Kwalifikacje olimpijskie siatkarzy do Rio 2016. Polska - Kanada 3:2. Pięć rzeczy po pięciu setach: samo się nie wygra

Nasi siatkarze nadal nie są w formie, dlatego zamiast spokojnie wygrać, szarpali się z Kanadą, pokonując ją 3:2 (25:18, 17:25, 25:21, 18:25, 15:9) i tracąc punkt w swoim pierwszym meczu tokijskich eliminacji do igrzysk w Rio. Po tym spotkaniu wiemy już na pewno, że samo nic się nie wygra. W niedzielę o godz. 8.40 gramy z Francją. Relacja na żywo w Sport.pl

1. Miłe złego początki

Punktowy blok był tylko jeden (Bieńka na 16:13), ale trudno było wskazać inne mankamenty w grze Polaków w pierwszym secie. Zresztą, i ten element nie martwił, bo bardzo dobrze graliśmy wyblokiem, dzięki czemu wyprowadzaliśmy kontry. A te wykorzystywał przede wszystkim Mateusz Mika. Kiedy asem serwisowym zakończył partię wygraną przez nas do 18, wydawało się, że mistrzowie świata nie będą mieli problemów z odniesieniem zwycięstwa wygraniem w swoim pierwszym meczu tokijskich eliminacji do Rio 2016. Zwłaszcza, że to z pierwszymi setami zazwyczaj kłopot mają podopieczny Stephane'a Antigi, a później zwykle tylko się rozkręcają.

2. Samo się nie wygra

Przed startem turnieju w Tokio Antiga powtarzał, że nie będzie łatwo, że maksymalnej koncentracji będziemy potrzebowali w każdym meczu, bo Kanada czy Australia nie są może zespołami wybitnie regularnymi, ale na pewno mają potencjał na sprawianie pojedynczych niespodzianek. Teoria sobie, praktyka - niestety - sobie. Wyraźnie uspokojeni pewnym wygraniem pierwszego seta Polacy drugą partię zaczęli od prostych błędów, a im wyższe było prowadzenie Kanadyjczyków, z tym większym luzem rywale grali i tym więcej im wychodziło. Przegrywaliśmy więc 0:5, 1:8, a nawet 8:18. Nie potrafiliśmy przyjmować serwisowych bomb rywali, zupełnie nie działał nasz blok, nie umieliśmy skończyć ataku, po prostu nie istnieliśmy. Zrobiliśmy wszystko, by mecz z takiego, który kontrolowaliśmy zmienił się w taki, który kosztuje sporo zdrowia.

3. Pomogły prezenty

Nerwy uspokoić pomogli nam rywale, gubiąc się w juniorski sposób w trzeciej partii. Kanadyjczycy prowadzili 19:15, a po chwili przegrywali 19:21. Przy stanie 16:19 dla przeciwników najwyraźniej nie zadziałał tablet, za pomocą którego chcieli zasygnalizować sędziom chęć wykonania zmiany. W efekcie musieli wytrzymać jedną wymianę bez rozgrywającego. Przegrali ją i mocno się zdenerwowali. Za moment gotowali się jeszcze bardziej, gdy po ataku Johna Gordona Perrina nie pozwolono im sprawdzić za pomocą wideowryfikacji czy faktycznie był aut. Z prezentów i od sędziów, i od rywali, skorzystaliśmy. Na szczęście w idealnym momencie zaczął działać blok - Kurek i Bieniek zdobyli nim drugi i trzeci punkt dla drużyny w meczu - a podłamani rywale popełnili jeszcze kilka błędów i znów byliśmy na prowadzeniu.

4. Minus jeden

Prowadzenia 2:1 w setach nie poszanowaliśmy tak, jak przystało na mistrzów świata. Zamiast przycisnąć zdenerwowanego rywala, oddaliśmy inicjatywę i przez całą czwartą partię goniliśmy. Bez powodzenia. Ale trudno o sukces, gdy naprawdę dobrze gra tylko dwóch zawodników. Na początku mogliśmy liczyć na Mikę, z czasem rozkręcił się Kurek i to on był najlepszy. Brakowało Kubiaka w jego normalnej dyspozycji, chimeryczny był środek, niedokładnie rozegranie, Antiga nie korzystał ze zmienników, tak jak to potrafił robić w przeszłości. Dobra zagrywka i dobry blok pozwoliły Kanadyjczykom doprowadzić do tie-breaka. Dla nich już punkt zdobyty na Polakach jest sukcesem i sporo daje im w kontekście walki o awans na igrzyska. Dla nas każda strata z tym rywalem to spora, negatywna niespodzianka.

5. Dobrze, że to wyszarpaliśmy

Seria świetnych zagrywek Mateusza Bieńka na początku tie-breaka pozwoliła nam wyjść na prowadzenie 7:1, a po asach Kurka i Miki zrobiło się nawet 11:3. To był wynik kojący nasze nerwy. Wystarczająco naszarpaliśmy się z Kanadyjczykami w poprzednich setach, dobrze, że piątego wygraliśmy już spokojnie. W ogóle zwycięstwo jest najważniejsze, bo to liczba wygranych spotkań w pierwszej kolejności będzie decydować o miejscach w tabeli tokijskiego turnieju. Punkty mają znaczenie drugorzędne. W wielkich bólach, w stylu rodzącym obawy o to, co będzie dalej, ale jednak ostatecznie zrobiliśmy swoje.

Obserwuj @LukaszJachimiak

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.