Niemczyk dla Sport.pl: Szkoda mi Bonitty

Nie ma trzeciego złota, ale dziękuję Marco Bonitcie. Za to, że kontynuuje robotę, którą zacząłem z dziewczynami przed czterema laty - mówi poprzedni trener Złotek Andrzej Niemczyk

Przemysław Iwańczyk: Co się stało w półfinale z Serbią?

Andrzej Niemczyk: Polki nie trafiły z formą na mistrzostwa Europy. W Grand Prix, gdzie nie grały w najsilniejszym składzie, wypadły dużo lepiej niż teraz. Pierwszym sygnałem braku stabilizacji były spotkania z Czeszkami i Bułgarkami. Mimo że przegrana była blisko, trenerzy tłumaczyli, że to zły dzień, że w następnym na pewno będzie lepiej. Późniejsze mecze z Serbkami i Holenderkami były poprawnie zagrane. Ale nie wspaniale. Półfinałowy pojedynek obnażył niestabilność zespołu. A ja jako niestabilność rozumiem brak formy.

Widział pan wcześniej tak zdruzgotane polskie siatkarki?

- Nie. Nawet na ostatnich mistrzostwach świata, które zakończyły się katastrofą, nie były tak przybite, bo zdawały sobie sprawę, że są bez wielu podstawowych zawodniczek. Byłem zszokowany widokiem płaczących dziewczyn, a wcześniej ich niemocą. Nie dziwię się jednak, że tak zareagowały, bo przyjechały po miejsce na podium, a pewny medal zdobywa się w półfinale. To zawsze najtrudniejsze spotkanie każdego turnieju. Kiedy schodziły z boiska, już miałem wielkie obawy, czy będą umiały przetrawić tę porażkę i wygrać brązowy medal z Rosjankami.

Przecież mówił pan w czwartek, że Złotka są w stanie wygrać ze wszystkimi.

- Tak, dziś też temu nie przeczę. Gdyby dziewczyny wygrały pierwszego seta z Serbkami, byłyby w finale. Drobiazgi zdecydowały o tym, że przegrały. Ale właśnie na szczegółach oparta jest siatkówka. Przy prowadzeniu 23:20 nie powinno się przegrywać seta. Tak spektakularna porażka spowodowała, że w kolejnych partiach drużyna straciła pewność, zaczęła grać nerwowo. Z drugiej strony Polki w grupowych meczach z Serbią i Holandią udowodniły, że są w stanie grać na wysokim pułapie. Także z Serbkami i Włoszkami. Te zespoły nie są wcale lepsze, ale są stabilniejsze.

O jakich drobiazgach pan mówi?

- Dlaczego nie weszła Iza Bełcik, która zdobyła dwa złote medale i wie, jak gra się w meczach o stawkę? Milenie Sadurek, która ma świetny sezon, mogło braknąć zimnej krwi. Dlaczego tak późno w pierwszym secie weszła za Milenę Rosner Dorota Świeniewicz? Rosner miała złe przyjęcie, gdyby wcześniej zeszła, może dziewczyny wygrałyby seta. Dlaczego Katarzyna Skowrońska nie zeszła wcześniej, skoro Ania Podolec tak dobrze sobie radziła? Czy nie można było przesunąć Skowrońskiej za Eleonorę Dziękiewicz, która nie miała dobrego dnia? Trener zrobił to dopiero w końcówce meczu. Przegranego już wtedy meczu. Dziewczyny przegrały z Serbią nie w końcówce pierwszego seta, a w środku, gdy przy lepszym prowadzeniu drużyny można było tego uniknąć.

Przypomniał pan przed meczem siatkarską maksymę, że nie wygrywa się dwóch meczów w turnieju z tym samym zespołem. Klątwa Niemczyka?

- Żadna klątwa. Włoszki w ciągu trzech dni dwa razy wygrały z Rosjankami, zadając temu kłam. Ja też radziłem sobie w takich sytuacjach.

Może zaszkodziła Polkom łatwa wygrana z Serbią w fazie grupowej?

- Nie sądzę, by to uśpiło dziewczyny. Nie pozwala na to świadomość występu w półfinale mistrzostw Europy. Taki mecz to gra w wysokim stresie. Lepiej zniosły to Serbki, bo gdyby przegrały, nic by się nie stało. Polki dwa razy z rzędu zdobyły złoto, teraz za wszelką cenę chciały je obronić, dlatego ich zdenerwowanie było o wiele większe.

Co ciekawe, trener Serbek nie musiał wyciągać z tej pierwszej potyczki żadnych wniosków, bo jego zespół tak naprawdę nie ma żadnych atutów, które mógłby dodatkowo wzmocnić. Po prostu przygotował dziewczyny psychicznie. Przekonał, że mogą ograć wielkie Polki. I zrobił to, mając do dyspozycji tak naprawdę tylko sześć zawodniczek.

Postawa Serbek to chyba jednak nie przypadek. Na mistrzostwach świata były trzecie.

- Ale w innej formie, innym składzie i w turnieju, który stał na znacznie wyższym poziomie niż mistrzostwa Europy. Do finału Serbia zagrała na tych mistrzostwach dwa dobre mecze. W grupie z Holenderkami i w sobotę z Polską. Reszta była do bani. Ale to jest właśnie umiejętność wygrywania decydujących punktów, setów, meczów. Serbki miały w sobotę masę szczęścia, m.in. piłki spadające po taśmie na boisko Polek. Nasze szczęście się skończyło. Wcześniej nam sprzyjało w wygranych meczach z Czeszkami, Bułgarkami, a nawet w losowaniu.

Gdyby nie Małgorzata Glinka, nie byłoby nawet miejsca w czwórce. Zgadza się pan z tym?

- Powiem więcej. Gosia pokazała się z dobrej strony, ale nie wykorzystano jej optymalnie. Gdyby pozostałe zawodniczki grały na wyższym poziomie, odciążając Gosię, dałyby jej szansę na jeszcze lepszą grę. A tak Gosia musiała atakować w bardzo trudnych pozycjach i nie kończyła wszystkich piłek. Pamięta pan mecz z Niemkami na mistrzostwach Europy w Turcji? Wtedy cała taktyka była podporządkowana Gosi. Zdobyła 41 punktów!

Rozmawiał pan z Bonittą?

- Przywitaliśmy się przed meczem, życzyłem mu powodzenia i gratulowałem tego, co zrobił wcześniej. Teraz bardzo mi go szkoda. To świetny specjalista, dobry trener - może przy tym wszystkim trochę przesadza z aktorstwem, rzeszą współpracowników i zasypywaniem dziewczyn teorią.

Myśli pan, że teraz wszyscy rzucą się Bonitcie do gardła?

- A co to da? Trzeba dać mu spokój i możliwość zakwalifikowania się na igrzyska, tak jak Lozano. Czas pracuje dla nich. Teraz trzeba zweryfikować plany przygotowań i z naniesionymi poprawkami zacząć akcję "Pekin 2008". Myślę też, że należałoby zastanowić się nad sprawdzonymi nazwiskami jak: Kamila Frątczak, w Polsce najlepsza na swojej pozycji, Natalia Bamber, która potrafi grać na wszystkich pozycjach, Kasia Skorupa, która dotychczas była w kadrze tylko drugą rozgrywającą, ale taka konkurencja zawsze była pomocna koleżankom. Prośmy Boga, żeby szczęśliwie wróciła do zdrowia Agata Mróz. Już nie chodzi nawet o to, by od razu wróciła do siatkówki, choć jest nam bardzo potrzebna, ale przede wszystkim wygrała z chorobą.

Nie ma finału mistrzostw Europy, nie ma Pucharu Świata, a przez to o igrzyska będzie niezwykle trudno.

- Możemy teraz tylko liczyć na dziką kartę na Puchar Świata. Jeżeli jej nie dostaniemy, mamy jedną, jedyną szansę zakwalifikować się do Pekinu z turnieju kontynentalnego, skąd tylko zwycięzca dostaje przepustkę na igrzyska. A konkurentów jest wielu, to będą drugie mistrzostwa Europy.

W meczu z Serbią zrezygnowany schował pan twarz w dłoniach. Z tego powodu?

- Zaskoczę pana. Jestem zadowolony mimo przegranej, bo widzę kontynuację tego, co zaczęliśmy cztery lata temu. Wciąż jesteśmy w europejskim i światowym czubie. Rosja i Serbia to medalistki mistrzostw świata. Nawet bez trzeciego złota, za to Bonitcie dziękuję. Nie sądziłem, że po tej burzy w kadrze Złotek wszystko wróci na właściwe tory.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.