Dziwna siatkówka? Liga Światowa, Puchar Świata, mistrzostwa Europy i eliminacje igrzysk na dokładkę. Dlaczego oni tyle grają?

Skończyli Ligę Światową już przygotowywali się do Pucharu Świata. Po Pucharze Świata parę dni wolnego i mistrzostwa Europy. Potem nadgonią trochę ligę, by zagrać w europejskim turnieju eliminacji igrzysk olimpijskich. Tam nie dadzą rady awansować, to będzie jeszcze turniej interkontynentalny. "Dlaczego siatkówka jest taka dziwna?" - usłyszałem niedawno pytanie. Postaram się odpowiedzieć.

W innych olimpijskich dyscyplinach sportu wygląda to zupełnie inaczej. W koszykówce reprezentacje mają najwyżej jeden ważny turniej na rok i w dodatku rozgrywany przed ligowym sezonem. Pierwszy awans do igrzysk wywalczył mistrz świata z 2014 r. (USA u kobiet i u mężczyzn). Eliminacjami olimpijskimi są potem przede wszystkim mistrzostwa kontynentu, a ostatnie miejsca rozdzielane są podczas dodatkowego turnieju (u kobiet) lub turniejów (u mężczyzn) tuż przed igrzyskami. Niemal identycznie kwalifikacje olimpijskie wyglądają w piłce ręcznej.

W hokeju na trawie głównymi eliminacjami jest Liga Światowa - która odbywa się na zupełnie innych zasadach niż w siatkówce. W jej eliminacjach grają wszyscy, którzy się zgłoszą. Mistrzostwa kontynentów to dodatkowa okazja na kwalifikacje.

Na tym tle siatkówka rzeczywiście wygląda zupełnie inaczej.

Kto płaci - ten wymaga

Powód, dlaczego działacze w siatkówce organizują w ciągu roku tyle turniejów dla reprezentacji jest jasny. Dla pieniędzy. Nie ma w tym nic złego. Cały zawodowy sport na tym się opiera. Działacze czy właściciele klubów - w innych przypadkach niż siatkówka - organizują rozgrywki, by przyciągnąć kibiców. Fani płacą za bilety, oglądają transmisje telewizyjne i nadawane przy ich okazji reklamy lub wykupują dekodery, podziwiają banery sponsorów itp.

Jak w każdej dziedzinie gospodarki działają prawa podaży i popytu [oczywiście sport nie jest do nich ograniczony - trzeba o tym pamiętać]. Federacje siatkówki - światowa, kontynentalne i krajowe, starają się przygotować produkt, który kupią stacje telewizyjne, a potem kibice. Po rankingach oglądalności widać, że największy popyt jest na rozgrywki z udziałem reprezentacji. Dlatego federacje siatkówki co jakiś czas poszerzają swoją ofertę "handlową" o nowe rozgrywki, a stare puchną o nowe zespoły. Tak działa każda firma, która chce się rozwijać. Kiedyś w siatkówce mieliśmy jedynie mistrzostwa świata i kontynentalne. Potem doszedł turniej igrzysk olimpijskich i Puchar Świata. Następnie Liga Światowa i kobiece Grand Prix, Puchar Wielkich Mistrzów, kontynentalne i interkontynentalne turnieje kwalifikacyjne do igrzysk itd. Od kilku lat siatkarze grają też w Lidze Europejskiej (w przypadku Polski była to kadra B).

Siatkówka nie jest oczywiście odosobniona w poszerzaniu swojej oferty rynkowej. Tak samo dzieje się w każdej innej dyscyplinie sportu. W piłce ręcznej mistrzostwa świata są co dwa lata, a jeszcze 25 lat temu były co cztery. Od lat 90. rozgrywane są też mistrzostwa Europy, których wcześniej w ogóle nie było. W piłce nożnej ze względów komercyjnych Liga Mistrzów utyła o niemistrzów z najlepszych lig, a w ciągu niespełna ćwierć wieku liczba uczestników finałów Euro wzrosła trzykrotnie (z 8 w 1992 r. do 24 w 2016). W dodatku "pucharowe środy" zmieniły się w pucharową trzydniówkę.

Siatkarskim działaczom wolno więcej

Jeśli jednak chodzi o podejście komercyjne do sportu jest coś co odróżnia siatkówkę od większości innych dyscyplin. To kwestia kompromisu.

W koszykówce, piłce nożnej czy nawet piłce ręcznej obok rozgrywek reprezentacji potężną siłę marketingową mają rozgrywki klubowe. We wszystkich tych trzech wymienionych dyscyplinach sportowych kalendarz imprez dla reprezentacji musi więc uwzględniać potrzeby klubów. Nawet najpotężniejsza na świecie federacja sportowa - FIFA, zmianę terminu mistrzostw świata 2022 musiała sobie "wykupić" od najbogatszych klubów oferując znaczny wzrost kwot, którą drużyny dostaną za zwolnienie na turniej swoich graczy. Wprowadzenie nowych rozgrywek przez FIFA - w rodzaju Ligi Światowej - w piłce nożnej w ogóle byłoby nie do pomyślenia. Podobnie w koszykówce, gdzie przez pewien czas z powodu konfliktu między klubami a FIBA (akurat nie chodziło o kalendarz) funkcjonowały dwie Euroligi (jedna nazywała się Suproliga).

Przywołam też przykład amerykańskich lig zawodowych - takich jak NFL, MLB, NBA czy NHL, które z kolei - odwrotnie niż w siatkówce - tworząc swój kalendarz rozgrywek nie liczą się z żadną międzynarodową federacją sportową. Tam jednak też terminarze ustalane są na zasadzie kompromisu. Potężną siłą są bowiem związki zawodowe graczy, które z właścicielami klubów ustalają nie tylko liczbę meczów w sezonie, ale także liczbę dni, w których zawodnik jest do dyspozycji klubu.

W siatkówce nie ma ani silnych komercyjnie rozgrywek klubowych, ani liczącego się związku zawodowego zawodników. Za to działacze mają za sobą potężnych sojuszników - stacje telewizyjne, które wolą pokazywać reprezentacje niż kluby. Dlatego siatkówka jest inna.

Może doczekamy jeszcze czasów, że siatkarskie reprezentacje będą grały w różnych rozgrywkach przez cały rok, a ich zawodnicy główne umowy będą podpisywać nie z klubami, ale z macierzystą federacją. W niektórych sportach - mało znanych w Polsce jak krykiet czy rugby - już tak jest.

Zobacz wideo

Facet, który od auta woli hulajnogę, dwaj miłośnicy Harry'ego Pottera i fan Jana Matejki [SYLWETKI SIATKARZY]

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.