Polska - Rosja 3:2. Mistrzowie tie-breaków znów pokonali Rosję

Polska zdobyła mistrzostwo świata dzięki umiejętnościom wygrywania tie-breaków. I mimo braku największych gwiazd nie stracili tego atutu, po raz drugi pokonując Rosję

Wygrywającego składu się nie zmienia - trenerzy reprezentacji Polski wyszli z takiego założenia i nominowali do rozpoczęcia drugiego meczu tych samych zawodników, którzy w czwartek rozbili mistrzów olimpijskich. Zresztą zwycięzcy nie zmęczyli się zbytnio. Gdyby nie długa przerwa po dwóch setach, na boisku siatkarze byliby krócej niż półtorej godziny. Za to pokonani wyszli na boisku w zupełnie przemeblowanym zestawieniu, co dziwne, bez najlepszego dzień wcześniej Denisa Biriukowa, za to z rozgrywającym Igorem Kołodinskim, który rozgrywał drugi mecz w "Sbornej". Ten pierwszy szybko pojawił się na boisku, nasi rywale znów kończyli seta w całkiem innym zestawieniu.

Kluczem do kapitalnej inauguracji Ligi Światowej była przede wszystkim doskonała zagrywka polskiej drużyny, rosyjscy rozgrywający musieli biegać do piłki, a wtedy znacznie prostsze jest ustawienie bloku i obrony. A każda udana akcja uskrzydlała Polaków i deprymowała przeciwników. Przez dobę nasi siatkarze nie stracili umiejętności serwowania. Atomowych uderzeń było niewiele, ale za to flotem goście nie radzili sobie zupełnie. Celem był Siergiej Sawin, odbijający piłkę w różne strony, ale nie w pobliże rozgrywającego.

Choć Polacy prowadzili od początku, to szło im trudniej niż w czwartek. Przede wszystkim znacznie lepiej spisywał się Maksim Michajłow, w ataku nieustępujący Bartoszowi Kurkowi. W kluczowym momencie pierwszego seta został jednak brutalnie zablokowany przez Mateusza Mikę i Andrzeja Wronę (22:18). Kurek z każdą akcją udowadniał, że pomysł z przestawieniem go na atak może być strzałem w dziesiątkę. Już w inauguracyjnym spotkaniu pozbył się tremy (przyznał się, że ją miał, i to sporą), a jego możliwości fizyczne są ogromne. Zdarzały mu się nieudane zbicia, ale po pierwsze, wciąż praktycznie wcale nie ma doświadczenia w atakach przy prawej antence, a po drugie, dostawał z reguły wystawy w najtrudniejszych sytuacjach. I gdy tylko pamiętał, by nie próbować trafiać w trzeci metr, był nie do zatrzymania. Nawet gdy miał naprzeciw ręce rywali, po prostu je rozbijał.

Bezradność Rosjan szybko zmieniła się w irytację. Na początku drugiego seta Jewgienij Siwożelez w jednym z nielicznych udanych zbić wystawił w kierunku Polaków zaciśniętą pięść. A nerwy wyłączają myślenie, co przekłada się na błędy, więc w kolejnej akcji huknął tak mocno, że piłka poleciała kilka metrów za boisko.

A polska drużyna grała swoje: świetnie broniła, zaś w ataku starała się ograniczyć do minimum ryzyko. W trudnych chwilach Grzegorz Łomacz wykorzystywał swoich pewniaków: Kurka i Mikę. Kiedy ten drugi się zaciął na moment, straciliśmy trzy punkty z rzędu i wysokie prowadzenie. Wtedy też Polacy przekonali się na własnej skórze, ile znaczy dobra zagrywka. Rywale serwowali z prędkością przekraczającą 100 km/h, a wtedy nawet najlepsi mają problemy. A Kołodinski ma w swoim kraju pseudonim "Bazooka", właśnie z powodu atomowych zagrywek, Michajłow i Siwożelez uderzali jeszcze mocniej. Ten ostatni prowokował polskich siatkarzy, aż sędzia musiał zwrócić mu uwagę.

Grzegorz Łomacz musiał poczuć się jak jego odpowiednik w rosyjskim zespole, bo w końcówce drugiego seta ani razu nie dostał piłki tam, gdzie stał. Zaś nasi atakujący musieli radzić sobie z wysokim rosyjskim blokiem. Najtrudniej miał Michał Kubiak, dużo niższy od rywali. Zmuszeni do wysiłku Polacy stracili seta. I stanęli, bo kolejnego zaczęli od trzypunktowej straty spowodowanej oczywiście mocnymi serwami. A to najgorsze, co może zdarzyć się w rywalizacji właśnie z tym przeciwnikiem.

Rosjanie odżyli, zaś nasi siatkarze nie mogli znaleźć argumentów, żeby się przeciwstawić. Zagrywka przestała funkcjonować, więc Kołodinski gubił nasz blok i uniemożliwiał ustawienie się do obrony. Stephane Antiga wyciągnął z rezerwy mistrzów świata: Fabiana Drzyzgę i Piotra Nowakowskiego. Brakowało jednak lidera, który pociągnąłby drużynę, tak jak robił to Mariusz Wlazły w mistrzostwach świata. Predysponowany do tego jest Kurek, lecz chyba jeszcze nie teraz. I tak zrobił wiele, bo po jego serwach i blokach jego kolegów straty zmalały do punktu 17:18. Na więcej Polaków nie było stać.

Z nikim nie można odpuszczać, a tym bardziej z Rosjanami. Z tego samego założenia wyszli polscy trenerzy, rzucając do walki wszystkie odwody. O tie-breaka walczyli Drzyzga, Nowakowski i Rafał Buszek. Dzięki temu ostatniemu wzrosła nasza siła ofensywna. Z charakterystycznym dla siebie spokojem i pewnością kończył ataki, stając się dla swojego rozgrywającego pierwszą opcją. Wprowadził się świetnie, a Polska szybko odskoczyła na kilka punktów. Z twarzy Rosjan znikły uśmiechy, a prowokator Siwożelez po kilku fatalnych pomyłkach ze spuszczoną głową powędrował do rezerwy. Rosjanie grali dobrze, ale nasza drużyna jeszcze lepiej. Przez pół seta nie oddała nawet punkty z wypracowanej wcześniej wysokiej przewagi.

Czwartkowe zwycięstwo 3:0 było w rywalizacji Polski z Rosją wyjątkiem. Większość ostatnich ważnych spotkań kończyła się po pięciu setach, a tego ostatniego wygrywała nasza drużyna. I tym razem niesieni przez 12-tysięczną widownię mistrzowie świata pokazali charakter. W najtrudniejszych i najważniejszych chwilach grali koncertowo, znów broniąc i wyprowadzając zabójcze kontry. Atomowe ataki rywali trafiały w ręce Pawła Zatorskiego, a precyzyjnie podbijaną piłkę Drzyzga wystawiał do niesamowicie pobudzonych skrzydłowych. Rosjanie byli bezradni, ponieważ z każdej strefy Polacy zdobywali punkty.

Gdy przy prowadzeniu 9:7 Buszek spod band reklamowych dociągnął piłkę idealnie do Miki, wydawało się, że "nas nie dogoniat". Mistrzowie olimpijscy wrócili jednak do gry, a pociągnął ich Maksim Michajłow. Dzień wcześniej miał 24-procentową skuteczność w ataku, w piątek był liderem. Przede wszystkim jednak znakomicie serwował, pozwalając Rosji odrobić straty z wyniku 8:12. I zaczęły się emocje, tak charakterystyczne dla meczów tych drużyn. Kibice oglądali końcówkę na stojąco, a próbę nerwów lepiej wytrzymali Polacy, pokazując, że nawet mimo nieobecności gwiazd nie stracili swojego charakteru, który doprowadził ich do złota w mundialu. A Rosjanie tradycyjnie już w trudnym momencie popełnili aż trzy błędy...

W piątek i sobotę Polska zagra w Częstochowie z Iranem.

W czwartek Polacy pokonali Rosjan 3:0! Ergo Arena odleciała! [ZDJĘCIA]

Czy Polska wygra Ligę Światową?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.