Marian Kmita: Kopciuszek i Lenin wiecznie żywi

Czyż siatkarski świat nie jest piękny, kiedy zespół taki jak AZS Częstochowa potrafi w Piacenzie wygrać ze słynną Coprą?

Bajka o Kopciuszku odżywa na nowo i pokazuje, że można być od macochy, a wygrywać z najlepszymi. Przed sezonem pisałem w tym miejscu, że mimo katastrofalnych ubytków kadrowych częstochowska młodzież powinna grać bez kompleksów i uczyć się od najlepszych w Lidze Mistrzów. Miało to procentować w przyszłości i przynosić efekty tak dla klubu, jak i reprezentacji. Jednak w najbardziej śmiałych marzeniach nie przypuszczałem, że będzie to tak efektowny i szczęśliwy wkład w budowę pozycji polskiej siatkówki na arenie międzynarodowej. Nie wiem, czy AZS zagra o miejsce w Final Four tegorocznej Ligi Mistrzów, ale dla mnie już są wielcy.

Nie mniej wielka jest też Skra, która stoczyła fantastyczny bój z moskiewskim Dynamem. Towarzyszyłem służbowo bełchatowianom w tym wyjeździe i dlatego po dwakroć lepiej potrafię docenić wynik z Moskwy. To, co widać w telewizji, to zawsze ledwie wierzchołek góry lodowej, na której buduje się sukces lub ponosi porażkę. A gra w Rosji to zawsze starcie z imperium. Z jednej strony z imperium finansowych, wręcz nieograniczonych możliwości, z drugiej zaś - imperium mentalności ludzi tęskniących za carem Mikołajem II i Leninem jednocześnie.

Tak, tak można się zdrowo uśmiać, obserwując, jak kapitalistyczna, odbudowująca cerkwie Rosja hołubi plastikowo-żywicznego wodza rewolucji, który te cerkwie kazał burzyć. I jest w tym coś wspólnego i charakterystycznego dla wszystkich Rosjan, od biednego taksówkarza do premiera Putina. Megalomania i tęsknota za utraconą wielkością w każdej dziedzinie. Także w grze, nie tak popularnej jak "futboł i hokiej", ale istotnej - siatkówce. I gdy tak siedziałem sobie na trybunach hali Dynama a vis-a- vis mnie obok zwykłych kibiców zasiadały ze dwie kompanie wojska, zrozumiałem, że w tym kraju zmiany przebiegają bardzo powoli. Gdy w czwartym secie, przy stanie 28:28 owe dwie kompanie, nie wiedzieć czemu, podniosły się i w wielkim porządku opuściły salę, zrozumiałem jeszcze lepiej, że to dalej jest inny świat. I choćby znaleziono kolejne miliony euro na kolejnych wielkich graczy takich jak Dante czy Giba, to rosyjska siatkówka będzie oderwana od tego, co najważniejsze - zwykłych kibiców. Zawsze będzie jedynie kaprysem mera miasta lub miejscowego ultrabogatego oligarchy, ale nie elementem jakiegoś sensownego, logicznego, wieloletniego systemu. W tym mała Polska jest już o wiele lepsza i mam nadzieję, że już w najbliższą środę będziemy mieli z tego powodu wiele radości.

Do Skry i AZS: Przejdziecie ich, bo są słabi - na blogu Przemysława Iwańczyka

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.