PlusLiga. Paweł Papke: W finale Zaksa Resovia bez tie-breaka się nie obędzie

- Zaksa ma mniejsze parametry wzrostowe, gra bardziej wyrafinowanie. Resovia to czysta siła. Piąty mecz skończy się tie-breakiem - przewiduje Paweł Papke, były reprezentant, który zdobywał medale w obydwu klubach.

Relacje na żywo w twoim smartfonie. Pobierz aplikację Sport.pl LIVE ?

Łukasz Baliński: Śledzi pan tę rywalizację?

Paweł Papke: Oczywiście, że tak. Jestem z na bieżąco. A takiego finału na pewno bym nie odpuścił. Zamierzam na tym piątym meczu być osobiście.

Co mówi serce, a co rozum w przypadku tych drużyn?

- Mecze finałowe nie stoją na wysokim poziomie. Widać dużo stresu, dużo wahań. Remis 2-2 nie jest zaskoczeniem.

Zaksa to bardziej techniczny zespół, o trochę mniejszych parametrach wzrostowych, grający bardziej poukładaną, taktyczną siatkówkę. Resovia to czysta siła, proste formy w ataku. Są to wyrównane zespoły i trudno znaleźć w Polsce kogoś, kto by więcej szans dał jednej albo drugiej drużynie. Osobiście trudno mi typować jakikolwiek wynik, bo grałem w jednym i drugim klubie, mam w nich wielu znajomych.

Co - lub raczej kto - może zadecydować o wygranej jednej lub drugiej drużyny? Wojownicy Felipe Fonteles i Zbigniew Bartman, doświadczenie Pawła Zagumnego lub Lukasa Tichacka? A może trzeba spojrzeć w stronę szkoleniowców?

- Porównywanie zawodników na pozycjach, przeciwstawianie formacji chyba nie ma większego sensu. Mecz może skończyć się 3:0, a może być i tak, że w tie-breaku będzie po 20, a o mistrzostwie Polski zadecyduje ostatecznie jedna, przypadkowa piłka.

W drużynie kluczem jest równowaga. Bartman z Resovii jest specyficznym zawodnikiem i człowiekiem, fakt. Częste zmiany klubów to znak, że nie wszędzie się z łatwością odnajduje i nie ze wszystkimi dogaduje. Ale po drugiej stronie siatki - Fonteles też miał podobne przygody w lidze włoskiej czy brazylijskiej. Krzysztof Ignaczak z Resovii to też nie jest chłopak, który ze spuszczoną głową obserwuje, co się dzieje na boisku, a w Zaksie to samo można powiedzieć o Zagumnym czy Michale Ruciaku. Nie chowają się po kątach. Problem polega na tym, aby agresję i determinację umieć kontrolować - drużyna musi mieć dla równowagi jedną, dwie osoby spokojne.

Trener Daniel Castellani potrafi doskonale trafić do zawodników od strony psychologicznej, prowadził w swoim życiu kilkudziesięciu świetnych siatkarzy. Drugim trenerem jest w Zaksie Sebastian Świderski, który wciąż pamięta siatkówkę z boiska. Po drugiej stronie Andrzej Kowal - młody jeszcze szkoleniowiec, dla którego jest to pierwsze prawdziwe wyzwanie w tym fachu. Nie może się równać z Argentyńczykiem doświadczeniem, ale już dużo umie. Nadrabia zapałem, charyzmą.

Śledząc zapowiedzi tych pojedynków, widać, często używane jest sformułowanie "dyspozycja dnia". Chyba w żadnej innej dyscyplinie zespołowej nie mówi się o tym tyle, co w siatkówce...

- Może zbyt często zrzucamy na to winę, bo czasem trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kto lepiej grał w danym spotkaniu. Czasami jednak naprawdę wiele zależy od tego, jak drużyna wejdzie w mecz. To pokazał pojedynek numer cztery, kiedy Zaksa wyśmienicie rozpoczęła i potem trudno było ją zatrzymać. A po graczach Resovii widać było, że nie odzyskali równowagi, kiedy na dzień dobry dostali dwa bloki. Już do końca byli stłumieni w ataku.

Dużo mówi się o wykorzystywaniu atutu własnej hali. Czy na tym poziomie rzeczywiście wsparcie fanów stanowi taką wartość?

- Zawodników nie interesuje, która drużyna ma więcej kibiców i którzy są głośniejsi. Choć oczywiście fani Resovii są fanatykami, ale Zaksie też nie można niczego odmówić. Jest to na pewno czynnik wsparcia.

Pan jako zawodnik wystąpił w kilku finałach mistrzostw Polski. Jak od tego czasu zmieniła się oprawa i klimat wokół siatkówki?

- Gdy zaczynałem grać w siatkówkę, olsztyńska hala Urania miała 2500 miejsc, hala Polonii w Częstochowie 3000. Każdy czekał, aż na tych obiektach będzie mógł zagrać. A teraz podobna jest w Kędzierzynie-Koźlu, dużo większa jest w Rzeszowie, a i tak są niewystarczające. 15 tysięcy też przyszłoby na takie pojedynki. Takie obiekty już zresztą mamy: w Gdańsku, Łodzi czy w Katowicach. Średnia oglądalność ligi siatkarzy będzie się jeszcze poprawiać. Do tego dochodzi wielki show w amerykańskim stylu. Inaczej się gra, innymi piłkami, na innej nawierzchni. Po prostu pełny profesjonalizm. Doskonale finały pokazuje telewizja Polsat. W meczach używa się systemu challenge, który niemal w 100 procentach eliminuje pomyłki sędziowskie.

A poziom sportowy? Wielu komentatorów zwraca uwagę, że to raczej mecze pełne błędów aniżeli finezyjnej siatkówki.

- Największy skok jakościowy był mniej więcej pięć, sześć lat temu, kiedy liga urosła do trzeciej siły w Europie. I na tym poziomie cały czas się trzymamy. Mecze finałowe nie zachwycają fachowców pod względem poziomu taktyki. Za dużo jest nerwów i przestojów, a taka gra wybrednych znawców - których jest już w Polsce naprawdę wielu - nie zadowala. Pewnie jest to spowodowane stresem, a i w znacznej mierze zmęczeniem. Wciąż jest jednak dobra siatkówka. Pod tym względem praktycznie cała liga stoi wysoko. Przecież do półfinału nie dotarła Skra Bełchatów, więc można powiedzieć, że w tej chwili mamy pięć świetnych, eksportowych drużyn.

Kto zdobędzie tytuł?

- Serce jest bliżej Zaksy. Bez tie-breaka się jednak nie obejdzie. Tylko że co do wyniku nie jestem przekonany. Jeśli chodzi o sety, każde z sześciu rozstrzygnięć jest możliwe.

W finale PlusLigi ? kto nie pęknie, ten wygra

Więcej o:
Copyright © Agora SA