Hojni sponsorzy, pełne hale, ludzie przyklejeni do telewizorów i worki medali największych imprez - taka miała być polska siatkówka oczami jej prezesa Mirosława Przedpełskiego. Cacuszko.
Przez lata było wszystko, także wyniki - wicemistrzostwo świata, mistrzostwo Europy, kolejny medal tej imprezy, podium Pucharu Świata, wygrana Liga Światowa. W 2013 r. kadra prowadzona przez trzeciego kolejnego obcokrajowca Włocha Andreę Anastasiego miała potwierdzić aspiracje, na przystawkę uporać się z rywalami we współorganizowanym Euro, by następnie roznieść wszystkich na pierwszych w historii MŚ u siebie.
Organizacyjnie, mimo narzekań prezesa na małe wsparcie z budżetu państwa, na pewno się uda. Niewiadomą jest coś, co jeszcze niedawno było sprawą oczywistą - czy mistrzostwa powiodą się od strony sportowej.
Z drużyny topowej Polacy stali się ostatnio przeciętniakami, którzy w ME martwili się, żeby oddać jak najmniej setów Turkom i Słowakom. Z Francuzami i Bułgarami, którzy uchodzą za nieco więcej niż średniaków, przegrywali. Impreza zakończyła się blamażem i drugim najgorszym wynikiem ME w ostatnich 12 latach.
Nie była to wpadka jednorazowa. Całe 12 miesięcy to pasmo sromotnych porażek, które siatkówka pamięta z końca XX w. Wtedy Polacy dopiero nieśmiało pukali do czołówki.
Jak to możliwe, by z 14 spotkań w Lidze Światowej i ME przegrali aż osiem? Co się stało, że schodzili z boiska pokonani w 60 proc. wszystkich oficjalnych meczów? Gdzie te gromady świetnie wyszkolonych zawodników, którzy na fali pierwszego wielkiego sukcesu, jakim było wicemistrzostwo świata w 2006 r., miały zawojować kadrę? Gdzie ta doskonała atmosfera, która przez lata pomagała budować głodny sukcesów zespół? Dlaczego najważniejsze postaci środowiska, m.in. Artur Popko, Konrad Piechocki, Bogusław Adamski, przestał łączyć jeden cel, czyli interes siatkówki?
W 2013 r. przydarzyło się niestety więcej niż tylko słabe wyniki. W atmosferze niejasności rozstawali się z drużyną kluczowi przez lata gracze - Krzysztof Ignaczak i Zbigniew Bartman. W trybie pilnym rozwiązano kontrakt z Anastasim i choć było to dość logiczną konsekwencją kiepskich wyników, to już powołanie następcy, wciąż czynnego siatkarza PGE Skry Bełchatów Stephane'a Antigi, zaskoczyło nawet najtęższych fachowców.
Z Antigą tylko jednego możemy być pewni - rok 2014 będzie czasem powrotów zawodników dotychczas w kadrze niegrających, m.in. Mariusza Wlazłego, którego nieobecność była przez lata dyżurnym problemem reprezentacji, Daniela Plińskiego czy Ignaczaka. Także po to powołano Francuza na stanowisko, by połączył niechętne sobie frakcje, co jak słychać, na razie udaje mu się bez problemów.
Jaką siłę będzie miała drużyna Antigi, nikt nie jest w stanie nawet przypuszczać. Tym bardziej że zagra pod niespotykaną dotąd presją. Nie tylko wywołaną tłumami wyposzczonych, choć wciąż wiernych siatkówce kibiców. Mundial 2014 to przede wszystkim wielki sprawdzian, czy sportowo-marketingowa koniunktura na siatkówkę to tylko wydmuszka, czy jej świetność nie była aby chwilowym wyskokiem. Czy bezpowrotnie minęły chwile, kiedy bali się nas wszyscy, czy może Polacy spróbują jeszcze raz dorównać Brazylii i Rosji.
O powrót do czołówki walczy również reprezentacja kobiet, która już za kilka dni w Łodzi rozpocznie kwalifikacje do MŚ. Jej rywalkami będą Belgijki, Hiszpanki i Szwajcarki, awansuje tylko jedna drużyna. Sprawa stoi na ostrzu noża: będzie pierwsze miejsce, Polki nieznacznie podniosą się w rankingach i dadzą nadzieję na lepszą przyszłość; awansu nie będzie, drużynę Piotra Makowskiego czekają lata potyczek w siatkarskim zaścianku. Zresztą już teraz Polki wypadły poza elitę World Grand Prix. Można pocieszać się, że tam łatwiej będzie o zwycięstwa i awans do turnieju finałowego, ale prestiżowo to dla tak bogatej federacji mocny policzek.
Jest jednak szansa, że zrealizuje się pierwszy scenariusz, bo Makowski zdołał namówić do powrotu wszystkie znaczące zawodniczki, które sięgały z Andrzejem Niemczykiem po dwa złota ME, z Marco Bonittą po awans na igrzyska w Pekinie, a z Jerzym Matlakiem po brąz ME. Jeśli ta grupa kierowana przez Małgorzatę Glinkę-Mogentale nie da rady, czekają nas kolejne nawet nie chude, lecz chudziutkie lata.
Z ponad 120 zawodniczek występujących w Orlen Lidze 33 mają obce paszporty, drugie tyle to siatkarki urodzone w roku 1983 i wcześniej. Jeśli najbardziej doświadczone zawodniczki zrezygnują z kadry na dobre, trener będzie miał wielki problem, by sklecić choćby przyzwoitą drużynę.
Jeszcze kilka lat temu, kiedy biznesowo projekt siatkarski dopiero raczkował, wydawało się, że świat będzie kłaniał się obu polskim reprezentacjom. Dziś to my bijemy pokłony.