Final Four. Skra Bełchatów szykuje się do finałów w Łodzi. Bąkiewicz nie pomoże?

Po 13,5 tys. ludzi obejrzy w sobotę i niedzielę w Łodzi finał Ligi Mistrzów siatkarzy. Gospodarz imprezy i faworyt - PGE Skra Bełchatów - zagra jednak w osłabionym składzie.

Tylu kibiców na meczach siatkarskich w Polsce jeszcze nie było. Co prawda w decydujących spotkaniach ubiegłorocznych mistrzostw Europy kobiet Atlas Arena zapełniła się do ostatniego miejsca, ale teraz zainteresowanie było tak duże, że zdecydowano się na dostawienie dodatkowych trybun. Biletów nie ma już od dawna, a z kwitkiem odsyłane są nawet zagraniczne federacje. Zamówienia na kilkadziesiąt wejściówek przysłały ostatnio Norwegia i Bułgaria. Otrzymały tylko po kilka, bowiem VIP-ów chcących zobaczyć na żywo Final Four jest znacznie więcej niż miejsca dla nich.

Przyjadą też kibice z zagranicy. Najwięcej - ok. 900 - z Włoch, by dopingować Trentino, głównego faworyta do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Obrońca tytułu, podobnie jak PGE Skra, może już spokojnie przygotowywać się do Final Four, bowiem pierwszą rundę play-off rozstrzygnął w trzech spotkaniach, a jego rywal - Verona - zdołał wygrać tylko dwa sety. Wczoraj wieczorem trzeci pojedynek rozgrywało Dynamo Moskwa, pierwszy rywal bełchatowskiego zespołu. Rosjanie są ostatnio w znakomitej formie, a na boisku błyszczy Brazylijczyk Dante, według nieoficjalnych informacji najlepiej zarabiający siatkarz na świecie (ok. miliona dolarów za sezon). Ostatnim finalistą jest słoweński ACH Bled.

Mistrzowie Polski też szybko skończyli ćwierćfinałową rywalizację w PlusLidze, ale ich przeciwnik - Pamapol Siatkarz Wieluń - nie zmusił ich do żadnego wysiłku. - Tylko w trzech setach pozwoliliśmy naszemu rywalowi zdobyć więcej niż 20 punktów. To znaczy, że jesteśmy w dobrej dyspozycji - twierdzi Marcin Możdżonek. Środkowy PGE Skry żałuje jednak, że bezpośrednio przed Final Four drużyna nie będzie miała okazji sprawdzić się na tle silniejszego zespołu.

Bełchatowianie wszystko podporządkowali finałowi Ligi Mistrzów. W święta drużyna miała tylko jeden dzień wolnego - niedzielę. W poniedziałek po południu trener Jacek Nawrocki przeprowadził już normalny trening. Pojawił się na nim Michał Bąkiewicz, który przez ostatni miesiąc zmagał się z bólem pleców. Jak sam opowiada, chwilami był tak dokuczliwy, że uniemożliwiał mu nawet chodzenie. Od kilku dni jest już lepiej, lecz normalny występ reprezentanta Polski w weekend jest wykluczony.

- Może będę mógł wejść i pomóc w przyjęciu zagrywki - zapowiada Bąkiewicz. Według Nawrockiego to wielka strata, bowiem Bąkiewicz zawsze najlepiej spisywał się w spotkaniach z zespołami rosyjskimi.

Atakuje mocniej i szybciej - Mariusz Wlazły gotowy na Dinamo ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA