Siatkówka. Stec: Co odkryliśmy dzięki Lidze Światowej

Odkryliśmy oczywiście Amerykę. Nasi siatkarze wreszcie wiedzą, jak ją pokonać - przegrany 1:3 sobotni rewanż był już raczej relaksem rezerw. Ale przede wszystkim odkryliśmy, że polska siatkówka to królestwo bardziej rozległe, niż sądziliśmy po zdobyciu złota mundialu - pisze na swoim blogu "A jednak się kręci" Rafał Stec, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i Sport.pl.

Niepokoiliśmy się przed minionym sezonem, gdy władzę przejmował Stéphane Antiga - trenerski debiutant, kumpel z boiska wielu kadrowiczów. Niepokoiliśmy się przed mundialem, gdy powołania nie otrzymał wieloletni lider drużyny, Bartosz Kurek. Niepokoiliśmy się wreszcie przed sezonem bieżącym, do którego przystąpiliśmy bez Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i Pawła Zagumnego, postaci więcej niż zasłużonych.

Niepokoiliśmy się tym bardziej, że ewolucja Ligi Światowej - przepisy zmieniają się właściwie co rok - nawet fazę eliminacyjną uczyniła wyzwaniem skrajnie wymagającym. Faworytów nie rozrzuca się już po wielu grupach, jak w przeszłości, faworyci naparzają się ze sobą od pierwszego weekendu rozgrywek. Gdybyśmy wszak półfinały przyszłorocznego turnieju olimpijskiego obsadzili Polską, USA, Iranem i Rosją, to wielkiej sensacji by nie było, zaskakiwałby co najwyżej brak Brazylii. A jednak nowa reprezentacja zaczęła zwyciężać natychmiast. A my z każdym meczem dokonywaliśmy kolejnych wspaniałych odkryć.

Odkryliśmy, że przeobrażanie Kurka z przyjmującego w atakującego nie musi ciągnąć się miesiącami. Ba, jego gwałtowny, oparty na olbrzymiej sile styl gry do nowej roli - siatkarza skupionego wyłącznie na ofensywie - pasuje. No i jeśli przestanie się schylać, by odbierać serwis, to ulży obolałym plecom, które prawdopodobnie będą mu dokuczać już zawsze.

Choć Kurek opuścił dwumecz w Teheranie, rankingowi punktujących w grupach elity przewodzi ze sporą przewagą, zajmuje też trzecie miejsce wśród zbijających z najwyższą wydajnością - a gdyby okroić listę do grających na jego pozycji, ustępowałby jedynie Shrahramowi Mahmoudowi. Nawiasem mówiąc, jego postawa uzmysławia, że przesuwanie siatkarzy między pozycjami nieco demonizujemy - skoro Dimitrij Muserski czy Alessandro Fei potrafili z powodzeniem przeskakiwać na atak ze środka bloku, to dlaczego miałoby to być udręką dla znakomitego przyjmującego, do fruwania po skrzydle (choć zazwyczaj przeciwległym) przecież przyzwyczajonego?

Odkryliśmy zarazem, że jak można zastąpić Wlazłego, tak można w kryzysowych okolicznościach wyręczyć Kurka. Jakub Jarosz znacząco zasłużył się dla zwycięstwa absolutnie kluczowego. A może wręcz rozstrzygającej dla całej rywalizacji w grupie. Błysnął, więc Irańczycy ponieśli swoją jedyną porażkę w Teheranie - przy wyniku odwrotnym nasi siatkarze podejmowaliby Amerykanów na trzecim miejscu w grupie. To był jedyny do dzisiaj wyłom od zasady, że w trójkącie Polska-USA-Iran wszyscy wygrywają wszystkie mecze u siebie.

Odkryliśmy też, że możemy liczyć na stały, intensywny dopływ talentów, a młodzieńcy z doświadczeniem wyłącznie ligowym mają wszystko, co potrzebne, by na poziomie międzynarodowym wyglądać więcej niż przyzwoicie. 21-letni Mateusz Bieniek, który dotąd ani razu nie odbił piłki nawet w europejskich pucharach, debiutancki mecz z Rosją rozpoczął od asa serwisowego, a potem atakował ją ze 100-procentową skutecznością, najczęściej na boisku blokował i został uznany przez FIVB bohaterem wieczoru. Wysoką formę utrzymywał tygodniami, przygasł dopiero w piątkowym meczu z USA. I kończył fazę eliminacyjną w czołówkach serwujących (czwarte miejsce, wszystkie statystyki nie obejmują soboty) oraz blokujących (trzecie). A nam dostarczył kolejnych dowodów potwierdzających tezę chyba zbyt rzadko wypowiadaną - że na środku siatki jesteśmy chyba najbogatsi na Europie. Pamiętajmy, że ciężki sezon ligowy odchorowywał Karol Kłos. Nie tylko kapitan drużyny, ale także środkowy wybierany do drużyny gwiazd mundialu i turnieju finałowego Ligi Mistrzów.

Odkryliśmy, że naczelnym wyzwaniem dla Antigi - co wynika m.in. z powyższego akapitu - może być utrzymanie w odpowiedniej formie psychicznej tych, którzy mogą się bardzo przydać, ale grają rzadko, mecze spędzają w kwadracie rezerwowych lub wręcz siadają na trybunach. To frustrujące dla sportowców przeświadczonych o swojej klasie, a takich w reprezentacji stale przybywa. Dlatego w decydującym o awansie meczu z USA w kadrze meczowej nie mieści się gracz formatu Marcina Możdżonka. A kiedy w dołek wpada na chwilę Kurek, to nie zastępuje go Jarosz - wspomniany bohater z Teheranu, to było ledwie tydzień temu! - lecz Dawid Konarski, który dopiero dołączył do drużyny, bo wcześniej z reprezentacją B uczestniczył w europejskich igrzyskach w Baku. Oto paradoks chyba najprzyjemniejszy - zamiast przynajmniej przejściowych kłopotów kadrowych po rozstaniu z gwiazdami, od kadrowego bogactwa aż kręci się w głowie. A przecież nie znamy dnia ani godziny, przecież w każdej chwili może np. eksplodować talent 20-letniego Artura Szalpuka, dzisiejszego debiutanta...

Odkryliśmy wreszcie, że Antiga, który obsesyjnie dbał o dyscyplinę w drużynie już jako zawodnik, nie odpuści nikomu. Jesienią odważył się odsunąć Kurka - "przyczyny sportowe" to tylko wersja oficjalna - a teraz sprowadził na ziemię Fabiana Drzyzgę, który źle zareagował na decyzję selekcjonera, by zdjąć rozgrywającego z boiska w meczu z Rosją w Kazaniu. Skutek? Tydzień później na Irańczyków został rzucony Grzegorz Łomacz. Znaczy Antiga porwał się na zasadniczy gest w chwilach najważniejszych - jak już ustaliliśmy wyżej, sprawa awansu rozstrzygała się w Teheranie. A im bardziej Polska wygrywa, tym bardziej rośnie jego autorytet i ubywa powodów, by jego werdykty podważać.

Czytaj bloga Rafała Steca "A jednak się kręci"

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA