Wojciech Drzyzga: Od igrzysk w Rio było wiadomo, że sytuacja jest trudna. Było jasne, że Stephane'owi wkrótce skończy się kontrakt i że cały rok 2016 był wynikowo poniżej oczekiwań. A igrzyska okazały się miejscem i czasem weryfikacji. Brak medalu na pewno kazał podjąć rozmowy z Antigą. Nie wiem, co zaważyło na decyzji działaczy. Na pewno z tym trenerem rozstali się inaczej niż z poprzednimi, tu nie było zrywania umowy, tutaj było sporo spotkań, merytorycznych rozmów.
- Sam awans do igrzysk był bardzo trudny do wywalczenia, było wiadomo, że nasza drużyna jest bardzo obciążona drogą do Rio. Wyznaczanie jej celu w postaci medalu olimpijskiego było ryzykowne też dlatego, że kiedy Antiga zbudował zespół i zdobył z nim mistrzostwo świata, to po tym sukcesie znacznie zmienił się skład kadry. Nie wiem czy Stephane podpisał się pod takim cyrografem, że zdobędzie w Rio medal, ale nie zmienia to faktu, że od Pucharu Świata, czyli od jesieni 2015 roku, drużyna przestała dobrze funkcjonować.
- Tamta impreza jest bardzo ważna jako punkt odniesienia, bo faktycznie graliśmy w Japonii w takim składzie, w jakim jesteśmy teraz. Jestem przekonany, że kilku działaczy, tych najważniejszych, odpowiedź zna, że oni mają dużą wiedzę o ogólnie mówiąc atmosferze wewnątrz grupy. Jak będziemy analizować pracę Antigi tylko statystycznie, to zauważymy, że wyniki miał całkiem dobre, ale to nigdy nie oddaje całości. Zwłaszcza kiedy się prowadzi Polskę. U nas presja wyniku jest ciągła i to się chyba nigdy nie zmieni. Zainteresowanie jest duże, media i sponsorzy nie wyobrażają sobie, żeby drużyna mogła przegrywać, nawet racjonalne argumenty nie przekonują. Bywało, że trener po zmianach w kadrze zapowiadał obniżenie jakości gry, zespół dostawał chwilę oddechu, ale po dwóch porażkach wszyscy przybierali ostry ton.
- Styl mnie martwił, martwiła mnie też spadająca wiara drużyny. Widać było, że część zawodników przestaje funkcjonować. Było trochę błędów w selekcji i błędnych decyzji w trakcie meczów, ale akurat to dotyczy wszystkich trenerów.
- Nie żartujmy, zagrywkę siatkarze trenują codziennie, mogli i powinni tę sprawę wypracować wcześniej, a nie na zgrupowaniu kadry. Oczywiście bywa, że trenerzy zaszkodzą, zmieniając nagle taktykę, np. każąc wszystkim zagrywać floatem. Ale nie zauważyłem, żeby Stephane coś takiego zrobił. Obserwatorem treningów co prawda nie byłem, ale wiem, że reprezentacja miała wszelkie możliwości do tego, by ćwiczyć jak chciała, gdzie chciała i co chciała. Nikt nie może powiedzieć, że coś zostało zaniedbane. Inna sprawa, że bardzo trudno było przygotować formę na igrzyska, skoro grało się bez przerwy od Pucharu Świata jesienią 2015 roku i mistrzostw Europy zaraz po nim. Później była liga, w styczniu 2016 roku przerwa na turniej eliminacyjny w Berlinie, powrót do ligi i zaraz po jej zakończeniu turniej ostatniej szansy w Japonii i jeszcze na dobicie Liga Światowa ze znów męczącymi podróżami. Energię ciągle wydawaliśmy, zupełnie nie mając czasu na jej budowanie. Nie odważę się powiedzieć czy nasi trenowali dobrze, czy źle. Widziałem tylko końcowe efekty. O zagrywce mogę jeszcze powiedzieć tyle, że jest ona papierkiem lakmusowym aktualnej formy zawodnika. Jeśli facet serwuje dowolny wariant, to widać, że jest raczej w dobrej dyspozycji, która się przenosi na jego szybkość, skoczność, refleks, na atak, na obronę. Ale nie mówmy, że nagle wszystko się pozmieniało. Filozofia francuskich trenerów była taka, że rozwijali szybującą, agresywną zagrywkę i na mistrzostwach świata oraz w Pucharze Świata byliśmy drużyną bardzo skutecznego floata. Później przy nim zostaliśmy, poza Bartoszem Kurkiem, Michałem Kubiakiem i Mateuszem Bieńkiem nikt nie wybierał agresywnej zagrywki. Na pewno nie warto skupiać się tylko na zagrywce, żeby oceniać całą sytuację.
- Trener ma prawo podejmować decyzje personalne. Bywały przypadki, w których brakowało rywalizacji, bo np. Jakub Jarosz odpadł praktycznie nie rywalizując o miejsce. Co do Gacka, to wydarzenie osobiste, faktycznie miał obiecane, że w Krakowie się pożegna. Cóż, takie sytuacje psują atmosferę. Nie wiemy, jak wyglądało pożegnanie Antigi z Marcinem Możdżonkiem, który jako ostatni odpadł z kadry na igrzyska. Było widać, że on złapał bardzo dobrą formę, było też widać, że nasz zespół ma problem z blokiem, więc wydawało się, że ten zawodnik jest drużynie mocno potrzebny. Moim zdaniem nie trzeba było dzielić włosa na czworo, tylko wziąć do Rio i Możdżonka, i Piotra Nowakowskiego, a nie Bartosza Bednorza, który w tym okresie swojej kariery był dla drużyny bezużyteczny. Ta decyzja Antigi była kolejną rzeczą, która wywołała niepokój u zawodników. W grach zespołowych trener to musi być dobry ojciec. Surowy, ale sprawiedliwy. Kiedy się pojawia podejrzenie, że kogoś za mocno faworyzuje, to wszystko się psuje. I tak to w naszej kadrze jest u każdego trenera - w drugim, trzecim roku gaśnie ogień. Pewnie i dlatego, że zawodnicy się rozleniwiają, ale też z tego powodu, że trenerzy znajdują swoich pupilków i wtedy ci, którzy walczyli na treningach przestają walczyć z aż takim zaangażowaniem, bo przestają widzieć dla siebie szanse. Tu się zaczyna jazda w dół. Rodzą się konflikty. Pewniacy chcą dużo przestrzeni na błędy, chcą mieć pewność, że dostaną czas na dojście do formy, rezerwowi grają lepiej, ale nie dostają szans, część drużyny przestaje akceptować decyzje trenera, pogarsza się atmosfera, pogarsza się współpraca, to się przekłada na wyniki.
- Powierzchowność Antigi jest taka, że trudno wyobrazić go sobie w sytuacji konfliktu. Tymczasem nic bardziej mylnego, już przed mistrzostwami świata okazało się, że to morderca o twarzy dziecka, bo przecież wyrzucając z kadry Kurka pokazał, że jest bezkompromisowy. On i Philippe Blain podejmowali mocne decyzje. Ciężko wyłapać taki moment, po którym już się nie dało wrócić do sytuacji pierwotnej. Ale w końcu stało się tak, że ktoś zapamiętał, że został skrzywdzony, ktoś zaczął się obawiać, że nie będzie sprawiedliwie traktowany. Na pewno w roku olimpijskim wyglądaliśmy najgorzej. Nie było ani jednego momentu, w którym wyglądaliśmy na mocnych. Odstawaliśmy od najlepszych w najważniejszym czasie.
- Naprawdę nie umiem wskazać momentu, od którego decyzje trenera zamiast pobudzać energię w zespole zaczęły tę energię w nim tłamsić. Ale zmiany nie powinny być problemem, przecież kokon wewnątrz drużyny bardzo szkodzi, co widzieliśmy za kadencji Andrei Anastasiego. On stworzył zespół w zespole, młodzi się do składu dobijali, prezentowali fajną formę, podstawowi gracze byli bez formy, ale trener ich się trzymał, co w końcu kosztowało nas bardzo słaby występ na mistrzostwach Europy, a jego utratę posady. Antigę trzeba cenić za odwagę. Były momenty, że tą odwagą przypominał legendarnego Huberta Wagnera. On po zdobyciu mistrzostwa świata odsunął od kadry Staśka Gościniaka, Olka Skibę i Wiesława Czaję, doskonałych graczy, którzy nie spełnili jakichś jego oczekiwań. Gdyby zespół bez nich nie wygrał igrzysk w Montrealu to zawodnicy będący praktycznie w wieku trenera, mówiąc kolokwialnie, zabiliby go w szatni. Wiedzieli, że jedzie po bandzie. Ale wyniki go obroniły. Tak jak Stephane'a broniły do pewnego czasu. Przecież kiedy skreślił Kurka, to po zajęciu jakiegoś dalekiego miejsca na mistrzostwach świata wszyscy mówiliby tylko o tej decyzji, oceniono by, że ktoś zwariował, biorąc na trenera ucznia. Teraz wiemy, że Antiga to był świetny gracz, że jest fajnym facetem, a trenerem? Dzisiaj jest oceniany różnie. Widzę, że coraz więcej osób skłania się ku temu, że najważniejszym elementem w układance, jaka dała nam złoto MŚ był Mariusz Wlazły. Dobre przygotowanie całego zespołu schodzi na dalszy plan. A co do Fabiana, to chcę rozmawiać o nim jak najmniej, bo każda moja wypowiedź będzie uznana za złą. Ale wiem na pewno, że rozgrywający muszą czuć się pewnie, muszą mieć wiarę, że trener im ufa. Fabian wierzył w to, że jest w stanie być pierwszym rozgrywającym, na Pucharze Świata to pokazał, kiedy Grzesiek Łomacz miał kontuzję. Ale później i według jego, i według mojej opinii, został kozłem ofiarnym po mistrzostwach Europy, na które drużyna powinna jechać w innym składzie, nie w tym, jaki dopiero co wrócił z Japonii.
- To było przykre. W grach zespołowych nie zawala jeden człowiek. Poza tym tak naprawdę pierwszym miał być Grzegorz. Atmosfera wtedy gęstniała. Broń Boże nie między zawodnikami, między nimi animozji nie było. Ale to jest tak, że zawodnik, który nie gra akceptuje taką sytuację tak długo, jak długo zespół wygrywa. W tym roku wszystko pękło, bo przyszła seria porażek i nie mieliśmy ani jednego poważnego wygranego meczu, bo nawet te dwa zwycięskie z Francją po 3:2 były takie, że powinniśmy zostać sprzątnięci w 50 minut, ale rywale się rozkojarzyli, a nas ratowali rezerwowi. Na takim graniu nie można było budować ani atmosfery, ani wiary w to, że jesteśmy mocni. Straciliśmy siłę mentalną, słabo graliśmy końcówki, męczyliśmy się ze znacznie słabszymi rywalami. Część podstawowych zawodników nie grała na wymaganym poziomie, część rezerwowych coraz bardziej się niecierpliwiła, sezon źle się ułożył. Szkoda mi i chłopaków, i Antigi. Sam jako trener trzy czy cztery razy traciłem pracę, wiem że w takich przypadkach trener czuje się poszkodowany. On siatkówką żyje 24 godziny na dobę, a zawodnicy czasem tylko w trakcie treningu. A jeszcze często szkoleniowca nie ocenia się merytorycznie, bywa, że decydują polityka, jakieś względy biznesowe.
- Nie, nie, to pierwszy trener, który naprawdę odbył serię spotkań z działaczami, który napisał kilka raportów. Poprzedni trenerzy pewnie nosili trochę wyżej głowy, nie chcieli się tłumaczyć, mówili "to jest sport, nie myślcie, że jesteście najlepsi na świecie".
- Słowo wyjaśnienia - potrafię sobie wyobrazić, że denerwujące jest, kiedy przychodzi mało znany działacz, który nie był ani wielkim zawodnikiem, ani trenerem, zadaje dziwne pytania, ma mnie oceniać. W sporcie ludzie są ambitni, mają swoje charaktery, bywa że nie potrafią takich sytuacji znieść. Dobrze, że u nas po raz pierwszy udało się przeprowadzić prawdziwe rozmowy, a teraz dobrze by było, żeby zechcieli coś o nich opowiedzieć ci, którzy Stephane'a oceniali, którzy w jego sprawie decydowali. Podobno raporty były interesujące, dały pole do rozmów. Słyszałem, jak niedawno Stephane mówił, że do PZPS już czwarty raz. Mógł mieć nadzieję, ale widać ostatecznie coś sprawiło, że działacze mu podziękowali.
- Sam sobie pan odpowiedział, jaka mniej więcej musiała być relacja między graczami a trenerem. Oni dziś już nie puszczą farby, bo trzeba mieć trochę kręgosłupa i trochę jaj. Część rzeczy trzeba załatwiać tylko w małym gronie, w szatni. Na pewno działacze najbliżsi reprezentacji doskonale wiedzieli, jaki jest klimat w kadrze, jakie są opinie zawodników. Nie chodzi o wylewanie wiader pomyj na trenera, wystarczyło, że nie rozumieli pewnych decyzji. Współpraca zawsze w jakimś momencie się kończy. Sam przeżyłem taką sytuację, że trener na igrzyskach poprowadził mnie i kolegów tak, że straciliśmy pewny medal. Drugi raz z takim przewodnikiem w wysokie góry bym nie poszedł, skoro już raz od jego liny odpadłem. Trudno drugi raz zaufać. Stephane i Philippe Blain, bo przecież Polskę prowadziła para trenerów, trochę zaufania stracili.
- Tak, Blain na własne życzenie się mocno wycofał. To było widać w czasie meczów. Zawodnicy też czuli, że na treningach szkoleniowcy mają chłodniejsze relacje, że zaangażowanie tego starszego mocno spadło. Można to też nazwać profesjonalizmem, tłumaczyć, że Blain dawał przestrzeń i pierwszeństwo Antidze, ale wcześniej Philippe pokazywał, że im jest gorzej, tym jego jest więcej. A ostatnio tym mniej go było, im gorzej się działo. Kwestia relacji trenerów ze sobą i zwłaszcza z zawodnikami była najważniejsza. Przecież nasza reprezentacja żadnej rewolucji kadrowej nie potrzebuje, bo już ją przeszła po mistrzostwach świata. Trzeba tylko postawić na dobre konie, dobrze wszystkich przygotować i mieć szczęście, żeby nie było kontuzji. Reprezentację mamy jedną z najmłodszych, stać nas na sukcesy.
- Z Irańczykami nic nie zrobił, chyba jeszcze pogorszył, ale u nas z kadry pamiętać go mogą tylko Kurek i Możdżonek, więc byłaby to dla drużyny raczej nowa postać. Nie umiem ocenić czy jego zatrudnienie byłoby dobre. Znamy go, wiemy, czego wymaga, jaki ma charakter, ma dużą wiedzę o polskiej siatkówce, o naszej lidze, bo prowadził Radom. Jest też kilka historyjek takich jak kamień, który uwiera w bucie. Chciałbym, żeby gremium, które zdecydowało o rozstaniu z Antigą wiedziało, kogo może wziąć za niego. Jest z kogo wybierać, jest kogo trenować, mamy perspektywiczny zespół, związek powinien znaleźć trenera nie systemem konkursowym, tylko zaprosić na rozmowy tego, kogo chcielibyśmy zatrudnić. Menedżerowie nie śpią, w związku już leży kupka zgłoszeń wielu trenerów. Dobrych, bo naszą kadrę chciałby prowadzić każdy trener świata. Bernardo Rezende też. Jestem o tym święcie przekonany.
- Niestety, nie ma takiego Polaka, który byłby gotów. Było z 10 ludzi, którzy dostawali swoje szanse, zbierali wiedzę w roli asystentów, ale później nie brylowali w ligowej rzeczywistości. Słyszę spekulacje, że można zrobić tak jak ze Stephanem, czyli że spodenki mógłby zdjąć Paweł Zagumny i założyć dres trenera. Może nie będzie od razu wielki, ale będzie miał posłuch, wiarę? Może obok niego mógłby być Piotrek Gruszka? Czasami takie strzały okazują się złote. Ale nie pomagajmy działaczom, niech się sami wykażą.
Oto Matilde Rossi, zjawiskowa dziewczyna Łukasza Skorupskiego! [ZDJĘCIA]