MŚ siatkarzy. Dlaczego siatkarzom odcięło prąd?

Kadra podporządkowała mistrzostwom świata wszystko, wydawało się, że jej zawodnicy osiągnęli wiek i formę bliską szczytu, mieli trenera, który już raz pchnął ich do wielkiego sukcesu. Dlaczego Polacy wracają z Włoch już po drugiej rundzie?

Tego, co wydarzyło się w Ankonie - dwie dotkliwe porażki z Brazylią i Bułgarią eliminujące Polaków z walki o medale - zawodnicy nie umieją wyjaśnić. Schodząc ze spuszczonymi głowami po piątkowym spotkaniu podtrzymywali, że i fizycznie, i mentalnie byli gotowi zdobywać medal. - Nie odwołam swoich słów z wywiadu, jakiego udzieliłem wam przed mistrzostwami. Jechaliśmy tu po złoto - mówił Piotr Gruszka, najbardziej doświadczony siatkarz reprezentacji Polski. Co więc zawiodło?

Forma? Zagadka

Ligę Światową biało-czerwoni poświęcili na przygotowania do mistrzostw. Nie walczyli w niej o sukces, trener Daniel Castellani wykorzystał sześć tygodni na przywrócenie zdrowia siatkarzom padniętym po sezonie w lidze i pucharach. Z Niemcami, Argentyną i Kubą drużyna walczyła w różnym, nigdy nie najsilniejszym składzie. Formę Polaków można więc było spróbować ocenić dopiero w towarzyskich potyczkach z Brazylią i Kubą oraz Memoriale Wagnera. Nad dwoma z tych meczów warto się zatrzymać.

Jeszcze wtedy Polacy nie przypuszczali, że z Brazylią i Bułgarią przyjdzie im zmierzyć się w początkowej fazie mistrzostw. Ale właśnie wtedy - po zwycięstwie z Brazylią na otwarcie nowej hali w Trójmieście - nasi siatkarze uwierzyli, że z mistrzami świata można już bić się niekoniecznie dostając baty. Bułgaria zaś, która wygrała z nami w Memoriale Wagnera pierwszy raz po sześciu porażkach z rzędu (w tym w półfinałach wielkich imprez, jak mistrzostwa świata i mistrzostwa Europy) ustami trenera ostrzegała wprost: możemy was w końcu pokonać, uważajcie!

Jeśli dodać do tego zwycięstwo i porażkę w kończących przygotowaniach pojedynkach z Kubą, jechaliśmy na mundial do Włoch nie wiedząc zupełnie, w jakiej dyspozycji są Polacy. Odpowiedzi nie przeniosły też pierwsze mecze fazy grupowej, w których z Kanadą nasi męczyli się z inauguracyjną nerwowością, z Serbią rywal zagrał na tyle niepoważnie, że spotkanie stało się jedynie zapowiedzią farsy, jaka z powodu kuriozalnego regulaminu czeka nas na tych mistrzostwach. Jedynie mecz z Niemcami (wygrany po ciężkiej bitwie 3:2) był sygnałem, że Polskę stać na walkę ze wszystkimi. Że mamy siatkarzy zdolnych do upadłego bić się o sukces.

Castellani to wielki fachowiec, ale ta impreza mu nie wyszła

Wzrok zwycięzców

Kibice i dziennikarze byli zbudowani. Nie tylko patrząc na grę Polaków z Niemcami, ale łowiąc przez ekrany telewizorów bojowe, nieudawane spojrzenia naszych siatkarzy, wysłuchując ich jasnych deklaracji. Pisałem zresztą przed meczem drugiej rundy, że tak pewnych polskich siatkarzy nie widziałem nigdy. Nie nonszalanckich, ale świadomych siły, z jaką mogą wygrać te mistrzostwa. Czuć było, że to zespół gotowy jest do największych wyzwań. Tak mówią i zachowują się tylko urodzeni zwycięzcy.

Kiedy nasi siatkarze kilkanaście godzin przed meczem z Brazylią spotykali z dziennikarzami, nie było w nich cienia obawy, strachu, jaki towarzyszył im przed każdym wcześniejszym spotkaniem z najlepszą drużyną świata.

Dwa dni, dwie drużyny

W Treście widzieliśmy drużynę uporządkowaną taktycznie, pełną werwy. Mało kto wtedy przypuszczał, że dwa dni po wygranych w pierwszej grupie polskim siatkarzom zabraknie prądu. Z Brazylią zagraliśmy tak, jak w finale mistrzostw świata 2006 roku, kiedy przeciwnik bił, a Polacy stali jak sparaliżowani.

Klapę z Brazylią można było jednak tłumaczyć słabym dniem, w którym zawodzą wszyscy i wszystko. Nikt tragedii nie robił, zwłaszcza że trener Brazylijczyków zapowiedział walkę na całego z Bułgarią. Pokonanie tych ostatnich traktowaliśmy jako pewnik, w głowach zaświtało nawet, że porażka z mistrzami świata zdrowo stonuje nastroje, a co najważniejsze da nam korzystniejsze z punktu widzenia regulaminu drugie miejsce w grupie.

Ale z Bułgarią drużyna Castellaniego zagrała tak samo fatalnie jak dzień wcześniej. Poza Piotrem Gruszką i momentami Pawłem Zagumnym zespół ogarniała niemoc, zabrakło taktyki, a przede wszystkim siły - czy to w ataku, czy w polu zagrywki. Jasnym stało się, że utrata wszystkich atutów w dwa dni nie jest przypadkiem.

Gruszka: mieliśmy wszystkie atuty, żeby sięgnąć po złoto...

Atmosfera? Bez zarzutu, nawet Wlazły się zmienił

Zdarzały się w kadrze nieporozumienia (np. potyczka słowna Pawła Zagumnego z Michałem Winiarskim po nieudanej akcji w meczu z Bułgarią), ale generalnie w ekipie wszyscy mówili jednym głosem, nie było w niej podziałów, starsi zawodnicy podkreślali, jak bardzo jednoczy ich wspólny cel. Zwłaszcza oni zdali sobie sprawę, że dla nich 32-, 33-latków to ostatni moment, by wspólnie sięgnąć po sukces. W atmosferę tę wpisali się także ci, którzy dotąd uchodzili dotąd w kadrze za introwertyków. Największą metamorfozę przeszedł Mariusz Wlazły. Chętnie rozmawiał nawet z dziennikarzami, których wcześniej szczerze nie znosił, podkreślał, jak bardzo się zmienił, po meczu z Niemcami podszedł do trenera rywala Raula Lozano i wymienił z nim uściski. Wcześniej obaj atakowali się w mediach, miłości między nimi nie było.

Niestety, za przemianą mentalną poszła też przemiana sportowa. Na gorsze. Z gracza, od którego zależał los drużyny, w kilkanaście dni Wlazły stał się rezerwowym pogodzonym ze swoją rolą. Nie umiał dotrzeć do niego nawet trener Castellani, z którym współpracują - czy to w klubie, czy reprezentacji - od wielu lat.

Niesprawiedliwym byłoby jednak uznać Wlazłego jedynym winnym mundialowego niepowodzenia. W dwóch przegranych meczach z Brazylią i Bułgarią formę stracili niemal wszyscy.

Trener? Jeśli nie on, to kto

Castellani, rezygnując z walki w Lidze Światowej, podporządkowując wszystko mistrzostwo wziął na siebie wielki ciężar, wzmagając oczekiwanie sukcesu na mistrzostwach, nie wyłączając złota. Nie podołał i honorowo bierze na siebie odpowiedzialność, oddając się do dyspozycji zarządu.

Na razie więcej wskazuje na to, że Castellani odejdzie. Dla działaczy porażki, a w konsekwencji odpadnięcie z mistrzostw są szokujące. Ich zdaniem drużyna, która jechała po medal, nie może kończyć turnieju w takim stylu.

Castellani został zaproszony na poniedziałek do związku. Dzień później zostanie wydany komunikat. Głos w tej sprawie zabrali już siatkarze. Zaraz po piątkowym meczu z Bułgarią niektórzy z nich mówili, że nie wyobrażają sobie współpracy z innym selekcjonerem.

Gdyby Castellani odszedł, znaleźć dla niego następcę będzie bardzo trudno. Z obecnie pracujących w Polsce trenerów nie chyba zdolnego zmierzyć się z tym wyzwaniem. Czołowi zagraniczni szkoleniowcy mają kontrakty z innymi federacjami ważne w większości przypadków do igrzysk olimpijskich w Londynie.

Kurek: Zabrakło nam luzu. Zagraliśmy spięci, przygaszeni, bez radości

Regulamin? Mistrzostwa cwaniaków

Nie można, co robi już wielu kibiców, winić teraz Polaków, że nie podłożyli się w pierwszej rundzie Serbii. Po tym poznaje się wielkość zespołu, że prze do sukcesu jak natchniony, nie kalkuluje, nad następnym rywalem zastanawia się dopiero po ostatniej, zwycięskiej piłce. I w tym sensie Polacy są zwycięzcami, bo jako jedni z nielicznych nawet nie pomyśleli, by zagrać nie fair. A że robili to inni? Chcę wierzyć, że celowa - bo to widać było gołym okiem - porażka Brazylii z Bułgarią była tylko demonstracją, jak Włosi spaprali te mistrzostwa, a nie chęcią ominięcia trudnych przeciwników.

Wszystko to sprawia, że medale przyznane na podium będą mało wartościowe. Że być może w przyszłą niedzielę zobaczymy ze złotem zespół cwaniaków, a nie najlepszych siatkarzy globu.

Regulaminowa choroba jest okolicznością łagodzącą dla drużyny Castellaniego o tyle, że zawodnicy samemu chcąc wygrywać wszystko, zastanawiali się, co i dlaczego zrobią inni. Pozostaje jednak faktem, że to dla biało-czerwonych najgorszy wynik na MŚ o wielu lat. I nim działacze zwolnią Castellaniego lub zdecydują się z nim dalej współpracować, lepiej żeby było wiadomo, dlaczego tak się stało i wracamy do Polski z poczucie doznanej klęski.

Podyskutuj z autorem na blogu iwanczyk.blox.pl

Czy Castellani powinien odejść?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.