Adam Góral: Powinniśmy być potęgą. Stać nas

Polscy trenerzy się zatrzymali, nie chcą się uczyć, dlatego u mnie pracuje Ljubomir Travica. Nasi juniorzy wygrywają talentem, później ludzi gubimy, bo nie ma systemu. Dla mnie system to szkoły mistrzostwa sportowego konkurujące ze sobą, stworzone przy najlepszych klubach - mówi adam Góral, współwłaściciel firmy Asseco, sponsora satkarskiej Resovii

Przemysław Iwańczyk: Z własnej kieszeni wykłada pan na siatkówkę miliony. W Polsce było o panu cicho do momentu, w którym wszedł pan do szatni drużyny po przegranym w fatalnym stylu meczu z Delectą Bydgoszcz. Nikogo pan nie ukarał, a Resovia zaczęła nagle grać rewelacyjnie - wyeliminowała z Pucharu Polski Skrę Bełchatów, awansowała z łatwością do szóstki najlepszych drużyn w Europie.

Adam Góral: Problem był taki, że siatkarze wyszli na boisko przegrać. Powodów mieli wiele - rozbity zespół, kontuzje, choroby, kilku graczy pod kroplówką. Paradoksalnie ten mecz bardzo nam pomógł. Byliśmy w okresie fascynacji sobą, sprowadziliśmy ciekawych siatkarzy, pierwszy raz urwaliśmy Skrze dwa sety, w Lidze Mistrzów nieźle nam szło. Powiedziałem wtedy w szatni, że gdyby Delecta nie wytrąciła nas z euforii, po pięciu meczach zaczęlibyśmy przegrywać wszystko. Wpajałem chłopakom, że do tej pory wygrywaliśmy przez zwykły przypadek. Powiedziałem też: jeśli macie coś do trenera Ljubomira Travicy, mówicie o tym teraz. Nikt nic nie powiedział. W następnym meczu byli jedną drużyną, co było widać gołym okiem.

Dla mnie to oczywistość, którą dziennikarze odebrali jako rzecz niebywałą. W naszej firmie ankietujemy się wzajemnie, w Resovii też prezes klubu Adam Rusinek i ja spotykamy się czasem z drużyną bez trenera, ale on o tym wie. To nie jest kontrola, lecz chęć zbudowania świetnej komunikacji z zespołem. Trenera Travicy nie wolno rozliczać w połowie drogi, kiedy ma jeszcze szansę osiągnąć cel. Oczywiście można dyskutować, ale nie można rezygnować ze współpracy ze względu na pojedyncze niepowodzenie. Ciągle mamy nadzieję, że obecny sezon będzie najlepszym w historii Asseco Resovii.

Dlaczego siatkówka? Jest pan w czołówce najbogatszych Polaków, ale konkuruje ze spółkami skarbu państwa, które w każdej chwili mogą pana przelicytować.

- Siatkówka to świadomy wybór. Nie inwestycja, bo na sporcie mało kto zarabia, ale z marketingowego punktu widzenia Resovia ma większą wartość, niż myślałem. Choć nie ma bezpośredniego przełożenia na sprzedaż, to marka Asseco trafiła do świadomości kibiców. Takie wydawanie pieniędzy ma głęboki sens. Polskie kluby siatkarskie stać, by zostać najlepszymi na świecie, budżety już wystarczają. W piłce nożnej czołówce nigdy nie dorównamy. Lubimy zajmować się czymś, co może zarówno rozsławić nasz region, jak i wspierać promocję kraju.

Uczyłem się czytać na katowickim "Sporcie", wiedziałem, kto którą nogą kopie, i chciałem być dziennikarzem sportowym, więc spełniam też dziecięce marzenia. Kocham mój Rzeszów, uważam, że potrzebuje on spektakularnych wydarzeń. Nie interesuje mnie czwarta liga piłkarska. O Podkarpaciu usłyszeli w Europie dzięki siatkarzom. Dzięki nim przyjeżdżają turyści, zostawiają pieniądze, które pozwalają na rozwój.

Mam duży szacunek dla klubów sponsorowanych przez firmy państwowe, czyli np. Skry i Jastrzębia. Nie patrzę na nie z zazdrością, że mają dostęp do kasy państwowej. Są dobrze zorganizowane i uważam, że nasze pieniądze zostały dobrze wydane dla dobra całej siatkówki. Marzy mi się jednak taki system finansowania, że pieniądze od firm państwowych trafią do wspólnej kasy Profesjonalnej Ligi Piłki Siatkowej i według ustalonego klucza będą dystrybuowane pomiędzy kluby. Klucz ten powinien być związany z jakością klubu i osiąganymi wynikami. Obok tego finansowania kluby powinny oczywiście zabiegać o sponsorowanie ze strony firm prywatnych i władz lokalnych. Przy takim systemie mielibyśmy szansę stać się prawdziwą światową potęgą. Zawsze jednak należy pamiętać, że o sukcesie sportowym zadecydują na końcu nie pieniądze, lecz jakość organizacji i ludzie, a prawdziwa satysfakcja z wygranej jest wtedy, gdy nasza drużyna ma trochę niższy budżet niż drużyna przeciwnika.

Jako szef Skry zabiegałby pan o organizację Final Four Ligi Mistrzów, by mieć miejsce w finale?

- Pewnie nie miałbym takiego pomysłu, ale jeżeli było to możliwe, powinniśmy się cieszyć. Trzymajmy kciuki za Skrę. Imprezy siatkarskie są bardzo fajne, integrują ludzi. Dziwiłem się niezmiernie, kiedy prezes Związku Piłki Ręcznej bał się zorganizowania mistrzostw Europy bądź świata w Polsce. Powinniśmy się zdecydować na organizację takiej imprezy jak najszybciej. Nasze hale byłyby na pewno wypełnione. Do tego promocja kraju i miast - to jest niesamowita wartość.

Jak zaczęła się pana współpraca z Resovią?

- Zaproszono mnie na mecz i tak zostało. Klub spadł do drugiej ligi, a ja nie mam w zwyczaju się poddawać. Wyłożyliśmy pieniądze, wtedy jeszcze nieduże. Trenerem był Marek Karbarz, ale zauważyłem, że kiepsko komunikuje się z drużyną, podczas przerw nie żyje z zawodnikami. Powiedziałem mu: Marek, nie powinieneś być trenerem, masz zadatki na działacza albo wyławiacza talentów. Posłuchał mnie, zatrudniliśmy Janka Sucha. Wyprowadził drużynę na prostą, wniósł wiedzę, dobrą jak na polskie warunki organizację klubu. W kilka lat doprowadził nas do piątego miejsca, ale kiedy mieliśmy już więcej pieniędzy i ambicje, by odgrywać w lidze znaczniejszą rolę, zauważyłem, że zagraniczni siatkarze mają problem, by się z nim porozumieć. W mojej filozofii pracy nie mieści się pojęcie: ja jestem trener i wiem najlepiej. Polaków ze średniej półki można tak prowadzić, ale z klasowymi obcokrajowcami czy krajowymi gwiazdami trzeba inaczej - jesteśmy teamem, pracujemy jak team.

Dlatego postawił pan na przedstawiciela włoskiej szkoły Travicę?

- Niestety, Polacy mają tendencję, by osiadać na laurach. Świat się zmienia i nawet, kiedy jestem najlepszy, a nie obserwuję tego, co robią inni, to przegram. Naszą słabością jest to, że nie próbujemy w pełni zrozumieć, dlaczego inni są od nas lepsi, dlaczego przegrywamy. A przecież mamy dostęp do wiedzy. Polscy trenerzy się zatrzymali. Travica oprócz siebie jako trenera dał nam wzory włoskiej organizacji klubu. Nawet jeśli sportowo nic by nie wniósł, zostawiłby wartości - wiedzę. Dużą wiedzę. Oczywiście niektóre z jego pomysłów trudno jeszcze realizować ze względu na budżet, ale dajemy sobie czas.

Kiedyś w Resovii trener odpowiadał za wszystko - trening, taktykę, statystykę, przygotowanie siłowe itd. Travica przywiózł specjalistów. Siatkarze mówią mi: panie prezesie, to zmiana jakości, profesjonalizm.

Wiem, że rzeszowscy kibice najchętniej wyrzuciliby Ljubo po pierwszej porażce, nawet po przegranym finale Pucharu Polski, choć już awans był naszym największym sukcesem w tych rozgrywkach. Ja też przeżywam niepowodzenia, też chcę wygrać. Ale dla mnie porażka - i to mnie różni od fanów - jest elementem życia. A Travica? Po przegranym finale ligi ze Skrą chłopaki cieszą się, świętują, że mają wicemistrza, a on na to: Z czego się cieszycie, przecież wy finał przegraliście, szansa życia wam uciekła...

Nasz trener to stoik, najchętniej rozmawiałby o problemach, ale chce się zmieniać i coraz lepiej mu to wychodzi. Myślę, że podpiszemy z nim kontrakt na kolejny rok, nie mam żadnych wątpliwości, że to dobry szkoleniowiec. Rozwiewam więc wątpliwości, że przyjdzie tu ktoś nowy, bo słyszałem już o podchodach na to stanowisko. Docelowo chcielibyśmy, żeby trenerem był Andrzej Kowal, asystent Travicy. On powinien dostać szansę, choć z pewnością będzie miał problem, bo być autorytetem dla drogich zawodników jest nie lada sztuką. Myślę, że podejmiemy to ryzyko, Andrzej musi być cierpliwy. W kontrakcie z Travicą zapisaliśmy zresztą wyszkolenie trenerów na Podkarpaciu i przygotowanie setek młodych ludzi do seniorskiej siatkówki.

Mówił pan, że w Resovii mają grać Polacy, a gra aż czterech obcokrajowców.

- Cała liga powinna być dla Polaków, ale jesteśmy na etapie przejściowym. Resovia też. Jeśli nie odrobimy strat z czasów, kiedy się nie uczyliśmy, polegniemy. Nasze sukcesy okażą się przypadkiem. Zdarzy się i mistrzostwo Europy, ale nie będzie rzeczą powtarzalną. Mnie interesuje powtarzalność.

Kibice uwielbiają Brazylijczyków. Zastanówmy się, dlaczego oni wszystko wygrywają. I to w każdej chwili, nawet jeśli znacznie odmłodzą zespół. W Polsce odmłodzenie oznacza regres. Choć mistrzostwa Europy były wyjątkiem, sądzę, że był to w pewnym stopniu przypadek. Bartosz Kurek, Jakub Jarosz - po mistrzostwie Europy szczyciliśmy się, że to my ich wychowaliśmy. Moim zdaniem stanowią dowód, że wszędzie są talenty, które przebiją się nawet bez systemu.

W Polsce do wieku juniora wygrywa się talentem, później ludzi gubimy, bo nie ma systemu. PZPS i zarządzający ligą PLPS to bardzo fajne organizacje, ale uważam, że mamy w siatkówce dużo szczęścia, wszelkie osiągnięcia nie wynikają z systemu. Dla mnie system to kilka szkół mistrzostwa sportowego konkurujących ze sobą, stworzonych przy najlepszych polskich klubach, niezależnych od SMS-u w Spale, który funkcjonuje w strukturach PZPS. Rzeszów, Częstochowa i inni. Boję się jednak, że nie wiemy, jak to zrobić. Jeśli w Brazylii wiedzą, jak produkować juniorów, którzy masowo przechodzą do najlepszych na świecie klubów, to my ich patent musimy ściągnąć. Jeśli tego nie zrobimy, przegramy. I nie ma co rozważać, skąd pochodzić będzie myśl szkoleniowa. Dla mnie nie ma polskiej, włoskiej, brazylijskiej. Rację mają wygrywający.

Travica jest na naszym rynku kimś nietuzinkowym. Martwi mnie jednak, że polscy trenerzy obserwują jego pracę przez kwadrans i już wszystko wiedzą, są najmądrzejsi. Naszą wielką słabością jest to, że nie chcemy się uczyć. Nawet jeśli ten Travica ostatnio przegrał, to i tak widział i zrobił więcej od nas.

Travica, Daniel Castellani, Roberto Santilli, Krzysztof Stelmach, który uczył się we Włoszech. Nasi trenerzy nie muszą mieć kompleksów, ale muszą zastanowić się, dlaczego nasze kluby chcą zagranicznych, muszą zrozumieć ich warsztat.

Ma pan duże pieniądze, więc staje się kąskiem dla menedżerów...

- Współpracuję z Bane Mitroviciem. Sprowadził Ivana Ilicia, Ihosvany Hernandeza, Aleksandara Mitrovicia, trenera Travicę. Powiedziałem mu: nie znam się na rynku siatkarskim, daj mi kogoś, ale jeśli będzie to ktoś nieprzygotowany, jeśli mnie wystawisz, nigdy do ciebie nie wrócę, choćbyś mi i Gibę oferował. Zastosowałem system motywacyjny - zarobek w zależności od zajętego miejsca. Gażę gwarantują mu siatkarze, których sprowadził. Wyznaję zasadę, że menedżer ma mi doradzać, nie na mnie zarabiać. Tak samo z siatkarzami. Kto oszuka nas choć raz, weźmie pieniądze, a nie będzie się przykładał, nigdy więcej z Resovią współpracował nie będzie.

Ma pan ulubionych siatkarzy?

- Generalnie nie, choć oczywiście miło patrzy się na takiego gracza jak Stephane Antiga. Z naszych zawodników Ljubo ma wyrzuty sumienia, że tak rzadko gra Krzysiek Gierczyński, który jest najlepiej trenującym zawodnikiem. Jego sumienność, profesjonalizm to coś fantastycznego. Z innych polskich siatkarzy... Powiem inaczej, stałoby się źle, gdyby nasz utalentowany Mateusz Mika nie zrobił dużej kariery. To także jeden z celów trenera.

Wchodząc w sport, z biznesmena staje się pan na poły działaczem, ale mam wrażenie, że do stereotypu pan nie pasuje.

- Nie będę działaczem, bo to ludzie, którzy z siatkówki żyją. A ja nie. Po pierwsze, w interesie polskiej siatkówki jest to, żeby działający w niej ludzie siatkówce sprzyjali. Mam ogromny szacunek dla grupy starszych działaczy, także mistrzów olimpijskich, mistrzów świata, cieszę się, że jakoś ich zagospodarowano, czują się potrzebni. Ale wiemy, że ta grupa wiekowa nie stworzy wzorców do organizacji klubów, bo posługuje się tylko intuicją. Niestety, intuicyjne podejście przenosi się na innych działaczy, trenerów, nawet niektórych zawodników.

Nigdy nie wejdę do PZPS. Nie interesują mnie związki sportowe, nie mam powodu, by działaczy chwalić lub ganić, ale mądrość tych ludzi powinna polegać na tym, że będą krytyczni wobec siebie. Jeśli dziś są z siebie tylko zadowoleni, popełniają wielki błąd. Niech nie obawiają się krytyki, bo krytyka jest twórcza, pozwala wykryć słabości. PZPS też nie powinien się słabości wstydzić, tylko je eliminować. Dla ludzi, którzy są gotowi do dialogu, będę miał ogromny szacunek. Dla tych, którzy będą mówić: jesteśmy wielcy, szacunku miał nie będę. Tacy przegrają sromotnie przy najbliższej okazji.

Powtórzę: zdobyliśmy mistrzostwo Europy, nie dlatego, że mamy świetny system. Z Brazylią nie jesteśmy w stanie wygrywać regularnie, a do tego powinniśmy dążyć. Zwłaszcza że pieniądze, jakie są przekazywane na siatkówkę, pozwalają na to. Ani Castellani, ani Lozano nie zbudują nam systemu, choć obaj wyciągnęli nas na wyższy poziom, sami musimy tego chcieć, importując najlepsze pomysły.

Życzę polskiej siatkówce, żeby angażowało się w nią jak najwięcej przedsiębiorców, bo ci, prowadząc własny interes, pracują w oparciu o systemy, zasady. Nie stawiają sobie nierealnych celów - dziś jestem na setnym miejscu, jutro chcę być pierwszy. Oczywiście, wydaje się, że w sporcie najwyższy budżet gwarantuje zwycięstwo. Ale czy tak jest na pewno?

Kim jest Adam Góral

Ma 54 lata, jest prezesem zarządu i udziałowcem Asseco Poland, sponsor [sponsora czy sponsorem???] Resovii. Doktor nauk ekonomicznych, absolwent Akademii Ekonomicznej w Krakowie na kierunku cybernetyka ekonomiczna i informatyka. Jest na 49. miejscu na liście najbogatszych Polaków w rankingu "Wprost" i 32. w rankingu "Forbesa" z majątkiem około 550 mln zł. Oprócz klubu siatkarskiego jego firma sponsoruje także koszykarzy Asseco Prokom. Rzeszowianin z urodzenia, mieszka także w Warszawie. Ma żonę Ewę i córkę Agatę.

Wygraj Ligę

"Wygraj Ligę" - największy piłkarski konkurs w Polsce - wystartował! To już 18. edycja gry, w której bierze udział nawet kilkadziesiąt tysięcy drużyn. Stwórz własny zespół, załóż lub dołącz do ligi prywatnej, rób transfery, ściągaj sponsorów. Zagraj i "Wygraj Ligę"! ?

 

Zwycięzca zdobędzie 10 000 zł, ale pula nagród to aż 25 000 zł. Zapraszamy do gry.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.