PlusLiga. Ferdinando De Giorgi: Porażka była jednym z najważniejszych przeżyć w mojej karierze

W sezonie 2016/2017 ZAKSA sięgnęła po podwójną koronę - zdobyła Puchar Polski i obroniła mistrzostwo kraju. - Choć uważam, że w rankingu najbardziej znanych nazwisk nasza drużyna by nie zwyciężyła, to jestem pewny, że jako zespół była najlepsza wśród wszystkich - powiedział po swoim ostatnim meczu dla kędzierzynian nowy selekcjoner reprezentacji Polski, Ferdinando De Giorgi.

Zwycięstwem w niedzielnym drugim meczu finałowym PlusLigi Ferdinando De Giorgi zakończył współpracę z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. W maju rozpocznie pracę z reprezentantami Polski, którzy w 21-osobowej grupie przygotowywać się będą do czerwcowych meczów Ligi Światowej.

Sara Kalisz: Mówili - nie sztuką jest odnieść sukces w sporcie, kiedy ma się do tego budżet. Okazało się, że inni z finansowej czołówki zajęli gorsze lokaty, i że drugi raz z rzędu mocniejsza była ZAKSA. Jaki był do tego klucz?

Ferdinando De Giorgi: To, że miałem możliwość pracy z graczami, którzy byli gotowi na bardzo ciężką pracę i się jej nie bali. Nie szukaliśmy cudów. Wygrana za pierwszym razem jest ważna i cieszy, lecz za drugim sprawia o wiele więcej problemów i jest trudniejsza do osiągnięcia. Wiedzieliśmy, na co się piszemy, kiedy tworzyliśmy drużynę na ten sezon. Wszyscy nasi zawodnicy mieli jasno określone, że jeśli chcą co najmniej powtórzy sukces, to muszą dać z siebie więcej, niż rok wcześniej. Jeśli coś miałbym określić mianem wyjątkowego, to ich postawę - bardzo zawzięli się, by wygrać w finale. Choć uważam, że w rankingu najbardziej znanych nazwisk siatkarskich parkietów nasza drużyna by nie zwyciężyła, to jestem pewny, że jako zespół była najlepsza wśród wszystkich.

Pierwszy sukces smakuje najlepiej, bo jest czymś nowym, czy lepsze jest jego potwierdzenie, ponieważ oznacza, że forma nie była przypadkiem?

- Odpowiem tak - w przeszłości odnosiłem sukcesy z Lube. Problem pojawił się, kiedy wyniku nie powtórzyliśmy, co było bardzo bolesne, ponieważ zdążyliśmy rozbudzić nasze oczekiwania. To przeżycie naprawdę nauczyło mnie wiele i myślę, że było dla mnie jednym z najważniejszych w karierze. Dzięki niemu nie popełniłem już niektórych błędów...

Jakich?

- Wtedy to nie była to jakaś kardynalna pomyłka, ale bardziej nauka, że podstawą powtórzenia sukcesu jest koncentracja na szczegółach. To, na czym przede wszystkim trzeba się skupić, to dobra atmosfera w drużynie. Nie można pozwolić na to, by cokolwiek ją zaburzyło! Ważna jest też motywacja, którą trzeba podsycać. Do tego nie zaszkodzi podniesienie poziomu (tu trener mówi po polsku - przyp. red.) ciut, ciut wyżej. Jeśli tylko gracze dają możliwość, by to zrobić, to można być pewnym, że drugi raz z rzędu zbuduje się prawdziwy zespół.

Zgodziłby się pan z tezą, że sukces ZAKSY leżał w powtarzalności i skupieniu na tym, by nie robić błędów?

- Tak. Metodą mały kroczków osiąga się zarówno atmosferę, jak i formę. Niezwykle ważne jest, by podążać w jednym kierunku, koncentrując się na właściwych, prostych rozwiązaniach - ich wyuczenie nie daje miejsca na błąd.

Największym wyzwaniem w ciągu dwóch lat i chyba jedyną poważną porażką była Liga Mistrzów. Jeszcze boli?

- Wbrew pozorom traktuję te rozgrywki jak miłe doświadczenie, w którym zwyczajnie mieliśmy problemy z tym, by dobrze reagować na boisku. Z meczach z Biełgorodem musieliśmy sobie radzić bez Kevina Tillie, za to z Rafałem Buszkiem i niestety nie zdążyliśmy złapać odpowiedniego balansu między zawodnikami. Uznałbym to chyba za najważniejszy cel, którego nie osiągnęliśmy, ale obronę mistrzowskiego tytułu wskazałbym jako sukces, który niweluje dla mnie tamtą porażkę.

System grania nie odebrał trochę radości ze zwycięstwa?

- Na pewno system tę radość opóźnił i mam nadzieję, że szybko zostanie zmieniony. Aż tak ważne nie jest ile drużyn z czołówki rundy zasadniczej zostanie skierowanych do gry o medale. Istotne jest, by było o co walczyć do końca.

Powtórzeniem sukcesu ZAKSA na dobre udowodniła, że czasy 6. miejsca w lidze i niezadowalających wyników ma już za sobą?

- Kiedy przyjechałem do Kędzierzyna-Koźla zobaczyłem dobrze zarządzany klub z odpowiedzialną kadrą. To ZAKSA mi zaufała, ja nie musiałem przekonywać sam siebie, by zaufać jej. Władze powierzyły w moje ręce własną przyszłość i pozwoliły zacząć ważny projekt. To dzięki temu nam się udało i faktycznie odmieniliśmy losy drużyny. Zagrały wszystkie komponenty, czyli zawodnicy, którzy wytworzyli między sobą "chemię". To udowodniło, że klub może wrócić do osiągania wysokich celów.

Który z zawodników "dorósł" najbardziej jako gracz w ciągu ostatnich dwóch lat w pracy z panem?

- Sam Deroo. Zaczął grać lepiej i to nie tylko pod względem technicznym, ale również stał się "motorem" drużyny, biorąc na siebie bardzo dużą odpowiedzialność.

Sytuacja, w której odchodzi się po zdobyciu mistrzostwa nie jest typowa. Trochę żalu się pojawiło?

- Prawda jest taka, że nie myślałem o tym do tego momentu. Przez ostatnie dwa lata żyłem ZAKSĄ, nie potrzebowałem przerw, był to mój główny cel, koło którego kręciło się moje życie. Codzienność szkoleniowca ulega jednak nieustannym zmianom i do rzadkości można zaliczyć sytuacje, w których zostaje on przez długie lata w jednym miejscu. Cieszę się nowym wyzwaniem, choć kędzierzyński klub zawsze będzie "mój" i pozostanie w moim sercu.

Jak szybko wejdzie pan w tryb "reprezentacja"?

- Ja to zrobię od razu, choć moi zawodnicy nie. Długo walczyłem o to, by mieli chwilę wolnego. Sezon był wyjątkowo trudny - proszę mi uwierzyć, że nie jest łatwo grać o mistrzostwo i zwycięstwa w Lidze Mistrzów w jednym czasie. Cieszę się, że kadrowicze dostali czas na odpoczynek. Zaczynamy za dwa tygodnie, 8 maja. Chwil na przygotowanie do Ligi Światowej nie będzie za dużo, ponieważ będziemy mieli na to tylko 25 dni, ale zapewniam, że pracę rozpoczniemy od razu, bazując na zbudowaniu odpowiedniego nastawienia. Nie będziemy czekać na to, co się wydarzy w tych rozgrywkach, ale będziemy chcieli decydować sami o sobie. To mój start w roli selekcjonera polskiej reprezentacji i tę przygodę chcę zacząć jak najlepiej.

Wielu narzekało, że nie da pan szansy w Lidze Światowej choćby Marcinowi Możdżonkowi. To cokolwiek przesądza w kontekście całego sezonu reprezentacyjnego?

- Uspokajam - nie, nie przesądza. Na mojej liście znalazło się wielu ciekawych graczy, a z niej wybierałem zawodników na "tu i teraz", do gry tylko w jednym z etapów sezonu reprezentacyjnego. Później wszystko zostanie otwarte na nowo! Chcę zobaczyć umiejętności pozostałych, szkolić ich i na pewno dam im szansę.

Najpierw dobrze pozna się pan z zawodnikami?

- Oj tak, muszę to zrobić. Z częścią z nich pracowałem w klubie, ale innych tylko oglądałem i nie zdążyłem jeszcze w stu procentach poznać. To pokazuje, że wiele przed nami do zrobienia.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.