Z pierwszych dziewięciu punktów w meczu Irańczycy pięć zdobyli po naszych błędach. W tym okresie spotkania trzy ataki z rzędu w aut wyrzucił Bartosz Kurek, w następnych akcjach Epadipour rozstrzeliwał zagrywką Zatorskiego i Buszka, a Seyed blokował tego drugiego. Partię skończyliśmy bez punktowego bloku, a sami w irańską ścianę wpadliśmy trzy razy. Atakowaliśmy z 37-procentową skutecznością, a rywale z 57-procentową. Problemy wzięły się z niedokładnego rozegrania, a ono było pochodną bardzo słabego przyjęcia. Przez moment mieliśmy w nim 30 proc., a Irańczycy 72 proc. To był najgorszy set naszych mistrzów świata w tym turnieju. Oby ostatni taki.
Na szczęście zawodnicy Stephane'a Antigi to prawdziwi mistrzowie. Nie załamało ich ani fatalne wejście w mecz, ani szansa, jaką wypuścili z rąk w drugiej partii. W niej ze stanu 9:13 wyszliśmy na prowadzenie 18:16, ale w końcówce znów fatalnie pogubiliśmy się w przyjęciu i choć błędy własne już mocno ograniczyliśmy (sześć w tym secie przy 12 pomyłkach Irańczyków), to przegraliśmy do 23. Jednak od tego momentu grając z nożem na gardle pokazaliśmy, że nie boimy się niczego. Kiedy w czwartej partii rywale przegrywając 16:20 doszli nas na dystans jednego punktu (21:20 dla Polski) i wydawało się, że w oczy zagląda nam widmo porażki, Bartosz Kurek posłał cztery mocne, bardzo dobre zagrywki z rzędu, a kontry kończyli Mateusz Mika, Piotr Nowakowski i Michał Kubiak, dzięki czemu wygraliśmy do 20, doprowadzając do tie-breaka.
W takich sytuacjach warto przypomnieć, z jaką pewnością wchodziła nasza reprezentacja w ten sezon, mimo że po zdobyciu mistrzostwa świata straciła Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego, Pawła Zagumnego i Krzysztofa Ignaczaka. - Czy to takie dziwne, że wygrywamy? Przecież jesteśmy mistrzami świata - podkreślał wtedy główny statystyk kadry, Oskar Kaczmarczyk.
Serwis Kurka działać zaczął już w trzecim secie. W nim rozbiliśmy ekipę Slobodana Kovaca do 15, bo dobrze zagrywał również Mateusz Bieniek, a i floaty Piotra Nowakowskiego pomogły zbudować solidną przewagę już przed drugą przerwą techniczną. Dobra zagrywka Polski oznaczała gorsze przyjęcie Iranu, a przez to trudniejsze zadanie dla ich świetnego rozgrywającego. Marouf z łatwością gubił nasz blok w dwóch setach. Pierwszy punkt w tym elemencie zdobyliśmy dopiero na 13:14 w drugiej partii. A w trzeciej polski mur rozbił aż cztery ataki Irańczyków (dwa Mika, po jednym Kurek i Kubiak).
Długo męczyło nas oglądanie polskich ataków notorycznie podbijanych przez Irańczyków. Ich obrona grała świetnie od początku, nasza obudziła się dopiero po dwóch setach. Symboliczna była akcja na 18:12 w trzeciej partii. Wtedy Mika skończył kontrę dzięki kapitalnemu podbiciu, jakim za linią końcową boiska popisał się wielki Bieniek. Taka obrona środkowego to miód na serce Antigi. Od początku pracy z Polską Francuz wymaga walki w defensywie od wszystkich swoich zawodników. I każdemu, nawet najbardziej rosłemu i pozornie najmniej sprawnemu graczowi, powtarza, że potrafi wszystko. Jedną obronę zanotował też drugi z naszych środkowych, Nowakowski, a w sumie w tym elemencie pokonaliśmy Iran 32:29.
W meczach z Tunezją, Rosją i Argentyną Mateusz Mika grał mało, miejsce w "szóstce" stracił przez kontuzję kolana, która nie pozwoliła mu wystąpić w żadnym ze spotkań Memoriału Wagnera rozegranego dwa tygodnie przed startem japońskiej imprezy. Ale przeciw Iranowi Antiga szybko sięgnął po jednego z bohaterów swojej drużyny z ubiegłego sezonu. Kiedy w czwartym secie roztrwoniliśmy przewagę 5:2, dając Irańczykom wyjść na prowadzenie 6:5, przyjmujący wziął sprawy w swoje ręce. Dzięki jego dwóm kontrom na przerwę techniczną zeszliśmy wygrywając 8:6. A w kolejnych akcjach Mika się rozkręcał, na przemian mocno przełamując blok i sprytnie go mijając. "Mika mashes the Mikasa" - grała słowami oficjalna strona Pucharu Świata, gdy nasz zawodnik rzeczywiście zmiażdżył piłkę Mikasa potężnym atakiem na 16:10 z drugiej linii. To samo można było pisać po jego zbiciach jeszcze kilka razy. W ataku Mika stał się najpewniejszą opcją - miał 77 proc. skuteczności (13/17)! W przyjęciu też pomógł uspokoić sytuację (z 15 odbiorów osiem miał perfekcyjnych, nie popełnił ani jednego błędu), dzięki czemu Drzyzga grał swobodnie, choćby z nim i Kubiakiem, gdy byli w drugiej linii albo ze środkowymi.