Finał siatkarskiej Ligi Mistrzów. Skry czas na sukces

Skra Bełchatów to drużyna klubowa, jakiej Polska we współczesnym sporcie nie miała. I jedyna zdolna już teraz zdobyć najcenniejszy puchar w Europie. Jeśli w sobotę pokona w półfinale Dynamo Moskwa, w niedzielę zagra w finale Ligi Mistrzów. Relacje na żywo w portalu Sport.pl (sobota 15.30)

Gdzie spojrzeć, tam medalista lub, w najgorszym razie, multimedalista. Nie lokalne gwiazdki, lecz uznane międzynarodowe gwiazdy.

Na skrzydłach podfruwają Mariusz Wlazły i Michał Winiarski, który zostali mistrzami świata jako juniorzy, by nieprzeciętny talent przekuć potem na wicemistrzostwo świata seniorów oraz - to przypadek Winiarskiego - tytułami w Serie A i Lidze Mistrzów. Obok nich Stephane Antiga, być może najlepszy obcokrajowiec ściągnięty kiedykolwiek do polskiej ligi - jakiejkolwiek, niekoniecznie siatkarskiej. Wskakiwał na podium mundialu, mistrzostw Europy, Ligi Światowej. Za nim Bartosz Kurek - jesienią wziął złoto ME, podczas których nasłuchał się, że jest graczem przyszłości, wprost skazanym na tytuł najlepszego na planecie.

Pomiędzy skrzydłowymi staną Marcin Możdżonek, inny bohater tamtego turnieju, oraz Daniel Pliński z Piotrem Gackiem, którzy jako jedyni w tym gronie zdobywali dla Polski i medal MŚ, i medal ME. Wszystkimi kieruje, a jakże, mistrz Europy Miguel Angel Falasca.

Jeszcze raz - Skra to twór unikalny w całym naszym sporcie. Zebrała tłum graczy bezapelacyjnie wybitnych. Działa wbrew trendowi - stałemu odpływowi czołowych rodzimych zawodników do klubów zagranicznych. Zawodników uciekających zazwyczaj i ze względów sportowych, i finansowych.

Czują się bełchatowianie tak mocni, że nie panikują - choć żałują - nawet wtedy, gdy uraz unieruchamia Michała Bąkiewicza, przecież też multimedalistę. Gdyby złożyć na jedną kupkę wszystkie reprezentacyjne medale Skry, ważyłaby nawet więcej niż reprezentacyjny dorobek siatkarzy Trentino Volley - w Lidze Mistrzów broniących trofeum, tworzących najmocniejszy ostatnio klub świata.

Rozgrywki klubowe to jednak mikrokosmos w siatkówce osobny, tutaj rządzą niekiedy ludzie z punktu widzenia rywalizacji drużyn narodowych niemal anonimowi. Wystarczy przypomnieć sobie sensacyjny triumf mistrzów Niemiec z Friedrichshafen w 2007 roku. Taka natura dyscypliny, że wystarczy z grupy wyjąć jednego człowieka - np. rozgrywającego - i wstawić innego, by przeciętniaków zaczarować w wirtuozów albo odwrotnie.

Odrębność światka klubów widać też w rywalizacji polsko-rosyjskiej. Kadrę sąsiadów nasi kadrowicze bili i na mundialu, i na igrzyskach w Pekinie. W Lidze Mistrzów, gdzie wolno wzywać posiłki z zagranicy, Skra przegrywała w decydujących momentach minionych edycji z Iskrą Odińcowo i Dynamem Kazań.

W Bełchatowie wyhodowali wielorękiego potwora, który zbija dłońmi wielkich siatkarzy, ale to wciąż potwór z miękkim podbrzuszem. W kraju połyka tytuł za tytułem (właśnie konsumuje szósty z rzędu), z imprez międzynarodowych wraca wygłodniały. Sukcesy odnoszą jedynie działacze - naszą siatkówkę stać na to, by płacić za organizację imprez lub zaproszenia na imprezy, więc Skra po raz drugi bez eliminacyjnej walki wystąpi w turnieju finałowym LM, zabawiła się też w Klubowych Mistrzostwach Świata.

Czas na sukces realny, sportowy.

To wspaniała szansa dla Jacka Nawrockiego - ostatnie sukcesy siatkówki kojarzymy z trenerami argentyńskimi, teraz wreszcie osiągnąć może go fachowiec polski. Pracuje w luksusie, w dodatku turniej przychodzi w sprzyjającym momencie, bo po pierwszej rundzie play-off polskiej ligi, którą liderzy odfajkowali niemal od niechcenia.

To również wspaniała szansa dla Mariusza Wlazłego - jeszcze przedwczoraj widzieliśmy w nim gracza ponad wszystkich, wczoraj zniknął, bez końca się leczył i złotą polską jesień oglądał w telewizji, dziś może ostatecznie i z fanfarami wrócić do naprawdę dużej siatkówki.

To wreszcie wspaniała szansa dla wszystkich jego kolegów. Bohaterowie reprezentacji Polski coraz śmielej sugerują, że chcieliby zająć takie miejsce w świadomości rodaków, jakie zajmują legendarni mistrzowie świata i mistrzowie olimpijscy Huberta Wagnera. A jeśli zamierzają ścigać się z historią, powinni wiedzieć, że poprzednicy sięgnęli także po Puchar Europy - na klubowy szczyt w 1978 roku wynieśli Płomień Milowice m.in. Ryszard Bosek, Wiesław Gawłowski i Włodzimierz Sadalski.

13,5 tys. fanów; nasi otwarcie deklarujący, że pragną wziąć całą pulę; nasz człowiek (rozgrywający Łukasz Żygadło) nawet wśród faworyzowanych rywali z Włoch; marzenia o przejściu do historii. Przed Skrą piękne sportowe wyzwanie, przed nami piękny sportowy weekend.

Rosjanie to nie nadludzie. Lubią pękać - mówi Bartman ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.