po prostu powinniśmy mu pomóc w tym trudnym momencie. Pamiętajmy, że niezależnie od sytuacji nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.