Łódź daleka od cywilizacji. Według włoskiego prezesa

"Chciałbym w przyszłym roku zagrać w bardziej komfortowym i wydajnym państwie" - napisał w liście do europejskiej federacji prezes Trentino Volley. Bardziej komfortowym od czego? Od Polski! Diego Mosna skarżył się Europejskiej Konfederacji Siatkówki po Final Four Ligi Mistrzów. Dziś jego klub znów zmierzy się ze Skrą Bełchatów w Łodzi. Relacja w Sport.pl od 18:00.

Frustracji Mosny nie rozładowało nawet zwycięstwo w majowym turnieju finałowym. Może nie miałby pretensji do organizacji imprezy w Atlas Arenie, gdyby Skra zgodziła się wypłacić jego klubowi odszkodowanie za koszty, jakie poniósł z powodu odwołania imprezy we wcześniej planowanym czasie - 10 kwietnia po katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku. Bo choć to organizator opłaca przeloty uczestników, to Włosi i tak uznali, że stracili finansowo na grze w nowym terminie.

Na pewno Mosna nie wysłałby listu, gdyby Skra, a także europejska federacja zgodziły się na jego plan, by półfinał Final Four (z ACH Volley Bled) rozegrać tydzień przed imprezą w Trieście. A że wtedy polscy kibice obejrzeliby jeden mecz mniej, to szefa Trentino nie obchodzi. Najważniejsze, żeby on był zadowolony!

A co nie podobało się Mosnie w Łodzi, że domaga się grania w bardziej komfortowym państwie? Zarzutów ma wiele. Na przykład, że w hotelu Focus przez trzy dni nie było ciepłej wody. W tym samym hotelu mieszkali pozostali uczestnicy (w tym Skra) imprezy i do nich gorąca woda dopływała. Może omijała pokoje z włoskimi zawodnikami, albo - co bardziej prawdopodobne - nie potrafili obchodzić się z polskimi kranami.

To prawdopodobne, bowiem narzekali, że przez trzy dni nie wymieniano im ręczników. Tylko im, bo pozostali mieszkańcy Focusa wiedzieli, że należy po prostu rzucić je na podłogę. Tak jak we wszystkich normalnych hotelach na świecie.

Z jednym Mosna ma rację: podczas oficjalnej konferencji 9 kwietnia w holu (dla prezesa Trentino był za mały) było głośno. To prawda, tyle że hałasowali jego zawodnicy, a uciszał ich trener Radostin Stojczew. W tym celu wysłał nawet kierownika drużyny.

Trentino uchodzi za jeden z najbogatszych klubów siatkarskich na świecie, tymczasem jego prezes żali się federacji, że w czasie rozmów o przełożeniu imprezy z powodu katastrofy pod Smoleńskiem nie zapewniono mu... darmowej linii telefonicznej. Dlatego poniósł straty - całe 175 euro! I jeszcze jedno, 10 kwietnia nie zapewniono jego siatkarzom siłowni. Winni sa organizatorzy, bo nie przewidzieli katastrofy.

Ma pretensje, że jego drużyna nie dostała autokaru do wyłącznej dyspozycji, dlatego traciła cenny czas. Że z powodu odwołania turnieju kibice stracili pieniądze i nikt nie wypłacił im odszkodowania (40 tys. euro). Że jedzenie było złe, że treningi za późne, że biletów było za mało i były za drogie, że między półfinałem 1 maja, a finałem dzień później było tylko 15 godzin odpoczynku (Skra i Bled grały wcześniej, ale jakoś nie narzekały).

Czytając żale Diego Mosny, mam wrażenie, że Final Four był jedną wielką porażką. Przeciwnego zdania był Jan Hronek, wiceprezydent CEV. Tak się złożyło, że razem wychodziliśmy z Atlas Areny po finale (wygranym przez Trentino). Usłyszałem wtedy, że organizacyjnie był to najlepszy turniej w historii. A przecież rok wcześniej impreza odbyła się w jego kraju, a dokładnie w Pradze. Jedyne na co narzekał, to słaby poziom sportowy. Dlatego list prezesa Trentino jest kuriozalny, żeby nie twierdzić - złośliwy. Choć to też łagodne określenie. Dlatego mam nadzieję, że on i jego drużyna wytrzymają w tak mało cywilizowanym i komfortowym kraju dwa dni.

PS Jednym z kontrkandydatów do organizacji Final Four w 2010 roku był klub Trentino Volley, zaś Diego Mosna był w komitecie organizacyjnym imprezy, która była największą siatkarską porażką w XXI wieku - ostatnich mistrzostw świata we Włoszech.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.