ME siatkarek 2013. Leśniewicz: Oby nie rozpętało się polskie piekiełko

- To chyba jedyny w Polsce trener młodego pokolenia nastawiony na sukces, dobrze wyszkolony i umiejący podejść do zawodniczek psychologicznie - mówi o Piotrze Makowskim jego była podopieczna Dominika Leśniewicz. Mistrzyni Europy z 2003 roku porównuje też Makowskiego do Andrzeja Niemczyka. I przekonuje, że trener powinien zostać na stanowisku, nawet jeśli na rozpoczynającym się dziś niemiecko-szwajcarskim turnieju kadra przegra wszystkie mecze. Polska - Czechy w piątek o godz. 20. Relacja na żywo w Sport.pl

Click. Boom. Amazing! Przekonajcie się jakie to proste"

Łukasz Jachimiak: Andrzej Niemczyk twierdzi, że Piotr Makowski daje nadzieję na przywrócenie naszej reprezentacji dawnego blasku, dlatego bez względu na wyniki za pracę z kadrą powinien być rozliczany dopiero za dwa lata. Zgadza się pani ze swym byłym trenerem w ocenie swego byłego trenera?

Dominika Leśniewicz: Przez kilka sezonów Piotr Makowski był moim trenerem w Bydgoszczy, dlatego wiem, że potrafi bardzo dobrze przygotować zespół, a później go prowadzić. Jeśli dostanie dziewczyny, czy chłopaków, bo przecież i z nimi pracował, z ambicją i chęcią do walki, to daje duże nadzieje na sukces. Dlatego teraz trzeba mu dać czas, bo drużyna budowana naprawdę prawie od zera musi mieć okazję, żeby się zgrać.

Po słabym w wykonaniu naszej drużyny Grand Prix wyobraża sobie pani, że zajmiemy ostatnie miejsce w grupie mistrzostw Europy, przegrywając i z Czeszkami, i z Bułgarkami, i z Serbkami?

- W zakończonym niedawno cyklu Grand Prix wszystkie wymienione zespoły uplasowały się wyżej od nas [Serbia była trzecia, Bułgaria - ósma, Czechy - 14., a Polska - 15], ale mam nadzieję, że na mistrzostwach Europy zobaczymy inny, dużo lepszy występ Polek.

Na czym opiera pani tę nadzieję?

- Na tym, że nasza drużyna potrzebowała kilku meczów o stawkę, żeby się w nich sprawdzić, żeby zawodniczki nauczyły się ze sobą współpracować. Dla wszystkich europejskich drużyn Grand Prix było tylko przygotowaniem do mistrzostw, ale mam wrażenie, że dla nas szczególnie. Poza tym zawsze jestem optymistką. Wierzę, że Kasia Skowrońska i Milena Radecka poprowadzą zespół, że przekażą młodszym koleżankom potrzebną pewność w grze. Oczywiście też się obawiam o wynik, bo wiem, że naszym siatkarkom brakuje doświadczenia, że drużyna ma duży problem z przyjęciem. Dziś nie mamy takich armat jak Gosia Glinka czy Dorota Świeniewicz. Do nich Magda Śliwa w ciemno mogła grać najważniejsze piłki. Teraz jest Kasia, ale to pewne, że pod nią wszystkie zespoły będą się ustawiały.

Przestaje pani brzmieć jak optymistka.

- Kasia wiele razy w trudnych sytuacjach radziła sobie świetnie, myślę, że i teraz tak będzie. A trener Makowski też ma tę umiejętność. Coś wymyśli. W 2009 roku musiał nagle przejąć drużynę w trakcie mistrzostw Europy i pod nieobecność Jerzego Matlaka, którego do opuszczenia zespołu zmusiły kłopoty rodzinne, zdobył z dziewczynami brązowy medal. Jemu trzeba dać kredyt zaufania, nawet jeśli teraz drużyna nie odpali i nic na mistrzostwach nie zwojuje. To chyba jedyny w Polsce trener młodego pokolenia nastawiony na sukces, dobrze wyszkolony i umiejący też podejść do zawodniczek psychologicznie. Ale nie oszukujmy się, że jego warsztat i chęci do pracy zagwarantują sukces, jeżeli niektóre dziewczyny w reprezentacji z różnych powodów być na razie nie chcą albo nie mogą. Makowskiemu trzeba dać kilka lat.

Kto nie chce grać w reprezentacji?

- Nie chcę wymieniać nazwisk, wierzę, że np. Annie Werblińskiej zagrać na mistrzostwach nie pozwoliło zdrowie. Ale problem jest, bo wiele zawodniczek wyróżniających się w lidze po jej zakończeniu na kadrze się nie stawiło. Trener od początku nie miał do dyspozycji wszystkich najlepszych przyjmujących czy środkowych. Musiał wybierać z tych dziewczyn, które były dostępne. Wydaje mi się, że kiedyś reprezentacja była dla zawodniczek priorytetem, wyróżnieniem, a teraz nie zawsze jest.

To znaczy, że kiedyś trenerowi kadry było łatwiej, mimo że Polski Związek Piłki Siatkowej nie dbał o żeńską kadrę tak jak teraz?

- To długi i trudny temat. Na pewno my wiedziałyśmy, że w reprezentacji nie zarabia się pieniędzy, że w niej jest się ze względu na prestiż, że to duma grać dla swojego kraju. Nie chcę za dużo na temat przeszłości mówić, swój komentarz dotyczący tamtych czasów skończę stwierdzeniem, że wtedy nie dla wszystkich było jasne, że trzeba komuś dać obiecaną nagrodę, a nie dziwić się potem, że ktoś śmie się upominać o to, co mu się należy. Teraz zawodniczki są na pewno bardziej dowartościowane. My niczego się nie żądałyśmy, a niektórzy byli naprawdę zaskoczeni, że chcemy tego, co nam wcześniej obiecano. A przechodząc do porównania, to pod pewnymi względami w lepszej sytuacji od trenera Makowskiego był trener Niemczyk. Na pewno miał o tyle łatwiej, że choć przyszedł z zagranicy i nas nie znał, to jednak w kadrze zastał więcej doświadczonych dziewczyn, niż teraz ma Makowski. Obecny trener przed przejęciem kadry pracował w kraju, mógł przyglądać się dziewczynom, miał na pewno lepsze rozeznanie niż kiedyś Niemczyk, ale na starcie dostał jednak tylko zalążek przyszłej reprezentacji. Dziewczyny, na które teraz musi stawiać, dopiero się przekonują, że gra w kadrze wygląda zupełnie inaczej niż w lidze. One dopiero zbierają wojenne doświadczenie.

Takim dziewczynom nie przydałby się bardziej typ generała, jakim był Niemczyk, niż raczej spokojny Makowski?

- Jeśli ktoś mówi, że Niemczyk na nas krzyczał, to chyba nie słyszał, jak krzyknąć potrafi Makowski (śmiech). Na czasach bywa zachrypnięty. Na szczęście potrafi też być opanowany. Równoważy to. Nie jest jak Matlak, który na czasach lubił przesadzać, mówił bardzo nieprzyjemne rzeczy, myśląc, że w ten sposób zmotywuje zawodniczki. Makowski denerwuje się konkretnie i to jest dla siatkarek zrozumiałe. Np. kiedy robi zmiany na podwyższenie bloku, a przez prosty błąd zawodniczek te zmiany się nie sprawdzają albo kiedy mówi danej zawodniczce w oparciu o wcześniejszą analizę, jak ma się ustawić do przyjęcia, a ta robi inaczej, to się wkurza, bo ma do tego prawo. W sumie ma wizerunek szkoleniowca opanowanego, stonowanego, bo kiedy trzeba, to taki jest. Potrafi nad sobą panować.

A nad drużyną, kiedy dochodzi w niej do konfliktów? Pytam, bo w żeńskiej kadrze to odwieczny problem i w końcu również Makowski będzie musiał się z nim zmierzyć.

- On przede wszystkim nie unika trudnych tematów. Kiedy jest problem, to zawsze z każdą zawodniczką rozmawia, do każdej podchodzi indywidualnie. Wie, że w zespole nie wszystkie dziewczyny muszą się lubić. Tego nie wymaga, ale oczekuje, że bez względu na osobiste relacje na boisku wszyscy będą współpracować. Konfliktów rzeczywiście nie da się uniknąć, w Bydgoszczy za czasów Makowskiego one też były. Ale Piotr zawsze potrafił te konflikty rozwiązać. I sam ich nie tworzył, bo znał dziewczyny na tyle dobrze, by wiedzieć, na którą trzeba i można krzyknąć, a której uwagę trzeba zwrócić spokojnie, bo inaczej się spali i nie zagra tego, co potrafi. Na pewno na początku samodzielnej pracy z kadrą miał ból głowy, bo wielu dziewczyn nie znał. Ale teraz już pewnie wie, jak do nich dotrzeć, już je poznał. To też argument na korzyść naszej drużyny. Po meczach w Grand Prix, mimo że w większości przegranych, ona na pewno stała się mocniejsza.

Przywoływana przez panią Skowrońska przekonuje, że mimo wszystko każda z europejskich drużyn nadal ma świadomość, że z Polską trzeba się liczyć. Uważa pani, że nasza kadra cały czas ma w Europie dobrą markę?

- Trudno powiedzieć, czy Rosjanki albo Włoszki się nas obawiają. Pewnie prawdą jest, że w Europie cały czas ta czołówka jest w miarę równa i że nadal stać nas na pokonanie każdego przeciwnika. Ale też teraz zdecydowanie większe jest prawdopodobieństwo naszej porażki z każdym rywalem. Wystarczy, że Kasia Skowrońska sama nie da rady pociągnąć ataku, a drugiej zawodniczki kończącej piłki zabraknie i klapa, muru nie przebijemy. Patrząc na naszą kadrę, trzeba sobie powiedzieć, że teraz wszystko zależy od dyspozycji dnia. W jednym meczu Milena [Radecka] pewnie będzie mogła grać pierwsze tempo ze środkowymi, a w kolejnym one nie będą w formie pozwalającej na granie takich akcji.

Przy tak niestabilnej kadrze sukcesem byłoby powtórzenie wyniku sprzed dwóch lat, czyli awans do ćwierćfinału?

- Sukcesem może nie, bo w sporcie nie wolno być minimalistą, zawsze trzeba mieć jak najwyższe ambicje. Ale oczywiście dziś nie powiem, że możemy wierzyć w lepszy wynik. Dopiero po pierwszych meczach będę w stanie ocenić, na co stać kadrę. Może będzie dobrze też dlatego, że i inne reprezentacje się przebudowują?

Które z nowych zawodniczek pokazały już, że na nich warto budować?

- Bardzo dobrze prezentuje się libero Dorota Medyńska. Jeżeli ona będzie dobrze odbierać zagrywki, w czym pomoże jej chociaż jedna z przyjmujących, to rozgrywającej łatwiej będzie rozrzucić blok przeciwniczek, czyli, krótko mówiąc, łatwiej będzie się grało całej drużynie. Środkowe też mamy ciekawe. To młode, wysokie dziewczyny, które pod nieobecność Agnieszki Bednarek-Kaszy mogą coś dla siebie wygrać. Wróżką nie jestem, ale bardzo chciałabym wywróżyć kilku dziewczynom dobrą karierę. Na pewno na tych mistrzostwach one mogą sporo zyskać. Niech popatrzą na Skowrońską, która może być dla nich wzorem, dowodem, że jak się ciężko pracuje, to w kadrze można grać przez lata i sprawdzać się na wielu pozycjach. Najważniejsze, żeby nikt tego nie zepsuł. Oby po ewentualnym niepowodzeniu nie rozpętało się to słynne polskie piekiełko. Trenerowi trzeba dać czas, żeby wydobył z tych dziewczyn wszystko, co najlepsze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.