Karol Kłos: Wszystko gra, czuję się bardzo dobrze, na żadne kontuzje nie narzekam. Taka była koncepcja trenera, żeby postawić na innych zawodników. I bardzo dobrze, bo mistrzostwa świata będą bardzo długim turniejem, mamy nadzieję zagrać w nich 13 meczów, więc potrzebna będzie porządna drużyna. A taka jest wtedy, kiedy każda jednostka w niej czuje się potrzebna.
- Jasne, chciałbym się pokazać z dobrej strony na tle mocnego, zawsze ważnego dla Polski rywala. Chciałbym coś sobie udowodnić.
- Na pewno facet nie bazuje tylko na swoim niesamowitym wzroście [218 cm], bo jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie i niczego mu nie brakuje. Ale to, że jest ogromny, bardzo mu pomaga. Atakuje praktycznie nad wszystkimi, ale swoim wzorem go nie nazwę. Gram inaczej.
- Da się go złapać. Jak każdego człowieka. Na pewno fajnie byłoby go efektownie zaczapować, ale nie będę się skupiał tylko na Muserskim, bo na to nie pozwolą jego koledzy. Czeka nas kolejna wojenka z Rosją.
- Zgadza się. Najlepiej, niestety, ten z igrzysk w Londynie. W ćwierćfinale zbili nasz zespół 3:0, ze smutkiem oglądałem to, siedząc przed telewizorem. Ale teraz inna jest Polska, Rosja też jest inna i w poniedziałek, a przede wszystkim na mistrzostwach - jeśli na nich trafimy - będziemy się z nimi bić do upadłego.
- Akurat wtedy, kiedy wygraliśmy mecz o awans do strefy medalowej, miałem zwichniętą kostkę i nogę w gipsie. Jechałem do szpitala, nie mogłem tego spotkania oglądać. Ale słyszałem, że przegrywamy 0:2, a później bardzo się zdziwiłem i jeszcze bardziej ucieszyłem, że chłopakom udało się wyciągnąć na 3:2. Po latach niektórych miałem okazję poznać, a z niektórymi nawet gram do tej pory i razem jesteśmy w reprezentacji. Bardzo fajna sprawa.
- Wtedy dopiero zaczynałem grać w siatkówkę, miałem 17 lat. Ale jasne - od początku marzyłem o reprezentacji. A tak konkretnie o mistrzostwach pomyślałem dopiero w 2010 roku. Wtedy, oglądając mecze Polski na mistrzostwach świata we Włoszech, myślałem sobie, że w 2014 roku to już fajnie byłoby w takim turnieju zagrać.
- Trener widzi więcej niż kibice. Jest z nami codziennie, prowadzi i analizuje treningi, wyciąga wnioski z meczów. Trzeba mu zaufać. Nie ma sensu twierdzić, że się pomylił, wybierając innych przyjmujących. Uznał, że inni będą bardziej przydatni, my to rozumiemy i nie zamierzamy płakać, jak ludzie na forach internetowych.
- Nie byłem. Też się denerwowałem. Andrzej ma rację, patrząc na siebie. Trzeba myśleć o tym, żeby dać z siebie jak najwięcej i pomóc drużynie. Teraz mamy być drużyną, jak w tym filmie o nas.
- Tak, udało nam się zobaczyć film. Odebraliśmy go pozytywnie, przekaz jest bardzo fajny. Niektórzy ludzie na pewno się zdziwili, widząc, jak pracujemy, jak żyjemy, jaką jesteśmy grupą.
- (śmiech) W sumie chętnie, po medalu mistrzostw świata.
- Pomyliłem się, przecież w niedzielę Mariusz nie skakał! (śmiech) Cieszymy się, że nie jest tak źle, jak się na to zanosiło. A na razie mamy konia, który wszystko ciągnie (Kłos klepie po plecach przechodzącego Dawida Konarskiego). Koń jest dorodny, ale oczywiście przydałoby się jak najszybciej mieć dwóch atakujących, więc na Mariusza bardzo czekamy.