Siatkówka. Justin Duff: Mam nadzieję, że w Espadonie uda mi się być takim graczem, jakim powinienem być w Bydgoszczy

Po dwóch latach nieobecności w polskiej lidze kanadyjski środkowy Justin Duff podpisał kontrakt z Espadonem Szczecin. - Serce mi się łamało, ponieważ przez ostatnie dwa lata nie udało mi się zdobyć mistrzostwa rozgrywek, w których występowałem. To zabawne, ale jedyne złoto, które miałem na swoim koncie pochodziło w Rosji, bo nawet w Indonezji byłem drugi. Nie zmienia to faktu, że jeśli ta tendencja się powtórzy, to wydaje mi się, że Espadon Szczecin będzie zadowolony ze zdobycia srebrnego medalu w sezonie 2017/2018 - powiedział w rozmowie ze Sport.pl zawodnik zespołu Michała Mieszko Gogola.

Jak większość zawodników z Kanady Justin Duff karierę rozpoczynał w lidze uniwersyteckiej. Tam został dostrzeżony przez trenera reprezentacji i dzięki temu wkrótce profesjonalnie zajął się sportem. Trafił do Turcji, a konkretnie do Arkasu Izmir, gdzie rozwinął się pod okiem Glenna Hoaga.

Naturalną konsekwencją było pojawienie się kolejnych dobrych ofert dla młodego środkowego, w tym z Biełogorie Biełgorod. Kontrakt marzeń okazał się jednak czasem próby, ponieważ Duffa spotkała kontuzja, która wyeliminowała go z gry na kolejne miesiące i poskutkowała zakończeniem współpracy z rosyjskim potentatem. W kolejnym roku wybrał więc egzotyczny kierunek – Dżakartę Energi. Wtedy rękę wyciągnął do niego prowadzący bydgoski Transfer Vital Heynen i sprowadził go do Polski. Wraz odejściem trenera z PlusLigi i Duff musiał szukać nowego pracodawcy. Znalazł go w Benfice Lizbona, z której w sezonie 2016/2017 przeniósł się do Olimpiakosu Pireus.

Jego dobra postawa została zauważona i w nadchodzących rozgrywkach Justin Duff znów występować będzie w Polsce. Podpisał kontrakt z prowadzonym przez Michała Mieszko Gogola Espadonem Szczecin.

Wielu zawodników mówi, że kiedy raz przyjedzie się grać w Polsce, to zrobi się wszystko, by wrócić do PlusLigi. W pana przypadku też tak było?

Justin Duff: - Polska jest świetnym krajem do gry w siatkówkę – liga jest silna, fani mają dużą wiedzę odnośnie do dyscypliny, a życie codzienne jest tu dla mnie proste i bezpieczne. Bardzo cieszę się powrotem do PlusLigi.

Czego najbardziej panu brakowało poza Polską?

- Ciągłego grania na najwyższym poziomie i przepysznych polskich zup!

Espadon Szczecin, z którym się pan związał, nie jest najbardziej doświadczonym w PlusLidze zespołem, a jego trener również jest stosunkowo młody. Dlaczego więc zdecydował się pan na podpisanie kontraktu?

- Zainteresowanie klubu pojawiło się w odpowiednim momencie - bardzo wcześnie po poprzednich rozgrywkach, chyba w maju. Zastanawiałem się wtedy nad odpuszczeniem sezonu reprezentacyjnego przez bardzo ciężką kontuzję łydki, której nabawiłem się w Grecji, jak i przez przytłoczenie siatkówką przez ostatnie osiem lat.

Świadomość, że będę grał w bardzo dobrej lidze w roli podstawowego zawodnika, to, że specyfika budowanej drużyny to świetne przyjęcie i wysokiej klasy rozgrywający (Eemi Tervaportti – przyp. red.), a także możliwość wolnych wakacji sprawiły, że podpisanie kontraktu było łatwą decyzją.

Zespół Espadonu pomiędzy sezonami został znacząco przebudowany. Do drużyny dołączył pan, Eemi Tervaportii z Finlandii, ale także kilku bardzo młodych zawodników z niższych lig, jak i bardzo doświadczeni, którzy zmienili kluby po wielu latach – na przykład Bartosz Gawryszewski. Wchodzenie do takiej niewiadomej nie było ryzykiem?

- Nie, nie powiedziałbym, że wchodzenie do takiego zespołu było dla mnie dużym ryzykiem – w swojej siatkarskiej karierze robiłem dużo dziwniejsze rzeczy niż to! Znam i lubię kilku graczy Espadonu, jak również bardzo podobało mi się nastawienie trenera Michała Mieszka Gogola podczas meczów prowadzonej przez niego drużyny. Przejście do zespołu ze Szczecina to dla mnie szansa na odbudowanie się jako gracza wartego obecności w jednej z najlepszych lig świata.

Poprzedni sezon spędził pan w Olimpiakosie Pireus, wcześniej w Portugalii. Jak bardzo zmienił się pan od czasu opuszczenia Polski? Nie bał się pan, że przygoda z Benficą jest dla pana jak wcześniejsza z Dżakartą Energi – słaba liga i zastój kariery?

- Wszędzie, gdzie jadę, staram się nastawić na naukę – jest tyle lekcji do odebrania! Nigdy nie zamierzałem grać w Portugalii, a szansa na podpisanie kontraktu z Benficą pojawiła się znikąd. Pamiętam, że wtedy czekałem na jakąś ciekawą propozycję, ale była już połowa sierpnia i większość klubów miała domknięte składy. Zamierzałem zostać w domu i przygotowywać się na własną rękę, czekając na idealny kontrakt, ale trener drużyny narodowej, Glenn Hoag, wspomniał, że nie weźmie na turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich gracza, który nie gra profesjonalnie. Miałem więc   związane ręce.

Benfica jest świetnym klubem, dysponującym bardzo dobrym zapleczem i pracownikami. Niestety, poziom ligi był bardzo słaby, więc bardzo trudno było mi się zmobilizować, by non-stop dawać z siebie wszystko. Ciągle winię siebie za porażkę w finale rozgrywek – mogłem być wtedy silniejszy.

Podpisanie kontraktu z Olimpiakosem było dla mnie czymś wyjątkowym! Liga grecka nie jest najmocniejsza, ale w porównaniu z portugalską był to dla mnie wielki rozwój i krok do przodu. Dookoła siebie miałem wielu utalentowanych graczy takich, jak Konstantin Cupković czy Agamez, a nasze cele były bardzo ambitne.

Niestety, większość z założeń odnośnie do europejskich pucharów legła w gruzach po tym, jak odpadliśmy z Pucharu CEV po pierwszej rundzie w rywalizacji z silnym rosyjskim zespołem. Dodatkowo, przydarzyła mi się bardzo ciężka kontuzja łydki, która poskutkowała trzymiesięczną przerwą w grze i treningu. Rozerwałem mięsień na około 3 cm i powiedziano mi, że jest to skomplikowany uraz. Po pięciu tygodniach rehabilitacji za zgodą lekarzy wróciłem do treningów. W czasie mało znaczącego meczu… ponownie rozerwałem sobie łydkę w tym samym miejscu.

Przez to wszystko znów leczyłem kontuzję i przegapiłem drugą część sezonu. Wróciłem dopiero na finały ligi. Serce mi się łamało, ponieważ przez dwa ostatnie lata nie udało mi się zdobyć mistrzostwa rozgrywek, w których występowałem. To zabawne, ale jedyne złoto, które miałem na swoim koncie pochodziło w Rosji, bo nawet w Indonezji byłem drugi. Nie zmienia to faktu, że jeśli ta tendencja się powtórzy, to wydaje mi się, że Espadon Szczecin będzie zadowolony ze zdobycia srebrnego medalu w sezonie 2017/2018!

Przy ogłaszaniu transferu Michał Mieszko Gogol wskazał pana jako gracza, który jeszcze nie w pełni pokazał swój potencjał na arenie międzynarodowej. Podpisałby się pan pod tym?

- Wydaje mi się, że miałem ku temu sporo okazji, ponieważ grałem wiele meczów na najwyższym światowym poziomie – czy to w reprezentacji Kanady, czy też w barwach Arkasu. W Transferze Bydgoszcz przeżyłem trudny sezon, ponieważ nie byłem  gotowy na to, by rozbłysnąć w PlusLidze. Nie zmienia to faktu, że Vital Heynen nauczył mnie wiele i byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem grać w jego zespole. To on pokazał mi, jak wiele jeszcze mogę osiągnąć, by stać się najlepszym siatkarzem.

Mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie uda mi się w końcu być takim graczem, jakim powinienem być w Bydgoszczy. Jestem bardzo szczęśliwy, że trener Gogol mi zaufał i chciał ze mną pracować, ponieważ w tym roku chcę walczyć i pokazać, na jak wiele mnie stać.

Na decyzję o nie uczestniczeniu w kadrze w tym roku wpływ miała wyłącznie kontuzja?

- To był miks różnych czynników. Najkrócej mówiąc – trener Antiga zdecydował, że nie weźmie mnie na finały Ligi Światowej. W tym samym czasie byłem bardzo bliski podpisania kontraktu z Espadonem, więc postanowiłem skorzystać z okazji i udać się na długo wyczekiwane wakacje.

Byłem zainteresowany wyłącznie grą w Lidze Światowej, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że w pozostałym czasie moje ciało będzie musiało odpocząć. Finały w Grecji odbywały się bardzo późno, więc miałem tylko 5 dni przerwy po graniu czterech intensywnych spotkań i po ciężkim urazie. Sam trening z reprezentacją Kanady trwał tylko 7 dni i tuż po nim miał zostać ogłoszony skład na sezon kadrowy. Ostatecznie to pozostali środkowi z zespołu narodowego prezentowali się bardzo dobrze, a ja nie.

Jak bardzo interesująca była dla pana perspektywa pracy z nowym szkoleniowcem kadry? Nie boi się pan, że trudno będzie wrócić do zespołu po przerwie?

- Nie mogłem się doczekać pracy ze Stephane’m! Odbyliśmy ze sobą kilka świetnych rozmów podczas obozu treningowego i poczułem, że mogę się od niego wiele nauczyć. Cenię sobie w nim to, że dokonuje wyboru graczy nie na podstawie ich nazwiska, ale na w oparciu o poziom gry. W mojej ocenie w polskiej kadrze nie bał się podejmować ryzyka i jego praca przyniosła sukces.

Myślę, że rozstaliśmy się w dobrych stosunkach i jestem bardzo zmotywowany do walki naprzeciwko jego drużyny klubowej! [ONICO Warszawa – przyp. red.] Wiem, że będę musiał zrobić na nim wrażenie, jeśli planuję powrót do kadry.

Ciągle czuje pan, że najważniejszy moment w karierze jest przed panem?

- Czuję, że nadchodzący rok będzie dla mnie bardzo ważny. Jestem w najlepszym momencie kariery sportowca, czuję, że jestem dobrze dysponowany, moja głowa jest spokojna i na podstawie mojego występu zadecyduję, czy gra w siatkówkę jest tym, co chcę kontynuować w kolejnych latach. Nadszedł czas, by choć trochę pomyśleć o przyszłości, więc jeśli nie będę w stanie dosięgnąć pułapu najlepszych siatkarzy, to odpuszczę, wiedząc, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, by do nich dorównać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.