Mistrzostwa Europy. Oskar Kaczmarczyk: Gdybyśmy spotkali się w niedzielę o 23.00 z medalami na szyi, to niewiele by się zmieniło

Reprezentacja Polski odpadła w barażach o ćwierćfinał mistrzostw Europy ze Słowenią. Słaby występ biało-czerwonych dla Sport.pl komentuje drugi trener kadry, Oskar Kaczmarczyk. - Trzy razy z rzędu wygrywaliśmy coś pod wodzą nowego trenera, a na samym końcu nie było nic. Gdybyśmy spotkali się w niedzielę o 23.00 z medalami na szyi, to niewiele by się zmieniło. Nadal bylibyśmy na początku budowania zespołu - mówi członek sztabu szkoleniowego Ferdinando De Giorgiego.

Euro2017 w Polsce miały być dla biało-czerwonych okazją do powtórzenia sukcesu z poprzedniej imprezy mistrzowskiej, która odbyła się w naszym kraju – mistrzostw świata w 2014 roku. Niestety, zespół Ferdinando De Giorgiego pożegnał się z turniejem już w barażach o ćwierćfinał, przegrywając ze Słowenią 0:3.

W czwartek zorganizowano oficjalną konferencję prasową, na której spodziewano się zdecydowanej odpowiedzi Polskiego Związku Piłki Siatkowej na temat przyszłości sztabu szkoleniowego. Ona jednak nie padła – 19 września selekcjoner zda oficjalny raport z mistrzostw w Ministerstwie Sportu, a kilka dni później ma zapaść decyzja, czy Ferdinando De Giorgi, Oskar Kaczmarczyk oraz Piotr Gruszka nadal będą odpowiedzialni za prowadzenie drużyny narodowej.

Gdzie popełniliście błąd?

Oskar Kaczmarczyk: - Na ten moment ciężko powiedzieć, gdzie popełniliśmy błędy – musimy się bardzo mocno nad tym zastanowić. Jesteśmy jednak pewni, że droga, którą obraliśmy, jest słuszna. Osiągnięte przez nas rezultaty nie są satysfakcjonujące, ale czasami trzeba popełnić kilka pomyłek, żeby wyjść na prostą. Jesteśmy w momencie, w którym każdy ma wiele do powiedzenia, lecz my musimy zachować chłodne głowy i przemyśleć naszą ocenę.

W Spale spędziliście bardzo dużo czasu. Jak wtedy wyglądał zespół? Po powrocie z obozu przygotowawczego zaczęliście mówić prasie, że mierzycie w medale, więc musieliście mieć jakieś podstawy, by tak uważać.

- To był i będzie „work in progress”. Siatkówka jest sportem, w którym rywale nie śpią. Nawet jeśli my czujemy, że nieźle nam idzie, to nie można osiąść na laurach.

W Spale pracowaliśmy bardzo dużo nad tym, za co zapłaciliśmy wysoką cenę przegrywając ze Słowenią, czyli nad regularnością w grze. Staraliśmy się wypracować model, dzięki któremu nawet w trudnych momentach będziemy umieli znaleźć inne rozwiązania. Albo zabrakło nam czasu, albo na tę chwilę nie byliśmy w stanie walczyć grając równo. Nigdy natomiast nie robiliśmy czegokolwiek, żeby prasie móc przedstawić się pozytywnie.

Nie o to mi chodziło. Jest dualizm pomiędzy drużyną, która wie, że jest w świetnej formie i mówi, że jedzie po medale, a zespołem, który nie jest pewny własnych umiejętności, bo wciąż się dogrywa. Ten drugi zazwyczaj z góry nie zakłada sobie aspiracji na podium.

- U nas ten dualizm wyglądał inaczej. Otwarcie przyznawaliśmy, że jesteśmy w  momencie zmian i tworzymy nowy zespół. To zawsze niesie ze sobą ryzyko, że coś może się nam nie udać – jest to normalne.

Tak, mówiliśmy, że chcemy wygrać medal, ale nigdy nie twierdziliśmy, że jesteśmy kandydatami do złota, a to jest różnica. Żaden trener nie powie swoim zawodnikom, że na imprezie rangi mistrzowskiej gra się po to, by wygrać jeden mecz. Walczymy, by osiągnąć maksymalny rezultat i szukamy drogi do tego, by prezentować się najlepiej, jak to tylko możliwe.

Od samego początku przyznawaliśmy, że zdobycie medalu jest bardzo trudnym, ale realnym zadaniem. Nadal uważam, że to byłoby możliwe. To prawda, że ze Słowenią przegraliśmy za łatwo, ale poza nią jest jeszcze Bułgaria, Rosja, Serbia, Włochy, Belgia, Niemcy... Tych zespołów jest tak dużo, że jeśli Polska powie, że chce walczyć o medale, to nikt się przed nią nie położy i nie skapituluje.

Poprzez ciężką pracę musieliśmy udowodnić zasadność naszych aspiracji na parkiecie, a to nam się nie udało. Chcieliśmy grać o podium, byliśmy świadomi zmian, które zaszły w zespole i wiedzieliśmy, że żaden sport ich nie lubi. Siatkówka jest chyba najbardziej wrażliwą na nie dyscypliną. Bardzo trudno jest wprowadzać roszady w tym sporcie i czasami płaci się za to wysoką cenę. My jesteśmy przekonani, że stawiając na nie zrobiliśmy coś dobrego i pytanie jest następujące – czy inni ludzie je zaakceptują.

Najłatwiej na świecie jest powiedzieć, że walczy się o medale, ale nie jest to polityka – tu nie opowiada się historii. W siatkówce należy wyjść na parkiet i kiedy leci piłka trzeba ją odpowiednio przyjąć, wystawić i zaatakować. Jej się nie przegada. Pamiętajmy, że mistrzostwa Europy rozgrywaliśmy w Polsce. Ten kraj kocha siatkówkę.

Nie ma więc lepszego miejsca do wygrywania.

- Szczerze? Jeśli chodzi o moje doświadczenie, to nie ma też lepszego do przegrywania, bo takie porażki wiele wtedy uczą.

Michał Kubiak i Bartosz Kurek mówią, że nie wiedzą, jak będzie wyglądać ich reprezentacyjna kariera. Taki jest wynik mistrzostw Europy – nie wiem, czy bardziej wprowadzania zmian, czy też samego rezultatu. Co zrobicie, by przyszłość zaplanować bez dramatów i przede wszystkim, by jej nie stracić?

- Do naszej drużyny wprowadziliśmy kilku nowych graczy i jeszcze nie rozmawialiśmy indywidualnie z pozostałymi chłopakami. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to ich obserwować i wiedzieć, w którą stronę idą ich myśli.

Jest to trudny moment. Każdy z członów drużyny jest rozczarowany. Pamiętajmy, że kolejny sezon reprezentacyjny jest dopiero za rok i wiele może się do tego momentu wydarzyć. Jeśli chłopaki zdecydują, że nie chcą grać w tej reprezentacji, to my będziemy musieli to uszanować. Pamiętajmy jednak, że nie są to jedyni gracze, którzy rezygnowali z kadry. I to ja zadam pytanie – zastanówmy się, dlaczego tak było.

19 września macie zdać raport w Ministerstwie Sportu, ponoć dwa dni później ma zapaść decyzja odnośnie do waszej przyszłości. Jak spokojni o nią jesteście? Jesteście gotowi na zmiany? W mediach padły już propozycje kandydatury drugich trenerów do samodzielnej pracy w kadrze. Nie byłoby to dla was za wcześnie?

- Termin 19 września był przedstawiony jeszcze przed mistrzostwami – po każdej imprezie tej rangi należy zdać raport w Ministerstwie Sportu. Podpisaliśmy czteroletni kontrakt – tak zwane „2+2”, a to, co się wydarzy nie zależy od nas. Musimy tylko zastanowić się nad tym, co zawiodło, a co było dobre, zdać raport najrzetelniej, jak potrafimy. Reszta nie będzie leżeć w naszej gestii. Wierzę, że pomimo zamieszania związanego z mistrzostwami Europy ludzie władni wiedzą, że nasz zespół jest na początku zmian.

Nie uważam za rozsądne zmiany trenerów po każdej porażce. Czy jesteśmy w stanie z Piotrkiem przejąć obowiązki? Jesteśmy zjednoczonym sztabem i tyle.

Pod okiem Ferdinando De Giorgiego fachu trenerskiego uczył się pan w ZAKSIE. To były świetne dwa lata – pełne sukcesów. Jak pierwsza poważna porażka zmienia pana jako szkoleniowca?

- Niezależnie od tego, czy byłem asystentem, czy statystykiem, uczyłem się od każdego trenera, z którym pracowałem. Zawsze chciałem być szkoleniowcem i nawet jeśli musiałem wykonywać inne obowiązki w zespole, to wyciągałem wiedzę z dziedzin, którymi chciałem się zajmować w przyszłości.

Od Fefe nauczyłem się przede wszystkim tego, że siatkówka jest sportem, w którym nieustannie coś się zmienia – dziś patrzę na nią w określony sposób, za pięć lat będzie inaczej. Jedno będzie stałe – każdy mecz o mistrzostwo świata, olimpijskie, baraż jest dokładnie takim samym spotkaniem, jak rywalizacja ligowa i trzeba się do niej tak samo przygotować. Jeśli będziemy kwalifikować mecze na te niższej i wyższej rangi, to nigdy nie pójdziemy drogą mistrza i nie osiągniemy wielkich rezultatów.

Po porażce w mistrzostwach Europy spałem normalnie, jestem rozczarowany wynikiem, ale barażu ze Słowenią nie traktowałem inaczej niż spotkania z Finlandią. Emocje są, ale jestem świadomy, w jaki projekt weszliśmy i wiem, że potrzebuje on czasu.

Trochę dramatyczny ten apel o czas. Widziałam video, w którym namawia pan do zachowania wiary w zespół właśnie przez pryzmat przebudowy...

- Co może powiedzieć człowiek po porażce? Apelowanie o czas może zostać odebranie jako kajanie się i błaganie o zachowanie pracy. Wiem, co może się wydarzyć - w reprezentacji, w której jestem, nie stałoby się to po raz pierwszy. Co więcej, zdaję sobie sprawę, że nie jestem w tej chwili związany z żadnym klubem i mogę zostać na lodzie, ale decyzję o takim, a nie innym związaniu z kadrą podejmowałem świadomie. Nie kajam się przed wszystkimi, mówiąc, że proszę o litość, ale wierzę w inteligencję ludzi, którzy mnie otaczają.

Po igrzyskach olimpijskich tak głośno mówiono o tym, że trzeba coś zmienić, żeby wreszcie nie przegrywać w ćwierćfinałach. Niezależnie od tego, czy ponieślibyśmy porażkę o szczebel wyżej, to i tak spadłaby na nas krytyka. Trzy razy z rzędu wygrywaliśmy coś pod wodzą nowego trenera, a na samym końcu nie było nic. Według mnie paradoksalnie gdybyśmy spotkali się w niedzielę o 23.00 z medalami na szyi, to niewiele by się zmieniło. Nadal bylibyśmy na początku budowania zespołu.

Wynik nie zmienia wiary?

- Nie, nie zmienia. Nadal uważam, że żeby zbudować drużynę, która będzie wygrywać co roku, trzeba w pewnym momencie się poświęcić, zrobić dwa kroki wstecz i pracować. Gdybyśmy zdobyli mistrzostwo Europy, to na pewno bylibyśmy szczęśliwi, ale nadal znajdowalibyśmy się na początku drogi. Co prawda byłaby ona potwierdzona atestem zmierzania w dobrą stronę, a dziś musimy prosić o zrozumienie, lecz wiemy co robimy i chcemy to robić dalej.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA