Pech siatkarzy PGE Skry: Wybrali złą dyscyplinę

Gdyby zawodnicy PGE Skry grali w piłkę nożną, od środy cieszyliby się z awansu do półfinału Ligi Mistrzów. Niestety, uprawiają sport, w którym główną zasadą jest brak jakichkolwiek rozsądnych zasad. Oczywiście w europejskich pucharach

W Bełchatowie nie ukrywają, że głównym celem drużyny jest wygranie Ligi Mistrzów. Z roku na rok PGE Skra jest coraz silniejsza, o czym - paradoksalnie - świadczy tegoroczna edycja. Co prawda znów nie udało się awansować do Final Four, ale swojej postawy najlepsza Polska drużyna nie musi się wstydzić. Drogę na szczyty miała bowiem najtrudniejszą z możliwych. Najpierw w grupie trafiła na Trentino Volley, absolutnego światowego hegemona, oraz VfB Friedrichshafen, najbardziej niewygodnego dla siebie przeciwnika w ostatnich latach. Zajęła pierwsze miejsce w imponującym stylu, pokonując niepokonanych wcześniej Włochów 3:0, a na wyjeździe przegrywając po wyrównanej walce. Mistrzowi Niemiec nie dała żadnych szans.

Spośród zespołów, które zajęły pierwsze miejsca, miała najlepszy bilans, więc w normalnym sporcie byłaby rozstawiona. Mało tego, według wytycznych europejskiej federacji nie miała prawa trafić na rywala z Rosji czy Włoch. Ale losowanie okazało się farsą. Gdyby jeszcze było normalne z kulkami i koszykami, to można by było narzekać na pecha (na stronie internetowej federacji losowanie zilustrowano zdjęciem szefów siedzących przy stole). Ale działacze CEV kolejny raz zakpili sobie z zasad i tak ustawili drabinkę, że w jednej z czwórek znalazły się drużyny dużo słabsze od pozostałych. - Skra czy Zenit bez większych problemów pokonałyby Jastrzębski Węgiel czy Noliko Maaseik - uważa Władymir Alekno, trener mistrza Rosji. I mówi głośno o tym, co inny opowiadają szeptem: - To wszystko było zrobione po to, by do finału awansowało Noliko, ulubiony klub prezesa europejskiej federacji.

Kolejny głupi pomysł CEV-u to "złoty set". Zamiast uatrakcyjnić rywalizację, sprawił, że awans stał się loterią. Co z tego, że PGE Skra w dwumeczu była lepsza od Zenitu, a Noliko od Jastrzębskiego? O awansie zadecydował przypadek, bo set grany do 15 jest siatkarską loterią. Wcześniej testowano m.in. stosunek małych punktów, co sprawiało, że czasami opłacało się nawet przegrać seta, by spróbować w kolejnym powalczyć o lepszy stosunek. A przecież w siatkówce nie wygrywa się meczu po zdobyciu 75 punktów, ale po wygraniu trzech setów. Gdy ta idea się skompromitowała, wynaleziono "złoty set". Co z tego, że krytykują go i ci, którzy przegrali, i ci, którzy wygrali.

Oczywiście nie zmienia to sytuacji, że w Final Four zagrają Rosjanie, choć przy normalnej rywalizacji powinni odpaść. To niewielkie pocieszenie, ale drużyna z Bełchatowa żegna się z europejskimi pucharami z podniesioną głową. Z pewnością też silniejsza, bo według normalnych przepisów okazała się lepsza zarówno od Trentino (3:0 i 1:3), jak i Zenitu (2:3 i 3:1). PGE Skra przełamała też kompleks - po raz pierwszy w swojej historii wygrała w Rosji.

Dlaczego jednak nie udał jej się "złoty set"? - Zdecydowało większe doświadczenie naszej drużyny - mówił w środę Maksim Michajłow, atakujący Zenitu. Choć sam ma dopiero 23 lata, to jest podstawowym atakującym reprezentacji Rosji, obok siebie ma takich graczy jak Lloyd Ball, William Priddy czy Siergiej Tietiuchin. Oprócz nich przewagę stworzył środkowy Aleksander Abrosimow, który akurat w dodatkowym tie-breaku wstrzelił się zagrywką.

W Polsce za głównego winowajcę uważa się Bartosza Kurka. To bardzo denerwuje Jacka Nawrockiego. - Nie zapominajmy, że on czy Paweł Zatorski to wciąż młodzi i niedoświadczeni zawodnicy. Obaj mają prawo do słabszych chwil - przypomina trener.

Kurek jest też ofiarą własnej ambicji i priorytetów w ataku Miguela Falaski. Młody skrzydłowy tak bardzo chce się pokazać, że często zapomina o rozsądku. Tak jak przy ataku w końcówce "złotego seta", a wcześniej przy kilku kontrach. Jeśli chodzi zaś o rozgrywającego PGE Skry, to w Kazaniu zagrał kapitalnie, choć miał złamany palec u nogi. Można mu jednak zarzucić, że za mało wykorzystywał Kurka. Ten zaś - co pokazał w trzecim i czwartym secie - im częściej atakuje, tym lepiej zagrywa, przyjmuje czy broni. - Tego nie można Miguelowi narzucić, sam wybiera opcje ataku. Zgadzam się jednak, że Bartek powinien atakować tyle samo razy co Mariusz Wlazły - tłumaczy trener. Wlazły zbijał w Rosji 34 razy, a Kurek jedynie 19 (zdobył 10 punktów).

Teraz PGE Skrze została PlusLiga. Po powrocie z Rosji siatkarze dostali cztery dni wolnego, a od poniedziałku zaczynają przygotowania do spotkania z Resovią (19 marca). Występ w kolejnej edycji Ligi Mistrzów bełchatowianie już sobie zapewnili.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.