Niby nie graliśmy źle - przyjęcie było co najmniej poprawne, Fabian Drzyzga rozgrywał, jak trzeba, a jednak nie potrafiliśmy przebić brazylijskiej ściany. W bloku przegraliśmy pierwszego seta 0:5. Nie zdążaliśmy do Wallace'a, Lucarellego czy Lucasa i dlatego, że Bruno Rezende grał do nich szybkie piłki, i dlatego, że byliśmy po prostu zadziwiająco wolni, ociężali. A oni biegali jak sprinterzy i bez przerwy przekładali ręce nad siatką. Mariusz Wlazły skończył w tej partii tylko trzy z 10 ataków. Nie mogło być inaczej - z tak kapitalnie grającymi obrońcami tytułu musieliśmy przegrać. I przegraliśmy wysoko - do 18.
Akcja, która dała rywalom punkt na 3:5 w drugiej partii pokazała, że wojna zaczyna się na nowo. A bloki Miki (zatrzymał Wallace'a) i Winiarskiego (na Sidao) we wcześniejszych wymianach - że szybko otrzepaliśmy się po bolesnym zderzeniu z brazylijską ścianą i wyciągnęliśmy wnioski, które pomogły stawiać własną (w tym secie wygraliśmy w bloku 4:2). Jeszcze przez moment brakowało nam szczęścia, ale gdy Wlazły huknął w ataku na 8:7 tak, że piłka, którą podbić próbował Bruno uderzyła w wiszący nad boiskiem telebim, mieliśmy prawo myśleć, że ten set będzie nasz. Przy stanie 17:11 mieliśmy już wręcz co do tego pewność. Ale Polacy nie byliby sobą, gdyby nie doprowadzili do dreszczowca. Przechodzącej piłki nie skończył ?Winiar?, w przyjęciu nie potrafiliśmy poradzić sobie z serwisami Bruna, a Drzyzga pogubił się na rozegraniu. W efekcie straciliśmy sześć punktów z rzędu, z 17:11 zrobiło się 17:17! W końcówce pozornie złamani mentalnie Polacy zablokowali Brazylijczyków. Rozegranie uspokoił wprowadzony za Drzyzgę Paweł Zagumny, a wszystkie ataki kończył Mateusz Mika. Najmłodszy z naszych reprezentantów zdobył w tym secie 10 punktów! To on zakończył partię, wykorzystując kontrę po kapitalnym serwisie Wlazłego (111 km/h - piłka wróciła na naszą stronę).
Zdobywał tytuły najlepszego rozgrywającego igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i Europy oraz Ligi Światowej. W trzecim secie finału pokazał, że zasługuje na zakończenie reprezentacyjnej kariery w hollywoodzkim stylu. 37-letni Zagumny prowadził grę biało-czerwonych znakomicie. Polskie mistrzostwa zaczął znakomitymi meczami z Serbią w Warszawie i później ze słabszymi rywalami we Wrocławiu. W Łodzi, w bardzo meczących spotkaniach drugiej i trzeciej rundy, stracił miejsce w "szóstce" na rzecz Fabiana Drzyzgi. Młodszy o 12 lat "sypacz" też zaliczył świetny turniej, ale bez "Gumy" nie byłoby złota. Kapitalnie uruchamiał Mikę, rozkręcał Wlazłego, szalał nawet w obronie. Genialny był najstarszy, ale genialny był też najmłodszy z naszych zawodników. W trzecim secie 23-letni Mika kontynuował swój koncert. Ostatni punkt zdobyliśmy, bo kapitalnie zagrał wyblokiem. Wcześniej atakował, jakby był zupełnie wolny od nerwów i znakomicie przyjmował (po trzech setach miał 31 przyjęć, drugi w drużynie Winiarski ? 19). Facet, na którego Antiga postawił kosztem sprawiającego problemy - jakkolwiek dziwnie zabrzmi to w kontekście dojrzałego faceta - wychowawcze Kurka, potwierdzał klasę w najtrudniejszym meczu, jaki rozgrywał w swojej krótkiej jeszcze karierze. A propos nerwów - w wojnie na nie biało-czerwoni znów okazywali się twardsi od tych, dla których finały są chlebem powszednim. Już w pierwszym secie było widać, że ludzie Antigi nie pękają. Nawet kiedy wybitnie im nie szło, stojący w kwadracie dla rezerwowych Zagumny żartował z Michałem Kubiakiem. A w trakcie gry z typowym dla siebie uśmieszkiem rywali w każdej partii oszukiwał Piotr Nowakowski.
Trudno wyobrazić sobie lepszy finał. Brazylijczycy zrobili absolutnie wszystko, by zdobyć mistrzostwo świata czwarty raz z rzędu. Zagrali wspaniale. Niech ilustracją ich poziomu będzie akcja na 13:13 w czwartej partii. Wtedy po serwisowej bombie Wlazłego "dyszlem" spod band reklamowych wysoką piłkę Lucarellemu wystawił Bruno. Na lecącego z drugiej linii rywala czekał nasz potrójny blok. Lucarelli nic sobie z niego nie zrobił - pewnie zapunktował. A teraz ilustracja gry Polaków: w kontrze na 15:13 mając przed sobą potrójny blok Mika minął go, cudownie mieszcząc piłkę pod przeciwną, boczną linią. Podsumowując - w tej wojnie na dobre odpowiadano lepszym, na lepsze jeszcze lepszym, a na takie - perfekcyjnym. Wspaniale, że właśnie po takim spotkaniu Polacy zostali mistrzami świata.