Liga Mistrzów. Skra rozbiła giganta

Trwa niesamowita passa PGE Skry Bełchatów. Mistrzowie Polski wygrali szósty mecz z kolei, nie tracąc w nim ani jednego seta. Wczoraj w Lidze Mistrzów rozbili Trentino Volley, najlepszą drużynę na świecie

- Na tak grającą PGE Skrę nie było silnych - to słowa Mateja Kazijskiego, kapitana dwukrotnego z rzędu zwycięzcy Ligi Mistrzów. Jego zespół grał dobrze, ale to było za mało na niesamowicie zmotywowanych bełchatowian. Wśród nich szalał Michał Winiarski, który rok temu - po trzech latach w Trentino - wrócił do Skry. - W tym roku polska siatkówka miała takie sobie wyniki. Byliśmy więc bardzo zmotywowani, by wygrać coś w pucharach - mówił przyjmujący gospodarzy. Przyznał, że dla niego był to szczególny mecz. - Gdy w lidze wygrywamy po 3:0, słyszymy, że przeciwnik był słaby. Teraz chyba nikt tak nie powie - dodał.

Po pierwszej kolejce w tabeli grupy śmierci prowadziła Skra, która bez kłopotów poradziła sobie z Rematem Zalau. Trentino straciło punkt u siebie, po wygrało z Friedrichshafen 3:2. Do Łodzi przyjechało jednak silniejsze, ponieważ wrócił do gry Osmany Juantorena, MVP ostatniego finału Ligi Mistrzów. Od początku spotkania bełchatowianie celowali w niego zagrywką. Chcieli go w ten sposób zmęczyć, by był mniej groźny w ataku. W pierwszym secie taka taktyka przyniosła efekt, bo Juantorena już na początku został dwukrotnie zablokowany. I tak naprawdę nie obudził się do końca.

Wracając do kibiców, to zapewne już po pierwszej partii przekonali, że nie stracili czasu w łódzkiej hali. Gra stała bowiem na bardzo wysokim poziomie, błędów było niewiele. Jeśli się zdarzały, to były wynikały z ryzyka podejmowanego przez zawodników. Bo jakakolwiek próba zagrania zachowawczego, kończyła się straceniem punktu. Końcówkę wszyscy oglądali na stojąco, a od emocji chyba drżał dach Atlas Areny!

- Kiedy na początku walczyliśmy piłka za piłkę, wiedziałem, że ten zespół jest w stanie dokonac wielkiej rzeczy - podkreślał Jacek Nawrocki, trener Skry. Najpierw jego drużyna obroniła dwa setbole, a później kontry kończył niesamowity Bartosz Kurek. I to gospodarze mieli inicjatywę. Wykorzystali piątą szansę, a katem Włochów został Mariusz Wlazły. Ogromny wkład miał Marcin Możdżonek, a szczególnie jego świetna zagrywka.

Skra przede wszystkim świetnie zagrywała, choć Nawrocki podkreślał, że kluczem było przyjęcie serwów rywali.

Mistrzowie Polski odjeżdżali na kilka punktów, by pozwolić rywalom odrobić straty. Tak było dwukrotnie, aż zrobiło się 13:12 (goście zdobyli trzy punkty z rzędu). Wtedy jednak Kurek zablokował słynnego Mateja Kazijskiego, a Trentino do końca seta zdobyło tylko sześć punktów.

Bełchatowianie szaleli. Miguel Falasca gnębił przeciwników zagrywką, a ich ataki bronił niczym libero. W ataku Możdżonek i Winiarski mieli stuprocentową skuteczność, a Daniel Pliński tylko raz nie zdobył punktu.

Zwykle pewny siebie trener Radostin Stojczew nie biegał wzdłuż linii, nie gestykulował i nie prowokował sędziów komentarzami i przeciwników, jak to ma w zwyczaju.

Nie można jednak napisać, że to Włosi grali słabo. To Skra narzuciła taki poziom, że nawet takie gwiazdy nie były w stanie jej sprostać. Dowodem tego był ostatni set. Kiedy tylko bełchatowianie mieli nieco gorsze chwile, najbardziej utytułowana drużyna ostatnich lat od razu to wykorzystała. W trzeciej partii prowadziła już 20:17. Sygnał do ataku dał Wlazły, serwując asa. I niemożłiwe stało się możliwe. Drużyna z Bełchatowa nie dość, że odrobiła straty, to wygrała mecz w trzech setach.

- Spokojnie, to dopiero początek rozgrywek - studził emocje Nawrocki. Przed jego drużyną jeszcze cztery mecze. Ale maja na koncie sześć punktów, zaś Trentino tylko dwa.

Łódź daleka od cywilizacji. Według włoskiego prezesa

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.