Liga Mistrzów: Rywal niewygodny, ale do pokonania

Dotychczas PGE Skra grała z VfB Friedrichshafen cztery razy. Udało jej się wygrać tylko jednego seta. - Czas to zmienić - mówią w bełchatowskim klubie

Siatkówka w Niemczech to sport niemal niszowy. Nie znaczy to jednak, że stojący na słabym poziomie. Świadczą o tym choćby ostatnie wyniki reprezentacji, liczba zawodników w najsilniejszych ligach czy sukcesy najlepszej drużyny klubowej - VfB Friedrichshafen. Kadra prowadzona przez Raula Lozano w Lidze Światowej była lepsza od Polski, lecz wizytówką niemieckiej siatkówki jest dzisiejszy przeciwnik PGE Skry. Klub z małego miasta nad Jeziorem Bodeńskim słynnego z zakładu, w którym powstawały słynne sterowce Zeppelin, to absolutna europejska czołówka.

- Friedrichshafen od kilku lat regularnie wychodzi z grupy w Lidze Mistrzów - opowiada Jacek Nawrocki, trener PGE Skry. Trzy lata temu 11-krotny mistrz Niemiec zaskoczył wszystkich, wygrywając w Moskwie Final Four, a jego przeciwnikami były wówczas Lube Banca Macerata, miejscowe Dynamo i francuski Tours. Choć od tego czasu drużyna zmieniła się niemal całkowicie, to wciąż jest groźna dla najlepszych. Trener Stelian Moculescu potrafi znaleźć następców takich gwiazd, jak rozgrywający Simon Tischer czy atakujący Jochen Schöps.

Dwa lata temu o sile niemieckiego zespołu przekonała się Skra, przegrywając w grupie po 0:3. W tej edycji oba zespoły znów spotkały się w pierwszej fazie Ligi Mistrzów. Trafiły do "grupy śmierci", bo o dwa miejsca premiowane awansem muszą rywalizować z Trentino Volley, najlepszym europejskim zespołem w 2009 i 2010 roku. Na razie w najlepszej sytuacji jest drużyna z Bełchatowa, a zadecydował o tym kapitalny występ przeciwko Włochom. A właściwie największym siatkarskim gwiazdom występującym we włoskim zespole. Dwa tygodnie temu bełchatowianie pokonali Trentino 3:0. Jaki to sukces, przekonują wyniki przeciwnika w swojej lidze. Od powrotu z Łodzi zwycięzca Ligi Mistrzów nie stracił ani jednego seta.

Skra przegrała jednego, w sobotę z Jastrzębskim Węglem. Ale i tak niezagrożona prowadzi w PlusLidze. Trochę gorzej wiedzie się Friedrichshafen, które w ostatniej kolejce doznało pierwszej porażki. Uległo na wyjeździe innemu uczestnikowi Ligi Mistrzów - Generali Haching - i zajmuje drugie miejsce. Największą gwiazdą ekipy z Friedrichshafen jest czeski rozgrywający Lukas Tichacek. To zawodnik grający bardzo szybko, a do tego świetnie serwujący. Ulubieńcem kibiców jest portugalski środkowy Joao Jose. Jak na zawodnika grającego na tej pozycji jest niski (ma 194 cm wzrostu). Ale nadrabia skocznością i szybkością. A jego skuteczność oddają statystyki - zdobył w dwóch meczach aż 32 punkty, z czego tylko trzy blokiem. Potężny Adrian Radu Gontariu (205 cm wzrostu) w Trento atakował aż 42 razy, zdobywając 20 punktów. Gdy tydzień później miał kłopoty w grze przeciwko swojemu byłemu klubowi Remat Zalau, skutecznie zastąpił go dobrze znany Skrze i łódzkim kibicom Estończyk Oliver Venno. To on podczas majowego Final Four był jednym z dwóch atakujących ACH Volley Bled. Przeciwko bełchatowskiemu zespołowi grał też Milos Vemić, środkowy Vojvodiny Nowy Sad. Ale on przegrywa rywalizację z Jose i reprezentantami Niemiec - Lukasem Bauerem i Marcusem Böhme.

Obaj wystąpili w ostatnich mistrzostwach świata, gdzie największy sukces odniósł libero Nikola Rosić, który z reprezentacją Serbii zdobył brązowy medal. We Włoszech (i to przeciwko Polsce) grał też podstawowy przyjmujący - Kanadyjczyk Frederic Winters. Razem z nim za odbiór serwów odpowiada doświadczony Holender Jeroen Trommel.

Choć we Friedrichshafen nie ma już największych gwiazd siatkarskich, to w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów Friedrichshafen było bardzo bliskie pokonania na wyjeździe Trentino. Żeby wygrać, Skra musi zagrać przynajmniej tak samo jak dwa tygodnie temu z wicemistrzem Włoch. - Musimy wyjść na boisko z taką samą motywacją jak na Trentino - mówi Michał Winiarski, skrzydłowy bełchatowskiej drużyny. Kluczem musi być zagrywka, by uniemożliwić Tichackowi wykorzystywanie groźnych środkowych. Na szczęście z trudnymi serwami Skra nie ma w tym sezonie problemów. Dwa tygodnie temu w Atlas Arenie podopieczni Jacka Nawrockiego mieli aż pięć asów w trzech setach.

Na skrzydłach Skra sobie z pewnością poradzi, bowiem trener Nawrocki ma znacznie większe możliwości manewru niż Moculescu, podobnie jak w bloku, gdzie Daniel Pliński, Marcin Możdżonek i koledzy odbierają rywalom chęć do walki.

Bełchatowscy siatkarze przez ostatnich kilkanaście dni trenowali bardzo ciężko. Powodem był, a właściwie jest maraton gier, który właśnie zaczynają. Bo w środę zagrają w Łodzi z Friedrichshafen, a już w niedzielę w Niemczech odbędzie się rewanż. Został on przyspieszony o trzy dni z powodu rozpoczynających się w środę klubowych mistrzostwach świata w Katarze. Do Polski drużyna wróci dzień przed Wigilią, ale zawodnicy nie będą mogli beztrosko świętować. Dlaczego? Bo 29 grudnia zmierzą się w Bełchatowie z wiceliderem PlusLigi AZS-em Częstochowa, a dzień później z zajmującą trzecie miejsce Resovią. Mogą zapomnieć także o zabawie sylwestrowej, ponieważ w Nowy Rok wsiądą do autokaru, by pojechać do Kędzierzyna-Koźla. 2 stycznia wyznaczono bowiem termin drugiego spotkania przełożonego z powodu mistrzostw w Katarze - z Zaksą.

Na szczęście wszyscy siatkarze są zdrowi, a po małym kryzysie widocznym w Jastrzębiu (- Takie zwycięstwa lepiej smakują - tłumaczą zawodnicy Skry) forma powinna pójść do góry. Bełchatowianie imponują ostatnio koncentracją i zaangażowaniem niezależnie od klasy rywala. Dlatego z taką samą mobilizacją podeszli do meczu z Fartem Kielce, jak i z AZS-em Politechniką Warszawską.

Na razie sytuacja PGE Skry w grupie jest świetna, ponieważ nie straciła ani jednego seta. Teraz przeciwnicy muszą się martwić, jak dogonić mistrzów Polski. Gdyby w pojedynkach z Friedrichshafen udało się zdobyć przynajmniej cztery punkty, to mając w zapasie mecz z Remat Zalau, trudno byłoby stracić pierwsze miejsce w tabeli. - Trzeba zapomnieć, że ostatnio wygrywaliśmy mecze po 3:0 czy 3:1 - uspokaja hurraoptymistyczne nastroje Winiarski.

Copyright © Agora SA