Daniel Castellani o siatkarzach: Chcę Polski agresywnej. Zawsze

Nie chcę, byśmy natychmiast popadli w obsesję słowa "wygrać". Ale całkiem w cień wyników odsuwać nie wolno. Spróbujemy wygrać w Lidze Światowej połowę meczów - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" i Sport.pl Daniel Castellani, selekcjoner polskich siatkarzy, którzy wylatują w środę do Brazylii na pierwsze mecze w Lidze Światowej.

Mecze z mistrzami świata w sobotę i niedzielę, tydzień później Polska gra z Wenezuelą. Potem rewanże w kraju, a także mecze z Finlandią. Do turnieju finałowego w Belgradzie (22-26 lipca) awansują zwycięzcy czterech grup oraz jeden z wiceliderów, któremu światowa federacja przyzna dziką kartę. Ostatnim uczestnikiem będą gospodarze - Serbowie.

Polacy w cieszących się u nas niesłychaną popularnością rozgrywkach po raz pierwszy wystawiają drużynę bardzo młodą, można powiedzieć - głęboko rezerwową. Nowy trener nie powołał do szerokiej kadry wielu gwiazd, z Winiarskim, Wlazłym i Plińskim na czele, do Brazylii nie zabiera też powołanego Zagumnego. Leci za to trzech absolutnych debiutantów - Grzegorz Łomacz, Jakub Jarosz i Marcel Gromadowski - oraz kilku graczy o śladowym reprezentacyjnym doświadczeniu.

Rafał Stec: Mija miesiąc pana pracy z reprezentacją, zaczyna się prawdziwe granie. Udało się zrobić wszystko, co zostało zaplanowane?

Daniel Castellani: Lepiej. Okazało się, że zawodnicy potrafią więcej, niż przypuszczałem, więc mogłem z pewnych rzeczy zrezygnować. I zaszliśmy trochę dalej, niż przewidywał plan. Na zgrupowaniu zobaczyłem ludzi z predyspozycjami do ciężkiej pracy, więc stworzyliśmy klimat, który tej pracy służy i bardzo mi się podoba. Wydaje mi się też, że powolutku zaczynamy wprowadzać na boisko idee przygotowane przeze mnie dla drużyny. Mam na myśli całą filozofię gry, jej aspekty taktyczne, techniczne i mentalne.

Jak opisałby pan powołaną grupę?

- To ludzie bardzo ambitni. Świadomi, przed jak wielką szansą stanęli, zdeterminowani, by ją wykorzystać. I, mam wrażenie, sięgają granic swoich możliwości - pracują na maksa, zawsze dają z siebie 100 procent.

Wszyscy? Może ktoś pana pozytywnie zaskoczył? Albo przeciwnie - rozczarował?

- Jak dotąd nie. Mogę powiedzieć, że np. Paweł Woicki haruje niesamowicie i nigdy się nie męczy, ale generalnie średnia pod tym względem jest w drużynie bardzo wysoka.

Ze sparingów z Włochami i Egiptem wynika, że zestawił pan już podstawową szóstkę przynajmniej na początek Ligi Światowej. Rozgrywa Grzegorz Łomacz, atakuje Jakub Jarosz, na środku bloku skaczą Marcin Możdżonek i Piotr Nowakowski, przyjmują Michał Bąkiewicz i Bartosz Kurek, ewentualnie Zbigniew Bartman.

- Może mieć pan rację, choć różnice w drużynie są tak minimalne, że wszystko się może szybko zmienić. Np. Woicki przystosowuje się do systemu gry, który preferuję, i wiem, że szybko mu się to uda. Marcel Gromadowski odstaje trochę od reszty, ale to zrozumiałe - znacznie wcześniej skończył sezon klubowy [w drugiej lidze włoskiej] i przez cztery tygodnie nic nie robił. Wszystko to są drobiazgi, one zaraz znikną. Dlatego zamiast mówić, że mam podstawową szóstkę, powiem: przed nami sporo meczów, będą grali wszyscy, choć oczywiście najwięcej ci zdolni utrzymać stale wysoką formę. Na mecz z Egiptem [wygrany 3:1] wystawiłem będących w najlepszej dyspozycji w tamtym momencie i oni pewnie będą najlepsi na początek LŚ.

Mówi pan dużo i dobrze o Woickim. Na pierwszy rzut oka, bez szczegółowej wiedzy o przebiegu zgrupowania, największą niespodzianką jest właśnie jego przegrana - na razie - konkurencja z Grzegorzem Łomaczem. Woicki był na igrzyskach w Pekinie i jest bezwzględnie bardziej doświadczony od Łomacza, czyli absolutnego debiutanta w kadrze. A przecież chodzi o newralgiczną pozycję rozgrywającego...

- Powtórzę: różnice między zawodnikami są minimalne. Woicki rzeczywiście wygrywa doświadczeniem, ale patrzę też na to, kto jak adaptuje się do mojego pomysłu na grę. I choć adaptują się obaj, choć obaj mają niezbędne umiejętności, to Łomaczowi idzie chyba troszeczkę szybciej. Obserwuję jego ewolucję, widzę, że wypadł świetnie w ligowym play-off, a także w tureckim turnieju kończącym Challenge Cup [Jastrzębski Węgiel mógł zdobyć puchar, przegrał dopiero w finale z gospodarzami Arkasem Izmir]. To dojrzały i gotowy do gry na wysokim poziomie siatkarz.

Wszyscy lecą do Brazylii zdrowi? Co z Bartmanem?

- Bolał go bark, na szczęście rezonans magnetyczny nie wykazał niczego poważnego. Stan zapalny zdarza się przy ciężkich treningach, za dwa-trzy dni minie.

Tak młodej drużyny jeszcze Polska w LŚ nie wystawiała. Sparingi wypadły nieźle, jest pan pewien, że nowicjusze są gotowi do poważniejszych wyzwań?

- Jestem pewien, że stać nas na naprawdę dobry występ. Oczywiście będziemy potrzebować trochę czasu, by do pewnych nowości przywyknąć. W pierwszym towarzyskim meczu we Włoszech [przegranym 0:3] byliśmy zdenerwowani, w rewanżu [wygranym 3:1] wypadliśmy już znacznie lepiej. Inauguracyjny sparing przed polskimi kibicami też rozpoczęliśmy w Miliczu spięci, by ostatecznie wygrać. Czyli uczymy się szybko, choć nie ma co ukrywać, że LŚ to zupełnie inny pułap, dla niektórych kompletna nowość, czas na adaptację jest niezbędny.

Uczestnicy LŚ generalnie wykorzystują ją do eksperymentów. Co pan wie o nowej Brazylii, z którą zagracie na początek?

- Widziałem jej pięć meczów, zawodnikom je dopiero pokażę. Brazylia wystawi siatkarzy niezbyt popularnych w świecie, ale ja ich wszystkim znam - grają albo od pięciu lat w podstawowych szóstkach w lidze brazylijskiej, albo w lidze włoskiej, niektórzy mają za sobą doświadczenia olimpijskie. Nie są gwiazdami, ale są świetni, nie można ich nazwać siatkarzami bez doświadczenia.

Najważniejszymi celami sezonu są wrześniowe mistrzostwa Europy w Turcji oraz sierpniowe eliminacje mundialu w Katowicach. Jaki wynik w LŚ by pana usatysfakcjonował, z iloma punktami chciałby pan za dwa tygodnie wrócić z Ameryki Południowej?

- Celujemy w zwycięstwo w każdym meczu, chciałbym jednak przede wszystkim zobaczyć, że rozwijamy i poprawiamy system gry, nad którym pracujemy. Wiem, wszyscy patrzą na zwycięstwa, ale zwycięstwa są na końcu drogi. Ja najpierw będę patrzył, jak pokonujemy tę drogę. Nie chcę, byśmy natychmiast popadli w obsesję słowa "wygrać". Całą energię wkładamy w wyrażenie siebie - naszego stylu, naszej mentalności.

Wyniki w LŚ w ogóle się nie liczą? Dobre przekonałyby całą drużynę, że wykonuje dobrą robotę.

- Bez przesady, całkiem w cień wyników odsuwać nie wolno. Spróbujemy wygrać, powiedzmy, połowę meczów.

Dopytuję, bo prezes PZPS Mirosław Przedpełski mówił publicznie, że chce awansu do turnieju finałowego.

- My też chcemy. Ale powtórzę: zawsze kiedy rozmawiam z chłopakami, mówię im tylko, byśmy rozwijali się jako drużyna. To jest cel. Jeśli go osiągniemy, będziemy też wygrywać.

Scharakteryzuje pan drużynę, którą chce pan stworzyć?

- Po pierwsze, wszyscy gramy dla Polski. Nie dla Castellaniego, nie dla siebie, nie dla prezesa, tylko dla kraju. Drużyna jest ponad wszystkim. Każdy musi dać coś od siebie, by wykreować klimat solidarności. To słowo znacie i rozumiecie dobrze, prawda? [Trener powtórzył je jeszcze raz - już po polsku]. Po drugie, chcę agresywności. Wszędzie. Nieważne, czy gramy we Włoszech, czy w Łodzi, czy w Bangkoku, czy z Brazylią, czy z Wyspami Dziewiczymi. Zawsze myślimy tylko o swoich zadaniach, zawsze utrzymujemy stały poziom agresji i twardości. Nigdy nie tracimy swojej tożsamości. Po trzecie, chcę trzymania się systemu. Nie będę teraz tłumaczył detali, to złożona sprawa, ale generalnie chodzi o to, byśmy nie wychodzili poza nasz styl i plan. Po czwarte, każdy zdaje sobie sprawę, że nadejdzie moment, kiedy to on stanie się najważniejszym, decydującym o wyniku człowiekiem na boisku.

Polki przegrały w pierwszym meczu w Montreux 0:3 z Chinkami ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.