MŚ siatkarzy. Irańska rewolucja

Jeszcze kilka miesięcy temu nikt by nie wymyślił, że będą się ich obawiać siatkarskie potęgi. Dziś o 20.25 Polska zagra na mundialu z kandydatami na największą sensację dekady (relacja na żywo na Sport.pl). I faworytem czuć się nie powinna.

Resztę świata zaszokowali nie tyle nagłym skokiem po medale (wciąż na nie czekają), ile poziomem gry. W siatkówkę ostatnio umieli grać jedynie Europejczycy oraz kilka nacji z obu Ameryk, Iran właściwie nie istniał. Na igrzyskach olimpijskich nie wystąpił nigdy. Na mundialu, jeśli w ogóle się kwalifikował, doskakiwał do 19. miejsca. W Lidze Światowej zadebiutował w ubiegłym roku. Pustynia.

Jałowy krajobraz ożył z tych samych przyczyn, z których siatkówka rozkwitła w Polsce. Iran otworzył się na świat. Najpierw oddał reprezentacje seniorską i juniorskie fachowcom z Serbii, w tym mistrzowi olimpijskiemu Zoranowi Gajiciowi, by następnie postawić na szkołę włoską. Uchodzący za jednego z najwybitniejszych trenerów w historii Julio Velasco dostał pełną władzę i już przywiózł ze sobą całą armię współpracowników, a na miejscu zastał młodzieńców uzdolnionych atletycznie i motorycznie, w dodatku skłonnych poddać się bezwzględnemu reżimowi treningowemu - podczas gdy np. nasz Grzegorz Ryś narzekał, że w reprezentacji Egiptu przede wszystkim nie mógł utrzymać dyscypliny. Zawodnicy nie pamiętali nawet, o której zaczynają się zajęcia.

Irańczycy pracują rzetelnie i w luksusie. Siatkówka jest u nich obłędnie popularna (pełne trybuny, triumfy celebrowane na ulicach do późnej nocy), więc czują się gwiazdami, a w klubach najlepsi zarabiają ponad 300 tys. dolarów rocznie, czyli na poziomie szczytu listy płac w polskiej lidze. Dlatego wszyscy kadrowicze, pomimo mnóstwa zagranicznych ofert, grają na co dzień w kraju. I żaden, oprócz kapitana znającego trochę angielski, nie mówi w obcych językach - z zagranicznymi trenerami porozumiewają się przez tłumaczy. Irańczykom zresztą nie zawsze jest łatwo importować obce know-how, niedawno ich propozycje odrzucali m.in. znani z naszych hal Lorenzo Bernardi, Andrea Anastasi czy Ra l Lozano. Ten ostatni mówi, że nie wziął posady w klubie Shahrdari Urmia, by nie zaciągać żony do kraju, w którym nie spędza się wieczorów w winiarni, a kobiety chodzą okryte od stóp do głów i zabrania się im oglądać z trybun męski sport .

Velasca, który natchnął Irańczyków do złotych medali w imprezach azjatyckich, też zajadle krytykowano, że ucieka z Iranu w sezonie klubowym, zamiast śledzić rozgrywki ligowe, i w tym roku na stanowisku selekcjonera zastąpił go Slobodan Kovac - kolejny serbski mistrz olimpijski, połowę kariery spędził w Italii. Efekty są oszałamiające. Jego siatkarze awansowali do półfinału LŚ (z Polską dwukrotnie wygrywali w Teheranie i dwukrotnie przegrywali w Gdańsku), a mundial - poprzedzony wyprawą na serię sparingów do USA, państwa wciąż potępianego przez irańskich duchownych jako "Wielki Szatan" - rozpoczęli od sześciu zwycięstw w siedmiu meczach. Dzięki Saeidowi Maroufowi, który zyskał już reputację być może najbardziej błyskotliwego rozgrywającego na świecie, uprawiają siatkówkę urozmaiconą, wręcz wyrafinowaną. A dzięki wybitnej sprawności ogólnej nie cierpią z powodu stosunkowo mizernych warunków fizycznych - choć bezapelacyjnie najskuteczniej blokujący dotąd zawodnik mistrzostw Mohammad Mousavi wyrósł na przeciętne jak na pozycję środkowego 202 cm, to sięga piłki wyżej niż jakikolwiek reprezentant Polski należącej do najwyższych kadr na turnieju.

Trener Kovac wyznał nawet, że Irańczycy nabierają manier faworytów i w meczach z rywalami, których klasę niespecjalnie szanują, bywają roztargnieni. Albo dochodzą do wniosku, że nie warto się przesadnie wysilać. Na MŚ królują w wielu rankingach statystycznych, w ich grze nie wypatrzymy żadnej skazy technicznej czy taktycznej. Znajdziemy ją natomiast w głowach. Łatwo się deprymują i zaczynają kłócić, niekiedy wystarczy kilka nieudanych zagrań, by zostali całkowicie rozbrojeni mentalnie. Nie wytrzymuje nawet wspomniany lider i kapitan Marouf, który zwyczajnie się na kolegów obraża. Polacy opowiadali, że kiedy przegrali mecze LŚ w Teheranie, w gdańskich rewanżach postanowili rywali poprowokować. Zadziałało.

By jednak przeciwnik znów okazał słabość, trzeba mu się również przeciwstawić w sensie czysto sportowym. To prawdopodobnie oznacza, że trzeba zagrać lepiej - jak niewiarygodnie to brzmi! - niż z USA i Włochami. Zwycięstwo 3:0 lub 3:1 zostanie wynagrodzone osiągnięciem tzw. celu minimum, wówczas bowiem tylko skrajnie nieszczęsna i zarazem mało realna kombinacja wyników odebrałaby Polakom awans do czołowej szóstki. Wygrana 3:2 lub przegrana 2:3 zapowiada mrożącą krew w żyłach niedzielę, natomiast wysoka porażka zepchnie siatkarzy na czwarte miejsce w grupie - zakładając, że Amerykanie równolegle rozprawią się z Australią.

Wówczas Polacy nie będą już zależeć wyłącznie od siebie w ostatniej kolejce gier, w której ruszą na Francję. Sprostać jej w minionych latach nie umieli - ani w LŚ, ani na mistrzostwach Europy - ale wtedy nie prowadzili ich jeszcze Stéphane Antiga oraz Philippe Blain. Ten pierwszy wielu rywali zna jako kolegów z reprezentacyjnej szatni. A ten drugi - przez 12 lat selekcjoner trójkolorowych - wszystkich najważniejszych osobiście powoływał.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.