Siatkówka. Mirek: Już w Grand Prix trzeba wygrywać

- W najlepszych czasach było jasne, które zawodniczki są gwiazdami, każda z nas znała swoją rolę. Tak powinno być i teraz - mówi Joanna Mirek. Mistrzyni Europy z 2003 i 2005 roku wierzy, że odmłodzona reprezentacja Polski nawiąże do tamtych sukcesów. - Jeśli w drużynie trenera Makowskiego pozytywnie iskrzy, to już sporo z nią wypracował - twierdzi zawodniczka Chemika Police. Pierwszym, arcytrudnym testem możliwości Polek będzie turniej Grand Prix w Brazylii. Mecz Brazylia - Polska w nocy z piątku na sobotę.

Łukasz Jachimiak: W brazylijskim Campinas polskie siatkarki zmierzą się kolejno z mistrzyniami i wicemistrzyniami olimpijskimi, a więc Brazylijkami i Amerykankami oraz z mistrzyniami świata, czyli Rosjankami. Na początek cyklu Grand Prix zespół Piotra Makowskiego nie mógł chyba dostać trudniejszych rywalek?

Joanna Mirek: Dla dziewczyn to naprawdę będzie ogromne wyzwanie. To przecież nowa, młoda kadra. Sama jestem bardzo ciekawa, jak one się w Brazylii zaprezentują. Pewne jest, że wielką rolę odegra trener. Będzie musiał się bardzo napracować, żeby mentalnie przygotować drużynę do tych meczów. Spisać muszą się też doświadczone zawodniczki, które są w kadrze. Dziewczyny, które na siatkówce zjadły zęby w takim momencie muszą poprowadzić do walki młodsze koleżanki. Jako była kadrowiczka i jeszcze czynna zawodniczka bardzo czekam na te spotkania. Grand Prix jest dla nas ważne, bo musimy zdobywać punkty rankingowe.

Ranking pokazuje, ile pracy trzeba włożyć, żeby wrócić do światowej czołówki. Zajmujemy 15. miejsce, zaraz za Algierią, a tuż przed Kenią i Peru.

- Tak niska pozycja jest aż dziwna, na pewno czeka nas sporo pracy, żeby się odbudować. Jednak jeszcze ważniejsze jest to, że punkty są nam niezbędne, żebyśmy w ogóle mogli myśleć o grze na najbliższych igrzyskach olimpijskich. Z tak niską pozycją eliminacje będą dla nas bardzo trudne. Dlatego dziewczyny muszą postawić wszystko na jedną kartę. Już w meczach z Brazylią, USA i Rosją trzeba zaryzykować i spróbować z tego turnieju przywieźć jak najwięcej punktów.

Wierzy pani w punkty? Chyba nawet najwięksi kibice liczą tylko na dobrą grę, na walkę.

- Siatkówka to sport, a w sporcie wielokrotnie się okazywało, że drużyna, na którą nikt nie stawiał wygrywa. Oczywiście o zwycięstwa będzie nam teraz bardzo, bardzo, bardzo trudno. Ale dziewczyny są młode, zdolne i nie mają nic do stracenia. Muszą spróbować, zaprezentować wszystko, co potrafią i zdobyć chociaż jeden punkt. One powinny zrozumieć, że w Brazylii każdy wygrany set będzie dawał im wiarę i budował zespół.

Podkreśliła pani rolę trenera. Kiedy zwolniono Alojzego Świderka otwarcie mówiła pani, że kadrę powinien przejąć nie zagraniczny fachowiec, tylko właśnie Makowski. Dlaczego tak pani w niego wierzy?

- Trener Makowski potrafił już dużo ugrać z zespołami, po których wielkich wyników się nie spodziewano. Umiał prowadzić drużyny i żeńskie, i męskie. Nigdy u niego nie grałam, ale podejrzewam, że skoro np. ostatnio świetnie spisywała się jego Delecta Bydgoszcz, a wcale nie miała w składzie wielkich gwiazd, to jej siłą była mentalność. Tam szkoleniowiec znów pokazał, że umie nie tylko dobrze ustawić trening i taktykę, ale też tak nastawić swoich zawodników, żeby złapali wiatr w żagle.

Pewnie nie bez znaczenia była też historia z 2009 roku, kiedy w trakcie mistrzostw Europy z przyczyn osobistych [choroba żony] zespół musiał opuścić trener Jerzy Matlak, a Makowski, zastępując go, poprowadził drużynę do brązowego medalu?

- Jasne, wtedy błyskawicznie odnalazł się w trudnej sytuacji. Jego wkład w tamten medal był bardzo duży. W człowieka, który już kilka razy pokazał, ile potrafi, zwyczajnie wierzę.

Niektóre zawodniczki tej wiary chyba nie podzielają, skoro po zwolnieniu Świderka twierdziły, że czas zatrudnić zagranicznego szkoleniowca?

- Taki szkoleniowiec już u nas był [w latach 2007-2008 Marco Bonitta]. Prowadził reprezentację i Generalnie na ten temat nie chcę się wypowiadać.

Bonitta nie potrafił dogadać się z zawodniczkami, ale o tym, że to nie jest łatwa sprawa przekonał się nie tylko Włoch.

- Trener Makowski nie miał problemu, dziewczyny na zgrupowanie jego kadry pojechały chętnie.

Katarzyna Skorupa, Agnieszka Bednarek-Kasza, Berenika Tomsia czy Mariola Zenik nie znalazły się w reprezentacji na ten sezon wyłącznie z powodów zdrowotnych?

- Dokładnie tak. Dziewczyny, które były mocno eksploatowane, muszą mieć czas na to, żeby wyleczyć urazy i zregenerować się.

Mimo ich braku Makowski mówi, że na wrześniowych mistrzostwach Europy chce walczyć o pierwszą czwórkę. To realny cel?

- Zawodniczki, które do tej pory nie łapały się do pierwszej reprezentacji, mają idealny czas, by pokazać, na co je stać. Muszą sobie zdawać sprawę z tego, że właśnie teraz okaże się czy reprezentacja może na nie liczyć. Już w Grand Prix muszą wygrywać i spróbować awansować do turnieju finałowego [po turnieju w Brazylii punktów będą szukały w Płocku, mierząc się z Kazachstanem, Niemcami i Japonią oraz w Wuhan, grając z Serbią, Chinami i Argentyną]. A co do mistrzostw, to bardzo dobrze, że trener nie boi się głośno mówić o pierwszej czwórce. Jeśli on pokazuje, że w to wierzy, to i my uwierzmy, a przede wszystkim niech uwierzą też dziewczyny.

Eksperci, m.in. Andrzej Niemczyk, mówią, że ta kadra mocna ma być dopiero za dwa lata, kiedy blisko będą igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro.

- Weźmy pod uwagę, że chcąc załapać się do Rio naprawdę nie możemy przespać najbliższych sezonów. Nie możemy się nad drużyną rozczulać. Dziewczyny, które w niej są, mają doświadczenie z ligi, potrafią grać i po prostu muszą to pokazać na poziomie reprezentacyjnym.

W 2003 roku, kiedy kadra Niemczyka niespodziewanie zdobyła mistrzostwo Europy, właśnie tak mniej doświadczone zawodniczki podeszły do sprawy?

- Wtedy w kadrze była podobna mieszanka do obecnej. Doświadczonymi dziewczynami były Dorota Świeniewicz, Gosia Niemczyk i Magda Śliwa, a wokół nich zebrały się dziewczyny, na które nikt nie stawiał. A jednak bardzo młoda wówczas Kasia Skowrońska czy też bardzo jeszcze niedoświadczona Agata Mróz, potrafiły błyskawicznie się rozwinąć i dużo dać drużynie. Tamten zespół dał nam największe sukcesy w historii.

Nawet taka optymistka jak pani pewnie nie wierzy, że wkrótce podobny sukces osiągnie drużyna Makowskiego? A on jest wręcz konieczny, żeby odbudować zainteresowanie żeńską siatkówką.

- Tamte sukcesy zbudowały wartość naszej żeńskiej siatkówki, która według mnie jest nadal duża. Cały czas mamy świetnych kibiców, którzy nie odwracają się od nas z powodu braku spektakularnych zwycięstw.

Prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Mirosław Przedpełski na zgrupowaniu w Bełchatowie zapewniał zawodniczki i trenera, że kobieca drużyna dla federacji jest tak samo ważna, jak męska.

- Mam nadzieję, że prezes powiedział to szczerze. Naprawdę możemy się odbudować, tylko trzeba nam w tym pomóc. Zawsze było tak, że męska kadra jednak była traktowana lepiej, choć nasze sukcesy pod wodzą trenera Niemczyka doprowadziły do tego, że teraz dziewczyny wcale nie mają źle. One muszą próbować do tamtych wyników nawiązać.

Trener Niemczyk radzi nawet, jak w szczegółach kadra może popracować na dobre wyniki. Podoba się pani jego pomysł przestawienia Skowrońskiej z ataku na przyjęcie? Dawna środkowa mogłaby grać w reprezentacji już na trzeciej pozycji?

- O tym najlepiej rozmawiać z samą Kasią Skowrońską.

Chyba nie protestuje, skoro trener Makowski przyznaje, że podczas treningów próbował takiego wariantu?

- To ważne, żeby zawodniczka czuła się na danej pozycji dobrze, bo tylko wtedy może sporo dać drużynie.

Pani też uważa, że przyjęcie to najsłabsza strona reprezentacji Polski?

- Na pewno tak jest. Młode dziewczyny, które występują na przyjęciu nie są odpowiednio ograne i jeszcze dużo muszą wypracować na treningach.

Co według pani Makowski mógł ze swoimi podopiecznymi wypracować przez dwa miesiące?

- Widziałam tylko niektóre treningi reprezentacji, nie obserwowałam całego cyklu przygotowawczego. Czasu nie było dużo, kadra rozegrała sparingi tylko ze Szwajcarią i Niemcami, ciężko mi to ocenić.

Z pani doświadczeń wynika, że w dwa miesiące nowy zespół może nauczyć się wspólnych zagrywek i zgrać się też poza boiskiem?

- Nie do końca znam charaktery dziewczyn. Z niektórymi grałam i znam je prywatnie, o innych nie wiem zbyt wiele. Ale jeśli w zespole pozytywnie iskrzy, to można wszystko dograć szybko. Pewne, podstawowe zasady w siatkówce się nie zmieniają, więc przy dobrej pracy idzie to szybko. Ale jeżeli zespół tej iskry nie będzie miał, to mimo ciągłych treningów nie zaskoczy. Życzę trenerowi i nam wszystkim, żeby w jego zespole iskrzyło.

Oby tylko pozytywnie, bo nie chcielibyśmy znów rozprawiać o konfliktach wewnątrz kadry.

- W naszych najlepszych czasach większych konfliktów nie było. Zespół był poukładany, bo od samego początku było jasne, które zawodniczki są gwiazdami. Reszta dziewczyn wiedziała, pod kogo jest ustawiana gra, każda z nas znała swoją rolę. To był bardzo zdrowy układ, tak powinno być i teraz.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.