Siatkarskie MŚ. Wlazły: W Rio będę kibicem Polski

- Mecz z Brazylią był dla mnie najtrudniejszy. Po pierwszym secie czułem się ciężki, przepadła szybkość, siła, zwinność. Ale to był finał mistrzostw świata, trzeba było wykrzesać z siebie maksa. Ile mogłem, tyle dałem. Jestem wyczerpany, boli mnie wszystko - mówi Mariusz Wlazły, atakujący reprezentacji Polski i najlepszy zawodnik mistrzostw świata.

Którym siatkarzem reprezentacji Polski jesteś? Sprawdź! [PSYCHOTEST]

Jarosław Bińczyk: Kiedy podjąłeś decyzję o tym, że po mundialu w Polsce ostatecznie kończysz karierę w reprezentacji?

Mariusz Wlazły: Już w styczniu. Podczas mojej pierwszej rozmowy ze Stéphane'em Antigą o powrocie do reprezentacji zastrzegłem, że jeśli wrócę, to tylko na jeden sezon.

Dlaczego na tak krótko?

- Z różnych powodów, którymi nie chcę się dzielić. To nie była łatwa decyzja, dlatego tak bardzo chciałem zostawić po sobie coś fajnego. Pożegnać się z kibicami dobrym mundialem.

Wracając do kadry po czteroletniej przerwie, obawiałeś się reakcji kibiców. Jak widać - niepotrzebnie. Na ile ich doping pomógł wam odnieść sukces w tych mistrzostwach?

- Jeśli kibice są z drużyną, to każdy z zawodników czuje ich wsparcie. Ta wiara dodaje nam sił na boisku. Zdajemy sobie sprawę, że wszystko, co robimy, robimy nie tylko dla siebie, ale też dla fanów. Wtedy motywacja do walki znacząco rośnie.

Po niezwykle trudnym meczu w półfinale z Niemcami powiedziałeś tajemniczo, że masz dodatkowy powód, aby sięgnąć po złoto. Kiedy uwierzyłeś, że jesteście w stanie tego dokonać?

- Kiedy wygraliśmy grupę.

Pierwszą?

- Nie, w trzeciej fazie, gdy starliśmy się z Brazylią i Rosją. Jeśli wygrywamy z dwiema najsilniejszymi drużynami na świecie, to czego potrzeba więcej, żeby wygrać cały turniej? Fajnie się to ułożyło i dodało nam wielkiej pewności siebie.

Nagroda dla najlepszego zawodnika turnieju, którą dostałeś, nie była zaskoczeniem dla obserwatorów mistrzostw. A dla ciebie? Liczyłeś na to?

- Dla mnie nagrody indywidualne są mało ważne, przede wszystkim liczą się zespołowe. Jeśli gdzieś tam zostanę wyróżniony, oczywiście się cieszę, bo to fajne uczucie. Na to, że zostałem MVP mistrzostw i najlepszym atakującym, pracowało jednak kilka osób. Serdecznie dziękuję im za pomoc, ale na najważniejsze wyróżnienie zasługuje drużyna, nie tylko sześciu czy siedmiu siatkarzy, którzy byli na boisku, ale cała czternastka. Pamiętajmy o bardzo ważnym meczu z Kamerunem [śmiech].

Wszyscy mówią, że siłą Polski była zjednoczona grupa, a nie indywidualności. Czym różniliście się od rywali? Kiedy narodziła się drużyna?

- Na mistrzostwach zaczęła się cementować. Z każdym trudnym, wygranym meczem, a takie pojawiały się od jakiegoś momentu, wiara w zwycięstwo rosła i nas napędzała. Ważna była też ta zabawa na boisku, która zrodziła się po dwóch przegranych setach z Brazylijczykami. Ona powodowała, że grało nam się luźniej, staraliśmy się sami z sobą dobrze bawić.

Karol Kłos opowiadał, że w czwartym secie spotkania z Brazylią w Łodzi biegałeś od jednego kolegi do drugiego, namawiając, aby cieszyli się po każdym punkcie, jakby był ostatnim.

- Chciałem tylko wskazać jakąś drogę. Oni wcale nie musieli tego posłuchać i na boisku bawić się jak dzieci. Ale chyba uznali, że w ten sposób da się coś zmienić. Faktycznie, zaczęło to fajnie funkcjonować, dlatego postanowiliśmy kontynuować naszą zabawę w kolejnych spotkaniach.

Zobacz też: Mariusz Wlazły po wygranej z Rosją: Gdyby po losowaniu ktoś powiedział, że wygramy oba mecze, to...

W finale zaimponowaliście charakterem. Po laniu w pierwszym secie i stracie wysokiego prowadzenia w drugim potrafiliście się podnieść. To nowość w polskiej siatkówce.

- Bo w nas była wielka wiara. Przechyliliśmy szalę determinacją i taką pozytywną pewnością siebie.

Czułeś już turniej w kościach?

- Dla mnie finał z Brazylią był najtrudniejszy pod względem fizycznym. Po pierwszym secie czułem się już bardzo ciężki, straciłem szybkość, siłę, zwinność. Ale to był finał mistrzostw świata, więc trzeba było wykrzesać z siebie wszystko. Ile mogłem, tyle dałem drużynie. Jestem wyczerpany, boli mnie wszystko.

A odpocząć nie ma kiedy, bo większość mistrzów świata w środę ma się pojawić w swoich klubach.

- Negocjujemy dłuższe urlopy [śmiech].

Jest ktoś, komu chciałbyś zadedykować to złoto?

- Na pewno swojej rodzinie, bo ona najbardziej "cierpi". Taki sezon to przecież trzymiesięczna rozłąka, siedzimy na zgrupowaniach w Spale albo jeździmy po świecie i widzimy się z bliskimi bardzo rzadko. Mam pięcioletniego syna, z którym staram się spędzać dużo czasu. Dla niego moja nieobecność jest nietypową sytuacją. Jak pyta mnie: "Tato, kiedy wrócisz do domu?", to nie wiem, co mu odpowiedzieć.

Czy to także miało wpływ na twoją rezygnację z kadry?

- Na pewno.

Ale za dwa lata w Rio de Janeiro są igrzyska. Nie chciałbyś kolejny raz pokonać Brazylii, i to na jej terenie?

- Wtedy na pewno będę kibicował Polsce [śmiech].

Jak będzie wyglądała reprezentacja bez Wlazłego? Czy na kolejny medal będziemy musieli poczekać wiele lat?

- Spokojnie. Dobrze wykonana praca z tymi ludźmi, którzy zostają w kadrze, przyniesie efekty. Drużyna z panującą w niej dobrą atmosferą może wiele zdziałać. Czekajmy cierpliwie.

Zobacz wideo

"Kat". Biografia Huberta Wagnera

Czy Wlazły powinien kończyć karierę reprezentacyjną?
Więcej o:
Copyright © Agora SA