MŚ siatkówka 2018. Jak głupi Polacy zachwycili się Kurkiem, Kubiakiem i Heynenem

To są piękne lata w polskim sporcie. Kto wie, może piękniejszych nie będzie. I trochę szkoda czasu na przerzucanie się: że siatkówka świetlicowa przy futbolu, że piłkarze nożni mięczakami przy siatkarzach, a skoki to w ogóle nie jest sport

Wielkie sukcesy Kamila Stocha i jego kolegów, zimowe igrzyska olimpijskie, bohaterska akcja Adama Bieleckiego i Denisa Urubki pod Nanga Parbat, piłkarskie mistrzostwa świata, obfitujące w polskie medale lekkoatletyczne mistrzostwa Europy, mistrzostwo świata polskich siatkarzy, koniec kariery Agnieszki Radwańskiej, powrót Roberta Kubicy do Formuły 1 i wiele, wiele innych. Tyyyle działo się w sportowym 2018 roku. Przypominamy #najlepsze2018 teksty Sport.pl.

Był taki ładny moment na uboczu świętowania w Turynie: Vital Heynen został sam przy ławce i pakował wszystkie swoje trenerskie zabawki. Tu tablet, tu notes, żadnego pośpiechu. Wzruszony i zadowolony: robota skończona, udało się, to nam się nie śni. Siatkarze są pierwszą polską drużyną, która obroniła mistrzostwo świata w grach zespołowych. A Heynen, cztery lata temu podczas mundialu w Polsce pierwszy komplemenciarz siatkarskiego cudu nad Wisłą, teraz jest częścią tego cudu.

Polska, kraj miłości. Do podziwiania

W 2014 Heynen był w polskim mundialu trenerem Niemców i już na długo przed turniejem objaśniał niemieckim mediom, dlaczego mistrzostwa trafiły do wyjątkowego kraju. Mówił, że nigdzie siatkówka nie jest tak kochana jak tutaj, że może się nawet równać popularnością z futbolem, trybuny są pełne, każdy trener chce tu pracować (on pracę w kadrze łączył z prowadzeniem Transferu Bydgoszcz), a rząd wspiera finansowo siatkarskie szkolenie, bo w przeciwieństwie do futbolu, siatkówka jest w Polsce sportem dla całych rodzin (to cytat z niemieckich mediów). Heynen uważał to za rzecz  do podziwiania, a nie podejrzane kuriozum, i niemieckie media też opisywały to z uprzejmym zdziwieniem, bo tam nawet transmisji z wielkich imprez siatkarskich trzeba szukać w Internecie. Opisywały z takim zdziwieniem, z jakim się opisuje, że w Holandii za panczenistami jeździ wielotysięczny tłum, w tym następca tronu i orkiestra dęta, a na hasło „Z Polski” można było swego czasu usłyszeć „Jaromir Radke!”, a nie „papież”, czy „Wałęsa”. Albo to, że w Norwegii tłumy rozbijają namioty i rozpalają ogniska, by przenocować przy trasach narciarskich i nawet król ma pomnik na nartach. I że są takie kraje, w których tłum się zbiera, żeby oglądać skakanie na nartach, że Simon Ammann może w plebiscycie na najlepszego sportowca takiego kraju pokonać Rogera Federera, a w innym kraju skoczek rzuca wyzwanie Robertowi Lewandowskiemu.

Sukces siatkarza jako cep do młócenia piłkarza

Skończył się właśnie siatkarski wrzesień. Piękny.  Momentami też śmieszny, a nawet dziwaczny, jak to od lat jest z regulaminami siatkarskich imprez. I tylko tego uprzejmego zdziwienia, z jakim można opisywać sportowy bzik w jakimś kraju, było tym razem jak na lekarstwo. Bo sami sobie często odmawiamy tego docenienia, które dają nam inni. W chwilach sukcesów siatkarzy czy skoczków zawsze się znajdzie cały tłum z refrenem o sportach, który się uprawia w kilku krajach, o januszach i o cielęcym zachwycie jakimiś bohaterami z niszy. A z drugiej strony: pojawiają się całe zastępy tych, którzy sukcesów siatkarzy, lekkoatletów czy skoczków używają jak cepa na rozkapryszonych i przepłacanych piłkarzy. Czasem nawet sami sportowcy wystrzelą z czymś takim, co się potem ciągnie tygodniami, jak niedawny wywiad Michała Kubiaka o prostym futbolu i o siatkówce, sporcie dla ludzi o wyższym poziomie inteligencji. Tak jakby kibicowanie siatkarzom wykluczało się z kibicowaniem piłkarzom, jakby lekkoatleci i skoczkowie mieli inne podniebienia niż futboliści, a szeregowanie sportów w taki sposób miało jakikolwiek sens. I jakby jakikolwiek sport uprawiany na poważnie był łatwy i przyjemny. Zwłaszcza sport, w którym zwycięzca może zostać milionerem. A w każdym z tych sportów, o których mówimy, tak właśnie jest.

Sport niszowy niszowemu nierówny

Oczywiście, że w futbolu o wielkie pieniądze najłatwiej. Oczywiście, że futbol i lekkoatletyka są najbardziej powszechne. Oczywiście, że siatkówka jest w większości krajów świata albo nieznana, albo znana jako sport świetlicowy. Oczywiście, że w wielu krajach, nawet w Europie, o skokach słyszą tylko raz w roku, podczas Turnieju Czterech Skoczni. Ale wrzucanie wszystkiego co nie jest futbolem, tenisem czy lekkoatletyką do szuflady: „niszowe” jest głupotą. Nie mówimy o lataniu precyzyjnym, szybownictwie i biegach na orientację, nie mówimy też o pięknych ale niedochodowych sportach olimpijskich jak pięciobój nowoczesny czy wioślarstwo. Mówimy o sportach, które nawet jeśli są uprawiane tylko w kilkunastu krajach, to są tam tak uprawiane, że na najlepszych czekają wielkie pieniądze, reklamy i sława. I mamy cały zastęp polskich sportowców, którzy w ostatnich kilkunastu latach te miliony podnieśli.

Sami czasem nie dostrzegamy, że przez ostatnich kilkanaście lat polski sport z pustkowia, jakim był pod koniec XX wieku, stał się – zwłaszcza dla kibica przed telewizorem, bo z masowością uprawiania jest znacznie gorzej -  parkiem rozrywki, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Że dla pokolenia, które teraz wkracza w dorosłość, jest czymś oczywistym, że Polak może zostać kierowcą Formuły 1 i wygrać tam wyścig, może zostać zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni, Polka może dostać się do czołówki rankingu WTA i wygrać Tour de Ski, Polak może zostać kolarskim mistrzem świata i wygrywać etapy w Tour de France, piłkarze ręczni i siatkarze mogą zdobywać medale mistrzostw świata. I nawet w futbolu, tym wielkim wyrzucie sumienia, coś się jednak trwale zmieniło na poziomie reprezentacji. A i niżej coraz więcej jest nastawienia na karierę i profesjonalizm, a nie tylko trwanie za dobre pieniądze. Przez lata po przełomie 1989 roku żyliśmy w kompleksie niższości wobec krajów bałkańskich czy sąsiadów z Czech i Słowacji: że oni umieją tworzyć drużyny sięgające po sukcesy, a Polacy nie umieją. Ale w ostatnich latach byli i siatkarze, i piłkarze ręczni, a poza grami zespołowymi: złota drużyna skoczków, złote sztafety lekkoatletyczne.

Polski sport mierzony medalami letnich igrzysk stoi. Ale w wielu innych miejscach pędzi

Tak, polski sport utknął w rozwoju mierzonym medalami olimpijskim w sportach letnich, tutaj nie ma żadnych sporów. Ale sportowa codzienność  rozwinęła się przez tych kilkanaście lat niesamowicie. Oczywiście, że mogła jeszcze bardziej. Zaniedbania są ogromne. Ale mimo wszystko bardzo dużo już się udało osiągnąć. Czasem systemowo, jak w siatkówce, gdzie płynie i kapitał prywatny i państwowy. Czasem uporem sportowców i ich rodzin, jak w tenisie, kolarstwie, narciarstwie. Ale się udało, a był czas, gdy się nie udawało. Dziś można w oczekiwaniu na finał siatkarzy, jak w tę ostatnią niedzielę września, zacząć dzień od oglądania wyścigu kolarzy, z uzasadnionymi nadziejami na polski medal mistrzostw świata, potem zobaczyć jak Polak, objawienie Serie A, strzela kolejne dwa gole. I można też zobaczyć, że czasem, jak kolarzom w niedzielę, bardzo nie wyjdzie. Nie dlatego, że są rozkapryszeni, źle się prowadzą, a orzełek na stroju nic dla nich nie znaczy. Tylko dlatego, że po prostu czasem nie wychodzi. Lekkoatletom czy siatkarzom, którymi dziś próbujemy zawstydzać piłkarzy, też czasami nie wychodzi. Jeszcze dwa lata temu, podczas igrzysk w Rio, czyli kilka tygodni po euforii Euro 2016, siatkarze byli drużyną bez ducha, podzieloną, mówiącą co innego głośno, a co innego za plecami trenera. Tak bywa. Wtedy zmienia się trenera i jedzie dalej.

Nie ma dziś powodu, żeby o obecnym pokoleniu polskich futbolistów mówić, że jest rozwydrzone i pozbawione ambicji. Bo nie jest. Nie ma też powodu, żeby wytykać siatkarzom, że ich sportu się nie uprawia powszechnie na świecie, więc mają łatwiej. Nie ma żadnego powodu, żeby się tłumaczyć z tego, że jakiś sport cię zachwyca. Po to jest, żeby zachwycał, wciągał, budował poczucie wspólnoty. Czy to żużel, taekwondo (przepraszam za prywatę, pochodzę z miasta, w którym ludzi akurat nieźle zbliżało taekwondo), siatkówka, czy futbol, czy zbliża ludzi lokalnie, czy szerzej, to już jest naprawdę drugorzędne. Patrzeć z wyższością na tych wszystkich zbzikowanych na punkcie siatkówki Polaków to jak wytykać Holendrom, że nabudowali w kraju boisk dla ludzi biegających z białymi laskami i mówiących, że to hokej, wytykać Francuzom, że kompletnie odlecieli budując boulodromy (do gry w boule, gdyby była jakaś wątpliwość), Hiszpanom że zrobili gwiazdy ze swoich pływaczek synchronicznych, a Niemcom, że rozkręcili multimilionowy biznes w końskich skokach przez przeszkody.

Guardiola uczył się od siatkarza i piłkarza wodnego

Kiedyś selekcjoner Niemców Juergen Klinsmann chciał ściągnąć na dyrektora w piłkarskiej federacji specjalistę z hokeja na trawie, bo dostrzegł, że hokejowe doświadczenia w budowaniu akcji ofensywnych mogą być w futbolu bardzo pomocne. Pep Guardiola za jednego ze swoich mistrzów uważa argentyńskiego trenera siatkówki Julio Velasco (tego od gestu Kozakiewicza po pokonaniu Polaków w zakończonych właśnie MŚ), od niego uczył się m.in. jak budować grupy, jak traktować gwiazdy (- Nie wierz w ten mit, że wszystkich piłkarzy trzeba traktować równo – mówił mu Velasco). Ten sam Guardiola do każdego klubu w którym pracuje zabiera - jako powiernika, doradcę, specjalistę do spraw ogólnosportowych - Manela Estiarte, jednego ze strzelców wszechczasów w piłce wodnej. Dziwna sprawa: w mało którym kraju w to grają, czepki bardzo śmieszne, a jednak Estiarte coś tam o sporcie na najwyższym poziomie wie, jak się okazuje.

Może to jednak nie jest takie głupie, że specjaliści od szkolenia młodzieży mówią, by nie zamykać dziecka od małego w świecie jednego sportu, pozwolić mu łączyć dyscypliny. To jest piękne, że znów, jak w latach 60. czy 70. jest w polskim sporcie cała grupa młodych zawodników i młodych trenerów, którzy zdobywają doświadczenia w tylu różnych sportach, i zaczynają się tymi doświadczeniami wymieniać. Kto wie, może będą mieli szansę wykorzystać je w przyszłości tutaj, w Polsce, a nie będą musieli rozjechać się po świecie w poszukiwaniu miejsc, w których ze sportu da się dobrze żyć, jak ci wspomniani specjaliści z lat 60. i 70. rozjechali się w  latach 80. XX wieku, co okulawiło polski sport na długie lata? A może nie, i już nie będzie w polskim sporcie lepiej niż dzisiaj? Wtedy tym bardziej: szkoda dzisiejszego czasu na podziały. Żyj swoim sportem i daj żyć innym.

>>> Giba pod wrażeniem gry Polaków. Heynen, Kurek i Kubiak chwaleni przez legendę brazylijskiej siatkówki

>>> Bartosz Kurek mógł być kim chce i nie był nim przez całe lata. Teraz jest mistrzem świata!

>>> Wiadomo, ile reprezentacja Polski otrzymała za triumf w mistrzostwach

>>> Bruno Rezende: Polska zasłużyła na zwycięstwo. Była lepsza, najlepsza

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.