"Pragnienie zwycięstwa u naszych siatkarzy było tak wielkie, że nadmiar adrenaliny paraliżował im ruchy. Prawie przy każdej akcji odnosiło się wrażenie, że walczą o sportowe być albo nie być, że stawką każdego punktu jest śmierć lub życie. Taka jest najkrótsza historia porażki Polaków w finale Ligi Mistrzów" - tak dla "Gazety Wyborczej" pisał w 2002 roku Zdzisław Ambroziak. Występem Mostostalu Kędzierzyn-Koźle w turnieju finałowym LM w Opolu żył cały kraj. I choć zespół Waldemara Wspaniałego zajął w Final Four czwarte miejsce, jego sukces (wówczas organizację finału kędzierzynianie otrzymali dopiero po tym, jak na boisku zapewnili sobie awans do najlepszej czwórki) potrafiliśmy docenić.
Klubowe popisy Sebastiana Świderskiego, Pawła Papkego i innych były wówczas najlepszym, co nasza siatkówka miała. Kadra dopiero aspirowała do światowej czołówki, a w najważniejszym z europejskich pucharów w czwórce nie mieliśmy swojego przedstawiciela od 21 lat.
Teraz co prawda po raz pierwszy wprowadzamy do niej dwa swoje kluby, które okazały się lepsze od rywali z uchodzących za najlepsze lig rosyjskiej (Resovia po zwycięstwie w Nowosybirsku 3:1 przegrała u siebie z Lokomotiwem 2:3) i włoskiej (Skra przegrała z Perugią na wyjeździe 2:3 i pokonała ją w Łodzie 3:1), ale to nic innego jak konsekwencja rosnącej w siłę PlusLigi i całej naszej siatkówki.
W ostatnich latach częściej od reprezentacji Polski medale wielkich imprez zdobywają tylko Brazylia i Rosja. Z trzech ostatnich finałów ME wracaliśmy z dwoma medalami - złotym i brązowym - a na trzech ostatnich mundialach wywalczyliśmy dwa krążki - srebrny i złoty. W Lidze Mistrzów mamy właśnie szósty sezon z rzędu z "polskim" Final Four, a Resovia jest w tym czasie już czwartym naszym klubem - obok Skry, Zaksy Kędzierzyn-Koźle i Jastrzębskiego Węgla - który w tej elicie elit wystąpi.
- Sukcesy faktycznie trochę nam spowszedniały, a jeszcze mocniej spadek zainteresowania klubami w skali ogólnopolskiej - bo lokalnie one nadal mają świetnych kibiców - wiąże się z natłokiem imprez organizowanych w Polsce. Cały czas mamy dobre mecze Ligi Światowej, do tego w ostatnich latach doszły finały mistrzostw Europy i mistrzostwa świata, za chwilę [w 2017 roku] znów będziemy gościć ME - wylicza Malke. - Przez to w mediach siatkówka jest pozycjonowana już prawie tylko jako fajne wydarzenie przy okazji reprezentacji - dodaje.
To wszystko prawda, ale to tylko jedna z przyczyn mniejszego niż kilkanaście lat wstecz zainteresowania meczami naszych klubów w pucharach. Ważniejsze są chyba i kondycja rozgrywek, i rywali. - Skra i Resovia to w tej chwili najmocniejsze zespoły na świecie. Obok Kazania i nie wiem kogo jeszcze - mówi Ryszard Bosek, mistrz olimpijski, mistrz świata i zdobywca Pucharu Europy Mistrzów Krajowych z Płomieniem Milowice (w 1978 roku). Zaskakuje? Chyba nie. Zenit w Final Four zagra po raz piąty z rzędu (w pierwszym półfinale zmierzy się z gospodarzami z Berlina), poza jeszcze kilkoma klubami z Rosji i Włoch trudno dziś znaleźć zespoły, które na szczycie utrzymują się dłużej niż kilka lat. Ci, którzy nagle pojawiają się z wielkimi pieniędzmi, zazwyczaj w końcu wpadają w kłopoty. - Trentino, które niedawno dominowało [wygrało LM trzy razy z rzędu od sezonu 2008/2009 do 2010/2011], musi przeczekać, znacznie zmniejszyło budżet przez kryzys we włoskiej siatkówce. Potęg już i tak tam nie ma. Minęły czasy gigantów, za którymi stali tacy ludzie jak Silvio Berlusconi albo takie firmy jak Benetton - mówi Malke.
Benetton stał za Sisleyem Treviso. Ten klub jeszcze w 2008 roku, gdy w Łodzi pierwszy raz w Final Four grała Skra, uchodził za siatkarski odpowiednik Realu Madryt. Ale od tamtej pory czterokrotny zdobywca Pucharu Europy do kolejnego nawet się nie zbliżył.
- W piłce mamy nawet nie kilka, tylko kilkanaście wielkich firm przyciągających na stadiony i przed telewizory ludzi z całego świata. Tam są nie tylko Real czy Barcelona, ale też Chelsea, Arsenal, Liverpool, Bayern, Manchester, PSG, Juventus itd. U nas już od wielu lat brakuje takich magnesów - mówi Bosek.
Warto też dodać, że skład faworytów - poza wyjątkami, czyli klubami stabilnymi i mądrze zarządzanymi - co roku jest trochę inny. - Bardzo brakuje u nas tego, co jest normą w piłce ręcznej i koszykówce, czyli klubów podczepionych do wielosekcyjnych potęg i dzięki temu stabilnych - mówi Malke.
Menedżer m.in. Stephane'a Antigi, Andrei Anastasiego i Mateusza Miki uważa, że właśnie z koszykówki i ze szczypiorniaka powinna czerpać siatkarska Liga Mistrzów. Bezsprzeczne jest, że flagowe rozgrywki CEV (Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej) powinny przejść reformę. Od lat kluby, które w niej uczestniczą, w zdecydowanej większości tracą na tym finansowo, a kibice dostają coraz nudniejsze mecze (w tym sezonie Skra w fazie grupowej zdecydowała się grać domowe spotkania w Bełchatowie, a nie jak dotąd w Łodzi, bo jej szefowie słusznie uznali, że Atlas Areny by nie wypełnili), gubiąc się we wciąż zmienianym regulaminie. - Nigdy nie zapomnę, jak po wprowadzeniu "złotego seta" [sezon 2010/2011] Bełchatów grał o wejście do Final Four z Kazaniem i kiedy po porażce w Polsce 2:3 tam wygrał 3:1, to ludzie zaczęli wychodzić z hali. Myśleli, że ich zespół odpadł. Okazało się, że - niestety - odpadła Skra, bo trzeba było rozegrać dodatkowego seta, którego przegrała. Kibice w Kazaniu są wyedukowani siatkarsko, a i tak się pogubili - opowiada Malke.
"Złoty set" obowiązuje nadal, choć krzywdzi już trochę rzadziej - teraz rozgrywa się go, gdy po dwóch meczach rywale mają w dorobku tyle samo punktów. Trzy dostaje się za zwycięstwa 3:0 i 3:1, dwa za wygraną po tie-breaku, a punkt za porażkę w nim. Działacze CEV lubują się właśnie w przeprowadzaniu tego typu reform. - Wymyślają jakieś programy polegające na zmianie koloru piłek i strojów libero, a nie robią nic, żeby wypromować produkt. Powinni postarać się o transmisje meczów w Eurosporcie, skończyć z tą rozbudowaną do granic możliwości formułą rozgrywek i wreszcie znaleźć poważnych sponsorów - mówi Malke.
Tytularnym sponsorem Ligi Mistrzów jest DenizBank. Właśnie dzięki tej firmie w zeszłym roku Final Four zorganizowała Ankara. - Proszę mi wierzyć, że tamtejsza hala nie nadaje się do rozgrywania takich imprez - mówi Malke.
Cóż. Najważniejsze, że znów znalazł się chętny do wpłacenia 250 tys. euro za organizację turnieju. Żeby było śmieszniej, w nagrodę zwycięzca dostaje zaledwie jedną piątą tej kwoty.
W Lidze Mistrzów piłkarzy ręcznych od następnej edycji triumfator ma dostawać dziesięć razy więcej. - Zmienimy system rozgrywek, żeby jeszcze uatrakcyjnić je dla telewizji i sponsorów, a na Final Four 2016 chcemy mieć w puli nagród milion euro - mówi Jean Brihault, prezydent Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej.
EHF swoje najważniejsze klubowe rozgrywki pokazuje we własnym kanale, Liga Mistrzów CEV nie ma nawet własnej strony internetowej. O sponsorach ze szczypiorniaka - firmach takich jak Velux, Sharp czy UNIQUA - siatkówka też może tylko pomarzyć. - W piłce ręcznej rozgrywkami zarządzają Niemcy, wsparcie mają od tak wielkich graczy rynku sportowego jak Intersport i bukmacherzy [Bet-at-home.com]. Nawet jeśli te firmy nie dają bezpośrednio wielkiej kasy, to zależy im na promowaniu dyscypliny, bo to się przekłada na ich zyski. U nas nikt tego nie rozumie - denerwuje się Malke. - Trzy razy byłem w komitecie organizacyjnym Final Four i mam wyłącznie dramatyczne doświadczenia ze współpracy z CEV. Kiedyś nawet zapytałem panią supervisor, czy w federacji zdają sobie sprawę z tego, że kluby w końcu się zbuntują i jak przed laty w koszykówce stworzą własną Euroligę. Odpowiedziała, że co roku chętni do płacenia jednak się znajdują. Mam nadzieję, że kluby w końcu pójdą po rozum do głowy, bo trudno wierzyć, że federacja sama z siebie wreszcie zechce wyjść z rozgrywkami do ludzi - kończy menedżer.
źródło: Okazje.info