Rugby. Europa żyje Pucharem Sześciu Narodów. Ale nie Polska

Puchar Sześciu Narodów rozpala Europę. W Polsce o tym cicho, a wiele osób nie odróżnia rugby od futbolu amerykańskiego

Profil Sport.pl na Facebooku - 41 tysięcy fanów. Plus jeden? 

W tym roku mecze Super Bowl oraz pierwszej kolejki Six Nations Cup się zbiegły. W obu przypadkach rośli mężczyźni walczą wręcz, uganiają się za jajowatą piłką, podają ją sobie dłońmi, przykładają w polu punktowym, kopią na bramkę. I choć podobieństw jest wiele, sporty te nie są ze sobą spokrewnione. Amerykanów rozemocjonował w niedzielę finał NFL, Europejczycy zajmują się Pucharem Sześciu Narodów. Tych rozgrywek z blisko 130-letnią historią może pozazdrościć rugby każdy sport zespołowy, nie wyłączając piłki nożnej.

Trudno zresztą znaleźć inną dyscyplinę, w której tradycja pielęgnowana byłaby tak pieczołowicie. Od pradziada na Wyspach wiedzą, że kiedy przychodzi zima, nadchodzi kilka tygodni uświetnionych wewnątrzbrytyjskimi potyczkami na boisku i sporami na trybunach. Sporami, czyli w najgorszym razie przekomarzaniem kibiców, dlaczego i w czym ich zespół na wieki pozostanie najlepszy.

W weekend Anglia biła się ze Szkocją, a Irlandia z Walią. I były to prawdziwe - choć w zgodzie z przepisami - wojny, podsycone rywalizacją tych krajów na wszystkich polach, wzajemną niechęcią i porachunkami wyniesionymi ze sportowych batalii z zeszłych lat. Trwało to po 80 minut, bo wraz z ostatnim gwizdkiem zawodnicy podali sobie dłonie, wymienili się koszulkami i poszli na wspólny bankiet.

Emocji i determinacji na boisku było tyle, że kibicom nie przyszło do głowy, by w awanturach rozładowywać napięcie. Oglądali mecze, zdzierając gardła i racząc się hektolitrami piwa, które jest nie tyle dozwolone, ile obowiązkowe.

Pod tym względem rugby, które ściąga na mecze po 80 tys. widzów, jest wyjątkowe. Stewardzi nie są od pilnowania porządku, ale wskazywania drogi zbłąkanym na stadionach gigantach fanom. O zasiekach, jakich domaga się polska policja na Stadionie Narodowym, nikt tam nie słyszał.

Dan Parks, gwiazda i lider szkockiej reprezentacji, którego spotkałem na piłkarskim meczu Celticu Glasgow, nie mógł pojąć, dlaczego w Polsce, rozwijającym się kraju w Europie, rugby nie jest popularne. Ba, sprowadzone jest do tej niszy co hokej na wrotkach. Nie chodziło mu wcale o to, by nagle wszyscy zaczęli osiągać sukcesy, miał na myśli edukacyjną rolę tego sportu, w którym odnajdą się niewysocy i kolosy, szczupli i grubasy, dziewczyny i chłopcy z dobrych domów, ale też z patologicznych środowisk.

W Polsce w rugby gra kilka tysięcy ludzi, powstała nawet szkoła mistrzostwa sportowego, ale na tle Europy czy też świata, bo na południowej półkuli bez rugby nie wyobrażają sobie życia, to nic. U nas zawodnik uprawiający ten sport kojarzony jest z głównie z gangsterką - bo duży i umięśniony.

Puchar Sześciu Narodów to nie tylko kraje korony brytyjskiej, ale też Francja i Włochy. Ten ostatni przypadek jest dla nas znamienny, bo nawet w kraju, gdzie do futbolu podchodzi się z nabożeństwem, udało się rozkochać mieszkańców w czymś nowym. Postęp, jaki zrobili Włosi, jest imponujący. Reprezentacja, która kilkadziesiąt lat temu miała problemy, by pokonać Polaków, stała się potęgą regularnie grającą w elitarnym pucharze świata.

I Polska może iść tą drogą, zwłaszcza że rugby w odmianie siedmioosobowej od 2016 r. stanie się dyscypliną olimpijską, a nasza kadra ma szanse wywalczyć sobie start w Rio de Janeiro. Włosi nie mieli problemu, by z rugby się zaprzyjaźnić, a piłki nożnej nie porzucać. Jeśli w sobotę w drugiej kolejce Pucharu Sześciu Narodów złoją skórę Anglikom, potwierdzą, że już dobrze wiedzą, co robić z jajowatą piłką.

Najlepsze reklamy w historii Super Bowl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.