Sebastian Świderski: Zawsze chciałem grać w Italii, to było moim celem i marzeniem. By zmierzyć się z najlepszymi, bo liga włoska jest najlepsza. Udało mi się zaistnieć, zostałem wybrany przez dziennik "La Gazzetta dello Sport" za najlepszego gracza sezonu zasadniczego. Zdobyłem dwa puchary i jeden Superpuchar Włoch.
- Czułem, że mogłem więcej osiągnąć, zostać mistrzem Włoch. Byłem blisko, ale się nie udało. Nie wygrałem także Ligi Mistrzów. Sport jest brutalny.
- Kilka spraw. Propozycja z Maceraty nie była najciekawsza. Roczny kontrakt, bycie trzecim przyjmującym, klub wiedział, że taki kontrakt mnie nie zadowoli. Nie wiem, czy zrobili to celowo, czy nie. Zresztą sam sygnalizowałem im, że raczej chciałbym wracać. Rozstaliśmy się w zgodzie, mam nadzieję, że zostawiam po sobie opinię dobrego, polskiego siatkarza.
Także rodzina naciskała na powrót do kraju. Córka Maja musiałaby w tym roku rozpocząć trzyletnie włoskie gimnazjum. Nie chciałbym później przerywać jej nauki, bo też trudno było przewidzieć jeszcze trzyletni pobyt we Włoszech. Do pierwszej klasy idzie też mój syn. Mam swoje lata, to był czas na decyzję co dalej po zakończeniu kariery.
- Prezes Kazimierz Pietrzyk namawiał mnie do powrotu, jeszcze kiedy grałem w Perugii. A dlaczego Kędzierzyn. Było mi tu dobrze, nie ma sensu nic zmieniać. Lepsze jest wrogiem dobrego, a ja znam ten klub, miasto, kibiców, działaczy. Znam też trenera Krzysztofa Stelmacha, który przez lata grał we Włoszech, to właściwie włoska szkoła trenerska a to mi odpowiada. Jest reprezentacyjny masażysta, który umarłego postawi na nogi (śmiech).
- Bełchatów ma swoich zawodników, koncepcję drużyny. Ze mną nikt ze Skry nie rozmawiał. Nie ma tematu.
- Chciałbym, ale to pytanie do Pawła i prezesa.
- Nie chcę być obwołany liderem zespołu. Chcę być człowiekiem od czarnej roboty. Poczuwam się do obowiązku, bym swoją grą podniósł poziom ZAKS-y. Dla mnie najważniejsze jest, by wygrywała drużyna. W siatkówce liczy się zespół i jej sukces, a nie indywidualne wyczyny. Ani sam wielki Ivan Miljković czy Kubańczyk Osmany Juantorena mistrzostwa nie zapewnią.
- Podniosła poziom sportowy, organizacyjny, finansowy. Transmisje Polsatu są moim zdaniem najlepsze w Europie, a może i na świecie, bo nie znam możliwości Japończyków i Brazylii. Mamy wspaniałych kibiców, wielkie hale.
- Czekam na telefon od trenera Daniela Castellaniego (śmiech). A tak poważnie, rozmawiałem z trenerem i ustaliliśmy, że najpierw muszę wrócić do zdrowia i pełnej formy. Nie ma co ukrywać, że rehabilitacja po kontuzji achillesa była bardzo szybka i intensywna. Teraz chodzi o to, by noga odpoczęła. Takie podświadome skakanie obciążające zdrowszą nogę rodzi kolejne kontuzje. Zresztą muszę poddać się jeszcze zabiegowi wyczyszczenia kolana, bo zrobiła mi się torbiel. Rehabilitacja potrwa cztery-pięć tygodni i wracam do treningów. Gdy będę zdrowy, jestem w stanie grać na dobrym poziomie. Gdy zerwałem achillesa, zdobyliśmy złoto mistrzostw Europy. Mogę zerwać drugiego, byle Polska została mistrzem świata. Oczywiście żartuję. Jedyne, czego mogę sobie życzyć, to zdrowie. O umiejętności, doświadczenie i zespół jestem spokojny. Wracam jednak do innej polskiej ligi niż ta sprzed siedmiu lat, część hal jest dla mnie obca, będą trochę jak nowicjusz. To mnie tylko mobilizuje.